Reklama
Rozwiń
Reklama

Ciszej nad tym barszczem

Święta to trudny czas, dla wielu z nas smutny i bolesny. Gdzieś między karpiem, prezentami a pasterką musimy się zmierzyć z prawdą o sobie.

Publikacja: 24.12.2009 14:00

Mało kto mówi otwarcie, że się tych dni boi. A jest czego. Chociażby milczenia przy wigilijnym stole, kiedy po wielodniowej manii kupowania, pieczenia, sprzątania, stania w kolejkach i korkach, przepychania się w tłumie, kończenia zawodowych zleceń, po całej tej rozgrywającej się w nerwach walce z czasem siadamy naprzeciwko siebie… i nie bardzo wiemy po co. Po cośmy tak pędzili, okradli się ze spokojnego czekania na święta, wydali fortunę i nawrzeszczeli na kogoś, kto zajechał nam drogę?

Nagle jesteśmy blisko, bezradni i skrępowani wymaganiami chwili. Przełamując się opłatkiem z osobami, bez których nasze życie nie miałoby sensu, uciekamy się do konwencjonalnych wytrychów. „Dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń”. I siadamy do barszczu, bo stygnie. Jakbyśmy cierpieli na jakiś rodzaj upośledzenia, zatracili zdolność okazywania uczuć, szczerej rozmowy, patrzenia sobie w oczy.

Zastępujemy je karkołomnym zestawem gestów i czynności proponowanych przez dwie rywalizujące siły: telewizję komercyjną i Kościół katolicki. Nie wiadomo, która z nich ma teraz na nas większy wpływ. Na pewno dochodzi do mutacji sprzecznych oczekiwań, a my jesteśmy podwójnie zagubieni. Jeszcze dalsi od głębokiego przeżywania, siebie samych. Księża mówią, że to czas na refleksję, na radość z obecności Boga. A telewizja zapewnia, że właśnie teraz warto kupić bratu drugi telefon komórkowy i 1500 minut za darmo. Kościół przypomina, że nadchodzi dzień okazywania miłości bliźnim, a centra handlowe uczą, jak to robić w praktyce. „Szukasz prezentu? Nie wiesz, co kupić? Podaruj bliskim talon do naszego sklepu. Już od 50 zł!”. Nie dość, że miłość niedroga, to jeszcze uniwersalna, każdy może sobie sam wybrać fason i kształt. I sam siebie kochać, po swojemu, w pojedynkę.

Święta przynoszą konfrontację z samotnością, odpychaną i zagłuszaną – jak kto woli: konsumencką pląsawicą albo kościelnymi rytuałami, które coraz mniej mają wspólnego z głęboką wiarą. Uciekamy w nabywanie przedmiotów, byle tylko nie czuć, że nie potrafimy dawać siebie, swojego czasu, uwagi, cierpliwości i życzliwości. Kupujemy więcej, by wynagrodzić emocjonalną nieobecność, dziesiątki wieczorów spędzonych w biurze – może z obowiązku, a może dlatego, że w pracy czujemy się kompetentni, zdolni, radzimy sobie lepiej niż w rodzinie. Wyrzuty sumienia opłacamy kartą kredytową albo przedświąteczną spowiedzią. Bo i Boga zaniedbujemy. On się nie różni od bliskich – także wymaga czasu, wysiłku i rozmowy.

Przy wigilijnym stole mierzymy się z dwoma ideałami – biblijnym wyobrażeniem Świętej Rodziny (bogatej jedynie w sferze duchowej, zlęknionej o swój los) i telewizyjną propagandą Rodziny Szczęśliwej (uśmiechnięta mama blondynka, szczupły tata brunet, pełni energii córka i syn przy zastawionym stole, w otoczeniu najnowszych sprzętów RTV i AGD, wszystko na kredyt). Od katolickich wzorów szybko się oddalamy, coraz mniej łączy nas z Jezusem, który urodził się w lichej szopie i leżał nagi. Na noworodki często czeka kosztowna infrastruktura w pokoikach urządzonych na błękitno lub różowo. Narodziny przestają być tajemnicą i cudem. Poprzedzone wydrukiem trójwymiarowego USG, są raczej pomyślnym zakończeniem procesu, którego przebieg staramy się – w miarę finansowych możliwości – kontrolować. Relacje w rodzinach także zatracają metafizyczny wymiar i właśnie w święta staje się to boleśnie widoczne.

Reklama
Reklama

Nagle, zatrzymani we wspólnej przestrzeni, okazujemy się ubodzy: brak nam słów, nienamacalnych środków komunikacji, a nawet pewności, że istnieje między nami więź. Ta świadomość przytłacza. Psychologowie podkreślają, że okres świąteczno-noworoczny to epidemia depresji. Dociera do nas poczucie osamotnienia i przemijania. Zakłamany obrazek z reklamy sypie się w drobny mak, a my tracimy grunt pod nogami.

Można jeszcze raz zobaczyć miłość w telewizyjnych powtórkach – tradycyjną w „Potopie” albo zamerykanizowaną w „Kiedy Harry poznał Sally”. Ale można też przykrą chwilę świątecznej ciszy wytrzymać. I zobaczyć, jak się sprawy mają naprawdę. A za rok nie rozpędzać znów machiny lukrowanej szczęśliwości. Tylko być.

Mało kto mówi otwarcie, że się tych dni boi. A jest czego. Chociażby milczenia przy wigilijnym stole, kiedy po wielodniowej manii kupowania, pieczenia, sprzątania, stania w kolejkach i korkach, przepychania się w tłumie, kończenia zawodowych zleceń, po całej tej rozgrywającej się w nerwach walce z czasem siadamy naprzeciwko siebie… i nie bardzo wiemy po co. Po cośmy tak pędzili, okradli się ze spokojnego czekania na święta, wydali fortunę i nawrzeszczeli na kogoś, kto zajechał nam drogę?

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus”: Czy inteligencja jest tylko za Platformą
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Plus Minus
Odwaga pojednania. Nieznany głos abp. Kominka
Plus Minus
„Kubek na tsunami”: Żywotna żałoba przegadana ze sztuczną inteligencją
Plus Minus
„Kaku: Ancient Seal”: Zręczny bohater
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Plus Minus
„Konflikt”: Wojna na poważnie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama