Taką partią, bez sukcesu, usiłowało być ugrupowanie pierwszego premiera wolnej Polski Tadeusza Mazowieckiego, które dało początek Unii Demokratycznej. Do dziś wspomnienie o niej pieszczą liderzy naszego opiniotwórczego stada. Miała to być partia autorytetów, których zdanie kończyło niepotrzebne swary. Partia pięknych, mądrych i dobrych. Jednym słowem: miłości. Mieli oni ująć debatę publiczną w rozsądne ramy, czytaj: zredukować do wewnętrznej wymiany zdań, gdyż inaczej stawała się synonimem polskiego piekła. To dlatego wewnątrz partii znajdują się wszyscy pozytywni. To między nimi ma się odbywać debata, gdyż na zewnątrz są tylko nieodpowiedzialni, którzy – rzecz oburzająca – powodowani niezdrowymi ambicjami czyhają na władzę.
Projekt ten wciela oczekiwania establishmentu politycznego III RP. Chodzi przecież o to, aby rząd trwał u władzy, ale za bardzo nie rządził i pozostawił tym najbardziej wpływowym możliwość dominacji w swoich dziedzinach. Czasami zresztą rząd Tuska wręcz darowuje im je.
Jeden z podstawowych problemów, z jakimi boryka się III RP, to fatalny stan wymiaru sprawiedliwości w dużej mierze spowodowany uniezależnieniem, a właściwie uwłaszczeniem PRL-owskiego sądownictwa. Rząd Tuska uniezależnił prokuraturę w skądinąd złudnym przeświadczeniu, że obywatele nie obciążą go fatalnymi konsekwencjami tego posunięcia. Z pewnością natomiast zaskarbił sobie sympatię prawniczego establishmentu, i tak z większą sympatią traktującego PO niż PiS, który odważył się zadeklarować, że w imieniu obywateli chce mu patrzeć na ręce.
Teraz premier oświadczył, że odda media publiczne obywatelom, oczywiście za pośrednictwem ich przedstawicieli, którymi będą „środowiska twórcze”. Należałoby powiedzieć raczej: starannie dobrane środowisko, które mogliśmy obserwować na konferencji kultury w Krakowie organizowanej przez absolutnie bezstronną „Gazetę Wyborczą”.
[srodtytul]PiS jako PO[/srodtytul]
Sentencja mówiąca, że metody walki wyznacza przeciwnik, jest w dużej mierze uzasadniona. Nie znaczy to jednak, że przeciwnicy mają się do siebie w pełni upodobniać. Niestety, można odnieść wrażenie, że taki proces zaczyna w Polsce zachodzić. Kształt sojuszu PiS z SLD w TVP każe myśleć, że partia Kaczyńskiego w imię doraźnej walki o władzę rezygnuje ze swoich ideowych zasad.
Doraźne sojusze polityczne nie są niczym strasznym. Jeśli jednak mają doprowadzić do zatraty tożsamości ideowej, to już zupełnie co innego. Można odnieść wrażenie, że PiS zaczyna wierzyć marketingowcom z PO, że idee w polityce przeszkadzają. Można zrozumieć, że partia Kaczyńskiego z minimalnymi szansami na zwycięstwo w najbliższych wyborach – i to zarówno prezydenckich, samorządowych, jak i parlamentarnych – zaczyna się niepokoić. Nic dziwnego, że w sytuacji takiej zastanawia się nad przemodelowaniem swojego wizerunku. Jeśli jednak doprowadzi on do właściwego PO przejęcia myślenia o polityce, które i tak jest bliskie wielu działaczom PiS, to partia ta stanie się kopią, a więc gorszym wcieleniem partii Tuska. Będzie wtedy rzeczywiście niepotrzebna.