Bezideowość polityki polskiej

Można odnieść wrażenie, że PiS zaczyna wierzyć marketingowcom z PO, że idee w polityce przeszkadzają

Aktualizacja: 27.02.2010 20:27 Publikacja: 27.02.2010 14:00

Bezideowość polityki polskiej

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Konkurencja między dwoma kandydatami PO na urząd prezydenta stwarza okazję do zarysowania podziałów w łonie partii sprawującej w Polsce władzę. Partii najpotężniejszej, która potrafi połączyć twardego antykomunistę Antoniego Mężydłę z politykami postkomunistycznymi jak Danuta Hübner czy nawet wabiony do PO na wszelkie sposoby Włodzimierz Cimoszewicz. Partii rozpiętej między konserwatystą Jarosławem Gowinem a Januszem Palikotem paradującym w koszulce „jestem gejem” i „jestem z SLD”.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/02/27/bezideowosc-polityki-polskiej/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Wskazanie owych biegunów umożliwiłoby określenie tożsamości ideowej partii. Niektórzy komentatorzy wspominają coś o skrzydłach liberalnym i konserwatywnym PO. Informacje te dementują jednak liderzy partii. Czym jest więc PO i jaka jest tożsamość partii politycznych w Polsce? Czy nasz kraj stał się koryfeuszem postpolityczności i co miałaby ona oznaczać?

[srodtytul]Co to jest postpolityczność?[/srodtytul]

Jak wszystkie owe „posty” postpolityczność to pojęcie mętne, które zaśmieca raczej język, niż tłumaczy cokolwiek. Wyrosło z radykalnej krytyki nowoczesności dokonywanej przez francuskich „poststrukturalistów” i oznaczało wyobcowanie sfery publicznej, a więc utratę przez obywateli zdolności do jej kontroli. W Polsce jednak jakiś czas temu stało się nieomal określeniem wyższego stadium bytowania ludzkiej zbiorowości.

Słowo postpolityczność używane bywa dla nazwania stanu, w którym polityka zatraca tradycyjne, ideowe kontury. W rzeczywistości oznacza to jedynie jej nową fazę. W różnych miejscach na świecie podziały ideowe aktualizowane są na rozmaite sposoby. Chociaż amerykańska polityka zaczyna się nieco upodobniać do europejskiej, to nadal trudno konfrontację demokratów z republikanami uznać za wariant europejskiej opozycji między lewicą a prawicą.

W sumie w Polsce postpolityczność rozumiana jest jako zanik wymiaru ideowego polityki, który uznany zostaje za zestaw sztucznych schematów i balast dla rozwoju. W takim ujęciu podstawowa jednostka polityczna, jaką jest państwo, traktowana zaczyna być jak przedsiębiorstwo, a partie to konkurencyjne ekipy menedżerów, których wynajmuje się do zarządzania nim.

O ile jednak wiadomo, jaki jest cel działającego na rynku przedsiębiorstwa, o tyle trudno cel taki przypisać państwu. Nawet takie, wydawałoby się proste, kategorie jak dobrobyt obywateli nie są jednoznaczne. Czy jego jedynym miernikiem jest średni dochód na głowę mieszkańca? Przecież wyznacza go również poziom infrastruktury, edukacji, poczucie bezpieczeństwa i stabilności itp. Czy państwo ma przejąć na siebie troskę o zdrowie obywateli i opiekę nad nimi na starość i do jakiego stopnia? A stosunek do prawa? Odpowiedzi na te pytania wynikają z tego, jak się rozumie człowieka, jaką hierarchię potrzeb i celów się dla niego zakłada.

Funkcjonująca w Polsce koncepcja postpolityczności redukuje człowieka do bytu jednostkowego. Opiera się więc na fałszu i jest trywialna. Nawet pobieżna obserwacja wskazuje, że człowiek może rozwinąć swoje możliwości wyłącznie dzięki interakcjom z innymi, dzięki językowi, szeroko rozumianej kulturze, życiu społecznemu. Bez tego zawierałby jedynie ludzką potencję.

Postrzeganie człowieka w indywidualnej perspektywie sprowadza go do biologii, gdyż sfery wszelkich innych aspiracji lokowane są w życiu zbiorowym, a więc również w polityce. Natomiast postpolityczność zakłada, że państwo ma pełnić funkcję instytucji tworzącej człowiekowi środowisko do zaspokajania egoistycznych potrzeb.

Klasyczna republikańska koncepcja państwa zakłada, że jest ono wspólnotą, w której jednostki potrafią przekroczyć perspektywę swojego indywidualnego interesu i połączyć się w pracy na rzecz wspólnego dobra. Rzeczpospolita to dosłowne tłumaczenie słowa republika – rzecz wspólna.

