Najprościej byłoby powiedzieć, że brytyjski serial „Patrick Melrose" te schematy obala lub co najmniej odrzuca. Tyle że to weryfikacja nieco głębsza niż tylko odbywająca się przez zgrabną fabułę zagraną przez dobrych aktorów. Pięcioodcinkowy serial oparty jest bowiem na autobiograficznych książkach Edwarda St Aubyna, pochodzącego z arystokratycznej brytyjskiej rodziny, i jest obrazem degrengolady nie tylko autora, ale i całej warstwy społecznej, z której się on wywodzi. Obrazem sugestywnym, miejscami wstrząsającym.
Mamy więc zubożałych brytyjskich arystokratów, pełnych pychy, przekonania o własnej wyższości, których przemiany społeczne pozbawiały majątków, więc żenią się z córkami bogatych przemysłowców. Oni szukają pieniędzy, one – prestiżu. Każdy ma swój kompleks, mroczny przedmiot pożądania, cóż więc złego w tym, że wzajemnie się zaspokajają.
St Aubyn uświadamia, że z pewnością nic dobrego. Jest to bowiem mariaż światów dwóch egoizmów. A ich owoce, czyli alter ego autora Patrick Melrose (w tej roli Benedict Cumberbatch), to ludzie po prostu nieszczęśliwi. Gwałcony przez ojca, zaniedbywany przez matkę, żyjący wśród ludzi przekonanych, że ich własne dziecko to nie ich problem, Patrick rozsypuje się na kawałki: narkomania, alkoholizm, wszystko, co możesz kupić, jeśli cię na to stać. Co zrobić, gdy całe twoje życie sprowadza się do sklejania siebie na nowo z kawałków? Jak długo można to ciągnąć, gdy w odbiciu w lustrze widzisz cienie rodziców, którzy cię skrzywdzili?
„Patrick Melrose" to serial doskonały, ale trudny. Oglądanie go boli. Bo co tam przemoc fizyczna, tony krwi w „Westworldzie" HBO czy „Altered Carbon" Netflixa – najbardziej boli ta psychiczna. Trudniej czasami znieść to, co wyobrażone, niż to, co nawet brutalnie podane na tacy.
„Patrick Melrose", reż. Edward Berger