Bartłomiej Sienkiewicz, młody student, wpadł w kocioł zastawiony w archiwum NZS i został aresztowany. Wassermann dostał to śledztwo. – Zrobił wszystko, co trzeba, by mnie szybko zwolniono, a potem, by sprawa została umorzona – wspomina Sienkiewicz. – On w tej sprawie ryzykował znacznie więcej niż ja. Ja mogłem posiedzieć, potem bym wyszedł w glorii chwały. A on jako prokurator, gdyby się do niego przyczepili, straciłby wszystko. Miałby zamknięte drzwi w prokuraturze, a podziemie też by się na niego nie otworzyło. Zachował się wspaniale i odważnie. Zawdzięczam mu wolność.
Maciej Gawlikowski wspomina: – Już pod koniec komuny była sprawa o napaść na pułkowników LWP podczas protestów w sprawie studium wojskowego. Po przemarszu pod budynek studium na UJ wywiązała się przepychanka. Płk Raduchowski doskoczył do mnie, aby udaremnić mi pisanie sprayem, i wylądował na ziemi. Sprawę dostał Wassermann. Zachował się bardzo porządnie. Wykręcił się bardzo szybko, akt oskarżenia pisał już ktoś inny. Nie zrobił żadnego świństwa. Zresztą rozmawiałem z wieloma ludźmi na temat jego przeszłości w PRL, bo różne plotki opowiadano. Nie znalazłem niczego, co by świadczyło o tym, że kiedykolwiek zachowywał się źle. To moim zdaniem nie najwyższych lotów polityk, ale bardzo uczciwy i porządny prokurator.
Wassermann opowiada, że po sprawie z Sienkiewiczem nigdy nie dano mu już żadnej sprawy politycznej.
– Szefem mojej prokuratury był oficer SB. On potem chciał mnie wrobić, kiedy widział, że idzie nowa władza. Chciał, żebym doprowadził do aresztowania i skazania studentów za urwanie guzika pułkownikowi. To mu się nie udało.
[srodtytul]Poczułem się bezradny[/srodtytul]
Na początku lat 90. Wassermann był w grupie tworzącej Stowarzyszenie Polskich Prawników Katolickich. To miała być alternatywa dla powstałego w 1949 roku Zrzeszenia Prawników Polskich. Wassermann od początku uważał, że środowisko prawnicze powinno przejść gruntowną weryfikację. – Z tego czasu pamiętam go jako katolickiego konserwatystę – wspomina krakowski prawnik Paweł Kuglarz, który potem razem z Wassermannem tworzył PiS. – Ale wtedy, na początku lat 90., Zbyszek był bardzo krytyczny wobec całej elity politycznej, i tej z lewa, i tej z prawa. Potem dopiero, w połowie lat 90., zaczął się określać jako zwolennik Jana Olszewskiego. Rozmawialiśmy wtedy dużo o potrzebie powstania prawicy niepodległościowej, pozytywnie oceniając próby integracji podejmowane m.in. przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale nie chcieliśmy się angażować w politykę – wspomina krakowski prawnik.
– Chciałem bardzo zreformować prokuraturę. Uważałem, że konieczna jest wymiana personalna. Naciskałem na podległych mi prokuratorów, by wszczynali śledztwa dotyczące np. sprawy zamordowania Stanisława Pyjasa, rozmaitych nomenklaturowych prywatyzacji czy nielegalnego importu spirytusu. Ale trafiłem na ogromny opór. Pojechałem w tej sprawie do prokuratora krajowego Stanisława Iwanickiego. Przyjął mnie, mówił, że zgadza się z moją wizją prokuratury. Po czym… wszczęto postępowanie dyscyplinarne przeciwko mnie – opowiada. – Poczułem się bezradny. Prokuratorzy z dołu bojkotowali moje zalecenia. Nie otrzymałem też żadnego wsparcia z góry. Widziałem, jak rodziła się mafia – wspomina.
Wassermann udzielił wtedy wywiadu „Tygodnikowi Małopolska”, w którym publicznie oskarżył prokuraturę o roztaczanie parasola ochronnego nad niektórymi przestępcami, o wstrzymywanie wyjaśniania spraw Stanisława Pyjasa czy Bogdana Włosika.
– Widziałem, jak odnawiają się stare układy. Kiedy w 1990 działacze „Solidarności” odkryli, że w ich siedzibie, przejętej po komendzie wojewódzkiej, ściany naszpikowane są podsłuchami, zawiadomili mnie, poprosili o pomoc, przyjechałem na miejsce. Zrobiłem konferencję prasową i powiedziałem, że to skandal. Potem pojechałem na działkę pod miasto. Chodziłem w krótkich spodenkach po trawniku i nagle zajechały trzy samochody. Szef wojewódzki UOP i komendant wojewódzki policji wysiedli i wydali mi polecenie, żebym natychmiast pojechał do telewizji i powiedział, że nie ma żadnych podsłuchów i żadnej afery. Odmówiłem, bo polecenia mógł mi wydawać tylko zwierzchni prokurator – opowiada.
Kiedy nadeszły rządy AWS, dołączył do prowadzonego przez Pawła Kuglarza w ramach Ośrodka Myśli Politycznej i Centrum im. Dzielskiego projektu dekomunizacyjnego, którego celem było m.in. przygotowanie założeń do ustaw dekomunizacyjnych, reprywatyzacyjnych i rehabilitacyjnych.
[srodtytul]Zbyszkowie się polecają[/srodtytul]
Akiedy Lech Kaczyński został ministrem sprawiedliwości, młody współpracownik ministra Zbigniew Ziobro polecił szefowi, który szukał doświadczonego prokuratora, Zbigniewa Wassermanna. A potem Wassermann namówił Kaczyńskiego, by ten uczynił Ziobrę swoim zastępcą. Takie przysługi obaj panowie wyświadczyli sobie tylko raz – na początku.
Wassermann był zachwycony nowym ministrem. Mieli takie same poglądy na aparat sprawiedliwości i prawo. I kiedy Lech Kaczyński został zdymisjonowany, los Zbigniewa Wassermanna był też przesądzony. – Wtedy drugi raz zetknąłem się z Iwanickim, wiedziałem, że mi nie daruje. Lech Kaczyński namówił mnie wtedy do wzięcia udziału w kampanii wyborczej – mówi.
I wtedy pierwszy raz trafił do prawdziwej polityki. Skoro nigdy nie chciał zostać politykiem – dlaczego się na to zdecydował? – Zawsze marzyłem o reformie aparatu sprawiedliwości. A wtedy, za ministrowania Lecha Kaczyńskiego zobaczyłem, że jest to dużo bardziej możliwe, gdy robi się to od góry jako polityk. Poza tym zdałem sobie sprawę, że po obaleniu Lecha Kaczyńskiego jako jego współpracownik nie mam już szans na żadną sensowną pracę w prokuraturze.
Czego teraz chce? – Jestem prokuratorem z krwi i kości. Chcę dokonać poważnych zmian w prokuraturze, bo ona ciągle tego wymaga. Część prokuratorów jest zdeprawowana i działa na polityczne zamówienia. To jest mniejszość, ale ta mniejszość panuje nad większością.
Jarosław Gowin mówi: – Obaj jesteśmy zwolennikami odejścia od jatki politycznej. Chcieliśmy doprowadzić do współpracy między PiS a PO w poszczególnych sprawach. Ale to dziś niemożliwe.