Komunistyczne, totalitarne państwo było państwem zwyrodniałym. Nie działało w interesie zbiorowości, ale przeciw niemu. W wypadku PRL, który był uzależniony od ZSRR i realizował jego cele, ten stan był wyjątkowo jaskrawy. Totalitarny system niszczył wszelkie więzi, aby pozostawić samotną jednostkę naprzeciw wszechwładnego państwa. Elementarnym sposobem oporu zbiorowości była odbudowa tych relacji i odtwarzanie solidarności społecznej. Ponieważ w ówczesnych warunkach odwojowanie państwa od komunistów nie było możliwe, próbowano tworzyć enklawy oporu, które starały się maksymalnie wyłamać ze struktur totalitarnego molocha. Opozycja w krajach komunistycznych tworzyła koncepcje „antypolityczności”, gdyż polityka zawłaszczona przez komunistów stała się domeną opresji i gry pozorów.

Upadek komunizmu nie przezwyciężył do końca tych postaw. Nadal państwu przeciwstawiane było społeczeństwo obywatelskie. Rzecznicy tego poglądu nie dostrzegali, że w normalnych warunkach byty te powinny się uzupełniać. Wymiar państwa jest najwyższą formą obywatelskości, gdyż prowadzi do integracji z najszerszą wspólnotą, jaką jest naród.

Dlaczego lokalne wspólnoty mają być dobre, a szersza – narodowa – tożsamość zła, nikt nie próbował wyjaśnić. Byłoby to zresztą co najmniej trudne. Zwłaszcza że przeciwnicy narodowego państwa wychwalali większe od niego, a więc już abstrakcyjne, ponadnarodowe instytucje. Fakt, że historia zna ponure ekscesy narodowych wspólnot, niczego nie dowodzi, gdyż przypadłościom takim ulegać mogą wszelkie ludzkie instytucje i zbiorowości. Rozumne państwo działa zresztą na zasadzie pomocniczości, pozostawiając na niższym szczeblu to, co może być tam rozwiązywane. Ale funkcjonowanie całej wspólnoty to domena polityki, w której rywalizują opcje ideowe.

Orientacje ideowe, których nie należy mylić z ideologiami (stanowiącymi jednolite projekty urządzenia rzeczywistości ludzkiej), wskazują nam, jak hierarchizujemy ludzkie cele i na jakie sprawy kładziemy nacisk. Partie tworzone są właśnie wokół idei politycznych i w oparciu o nie budują swoje programy. Oczywiście, polityka to również zarządzanie dobrem wspólnym, jakim jest państwo. Obywatele powierzają je rządzącym i rozliczają ich za to. Rywalizacja między partiami nie przebiega jednak najczęściej na zasadzie wyboru lepszych kompetencji zarządczych. Każda z nich przestawia się przecież jako bardziej sprawna. Obywatele mają prawo oczekiwać, że swoje koncepcje ugrupowania polityczne będą realizowały w sposób optymalny. Inaczej zostaną odrzucone nawet przez swoich zwolenników.

[wyimek]Tusk oferuje wszystko, a więc nic, a ściślej siebie samego. Realne działania, które jednak siłą rzeczy od czasu do czasu musi podjąć, są raczej ukrywane[/wyimek]

Polityka, zwłaszcza demokratyczna, jest domeną kompromisu. Uzgadniać musi przecież rozmaite ludzkie postawy i dążenia. W dojrzałych demokracjach, np. w Europie, funkcjonuje szeroki konsensus wokół podstawowych spraw politycznych. Polityka jest domeną możliwego, a celem ugrupowania politycznego jest walka o władzę. Pojawia się więc paradoks. Największe szanse wydają się mieć partie najbardziej plastyczne, które najlepiej dostosują się do uśrednionych oczekiwań wyborców. Tylko że, teoretycznie, w demokracji ugrupowania walczą o władzę, aby zrealizować swój program. W innym wypadku uznać można, że walczą o władzę dla niej samej. Czy takie partie są tymi właśnie ekipami „fachowców” najlepiej przygotowanymi do rządzenia? Można mieć wątpliwości.

Zresztą wbrew pozorom temperatura sporów ideowych współcześnie wcale nie wygasła, tylko często przesunęła się w inne dziedziny. Dziś to w dużej mierze spory cywilizacyjne. Stosunek do rodziny, wychowanie dzieci, bioetyka, aborcja itp.

[srodtytul]Niekończący się karnawał[/srodtytul]

PO zdobyła władzę przeciwko PiS, a nie dzięki swojemu projektowi, który nie był zresztą zbyt jasny. Główny wysiłek szedł więc głównie w kierunku diabolizacji i równoczesnego ośmieszania przeciwnika. Racjonalnie nie da się tego ze sobą pogodzić, gdyż nieudolny i głupawy rywal nie może być równocześnie perfidnym wcieleniem zła. Strategia ta pokazała więc raz jeszcze, że nie chodziło o siłę argumentów, ale argument siły; w tym wypadku dominacji w mediach i ośrodkach opiniotwórczych. Przeciwko PiS udało się wywołać masową histerię.

Karykatura PiS musiała jednak zachować jakieś jego kształty. Musiały zostać ośmieszone i zdezawuowane idee, do których partia Kaczyńskiego – mniejsza o to w tym momencie, na ile wyłącznie retorycznie – się odwoływała. A więc silne idee republikańskiego patriotyzmu, ład moralny i sprawiedliwość. W ten sposób czołowymi ideologami PO stali się symbolicznie Wiktor Osiatyński, Kuba Wojewódzki i Janusz Palikot. Ten pierwszy stwierdził wprost, że lepsza korupcja niż rewolucja moralna. Dwaj następni zrobili wszystko, aby politykę ośmieszyć i zredukować do wymiaru głupawej farsy.

W tym przedstawieniu samoośmieszający się błazen ze świńskim ryjem i gumowym penisem jest właściwym partnerem dla taniego klauna. Kpina dotknie tych, którzy potraktują ludzkie sprawy nieco poważniej. To zgodna z ideologią popkultury redukcja człowieka do stadium infantylizmu. Świat ma być nieustanną wielką zabawą, a wrogiem jest ten, który ją zakłóca i wskazuje, że poza nią jest coś jeszcze.

Główny problem w tym, że dwa i pół roku po wyborach karnawał trwa ciągle. Trwa walka z PiS, czyli opozycją. Na chwałę panujących walkę tę organizują media i ośrodki opiniotwórcze, a o podstawowych dla państwa sprawach nie toczy się żadna debata. Kto z szanownych czytelników wie, w jakiej fazie negocjacji gazowego kontraktu z Rosją jesteśmy? Kontaktu niezwykle ważnego, który w dużej mierze określi naszą energetyczną przyszłość do 2037 roku. Nie sposób się tego od rządzących dowiedzieć. Cały wielki aparat państwa nastawiony jest na propagandę, zwaną nowocześnie PR. Podstawowe sprawy są wręcz ukrywane przed obywatelami.

Kim są więc ci, którzy nami rządzą? Co proponują nam poza Orlikami?

[srodtytul]Za, a nawet przeciw[/srodtytul]

Dobrym przykładem będzie sprawa ustawy bioetycznej, której ciągle w Polsce nie możemy się doczekać. Jarosław Gowin przygotować miał jej projekt. Szybko jednak się okazało, że ustawa taka musi być politycznie kontrowersyjna. W jej wypadku trudno ukryć ideowe wybory, które przyświecają twórcom. Cóż więc się dzieje? W PO powstaje alternatywny projekt. Czy znaczy to, że partia rządząca będzie realizowała dwie sprzeczne ze sobą ustawy? Nie, najlepiej nie będzie realizowała żadnej. To bardzo znamienne w odniesieniu do rządów PO. Premier bez przerwy rzuca jakieś pomysły, które nie mają żadnej realnej kontynuacji. Może to spokojnie robić, gdy media zajęte są rozliczaniem opozycji za niewłaściwe miny i niedobre sugestie.

Co jakiś czas słyszymy skargi PiS i SLD na to, że rząd podkrada im projekty reform i przedstawia jako własne. Brzmi to zabawnie, gdyż w polityce nie ma prawa własności. Sęk w tym, że premier deklaruje realizację projektów, które uznane zostają za chwytliwe społecznie. Często zresztą są to projekty sprzeczne. Można deklarować ich realizację wyłącznie ze świadomością, że jest to deklaracja pusta, a za owe obietnice bez pokrycia nikt nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

PO przy władzy kolekcjonuje pomysły tak jak polityków. Jedno i drugie ma wyłącznie wizerunkowy charakter. Sprzeczne projekty, politycy, których postaw i poglądów nie sposób uzgodnić, mogą istnieć w partii bez tożsamości ideowej. Może ona realizować dowolny projekt, najlepiej żaden, i wysunąć na dowolne stanowisko dowolnego polityka.

[srodtytul]Partia pięknych, mądrych i dobrych[/srodtytul]

Często słyszymy od speców od reklamy politycznej, że PO to partia nowego typu. Nowe w żargonie reklamowym oznacza lepsze: nowy, a więc lepszy ciuch, samochód, gadżet. Ze swojej perspektywy mają oni rację. Dla nich jest to partia lepsza, gdyż daje im lepiej zarobić i eksponuje ich rolę. Demokracja medialna sprzyja dominacji wizerunku, opakowanie już nie tylko przyozdabia, ale zaczyna zastępować zawartość.

Można jednak przyjąć, że w tej mierze Tusk wyprzedził swoich europejskich pobratymców: Nicolasa Sarkozy'ego czy Silvio Berlusconiego. Tusk oferuje wszystko, a więc nic, a ściślej siebie samego. Realne działania, które jednak rząd siłą rzeczy od czasu do czasu musi podjąć, są raczej ukrywane.

W Polsce projekt Tuska ma jeszcze inny wymiar, który wskazał tydzień temu w swoim artykule Zdzisław Krasnodębski („Rz”, 21 – 22.02). To realizacja oligarchicznego projektu, który śnił się twórcom III RP. Ugrupowanie na wzór meksykańskiej PRI, która rządziła tamtym krajem przez ponad 70 lat.

Taką partią, bez sukcesu, usiłowało być ugrupowanie pierwszego premiera wolnej Polski Tadeusza Mazowieckiego, które dało początek Unii Demokratycznej. Do dziś wspomnienie o niej pieszczą liderzy naszego opiniotwórczego stada. Miała to być partia autorytetów, których zdanie kończyło niepotrzebne swary. Partia pięknych, mądrych i dobrych. Jednym słowem: miłości. Mieli oni ująć debatę publiczną w rozsądne ramy, czytaj: zredukować do wewnętrznej wymiany zdań, gdyż inaczej stawała się synonimem polskiego piekła. To dlatego wewnątrz partii znajdują się wszyscy pozytywni. To między nimi ma się odbywać debata, gdyż na zewnątrz są tylko nieodpowiedzialni, którzy – rzecz oburzająca – powodowani niezdrowymi ambicjami czyhają na władzę.

Projekt ten wciela oczekiwania establishmentu politycznego III RP. Chodzi przecież o to, aby rząd trwał u władzy, ale za bardzo nie rządził i pozostawił tym najbardziej wpływowym możliwość dominacji w swoich dziedzinach. Czasami zresztą rząd Tuska wręcz darowuje im je.

Jeden z podstawowych problemów, z jakimi boryka się III RP, to fatalny stan wymiaru sprawiedliwości w dużej mierze spowodowany uniezależnieniem, a właściwie uwłaszczeniem PRL-owskiego sądownictwa. Rząd Tuska uniezależnił prokuraturę w skądinąd złudnym przeświadczeniu, że obywatele nie obciążą go fatalnymi konsekwencjami tego posunięcia. Z pewnością natomiast zaskarbił sobie sympatię prawniczego establishmentu, i tak z większą sympatią traktującego PO niż PiS, który odważył się zadeklarować, że w imieniu obywateli chce mu patrzeć na ręce.

Teraz premier oświadczył, że odda media publiczne obywatelom, oczywiście za pośrednictwem ich przedstawicieli, którymi będą „środowiska twórcze”. Należałoby powiedzieć raczej: starannie dobrane środowisko, które mogliśmy obserwować na konferencji kultury w Krakowie organizowanej przez absolutnie bezstronną „Gazetę Wyborczą”.

[srodtytul]PiS jako PO[/srodtytul]

Sentencja mówiąca, że metody walki wyznacza przeciwnik, jest w dużej mierze uzasadniona. Nie znaczy to jednak, że przeciwnicy mają się do siebie w pełni upodobniać. Niestety, można odnieść wrażenie, że taki proces zaczyna w Polsce zachodzić. Kształt sojuszu PiS z SLD w TVP każe myśleć, że partia Kaczyńskiego w imię doraźnej walki o władzę rezygnuje ze swoich ideowych zasad.

Doraźne sojusze polityczne nie są niczym strasznym. Jeśli jednak mają doprowadzić do zatraty tożsamości ideowej, to już zupełnie co innego. Można odnieść wrażenie, że PiS zaczyna wierzyć marketingowcom z PO, że idee w polityce przeszkadzają. Można zrozumieć, że partia Kaczyńskiego z minimalnymi szansami na zwycięstwo w najbliższych wyborach – i to zarówno prezydenckich, samorządowych, jak i parlamentarnych – zaczyna się niepokoić. Nic dziwnego, że w sytuacji takiej zastanawia się nad przemodelowaniem swojego wizerunku. Jeśli jednak doprowadzi on do właściwego PO przejęcia myślenia o polityce, które i tak jest bliskie wielu działaczom PiS, to partia ta stanie się kopią, a więc gorszym wcieleniem partii Tuska. Będzie wtedy rzeczywiście niepotrzebna.

Konkurencja między dwoma kandydatami PO na urząd prezydenta stwarza okazję do zarysowania podziałów w łonie partii sprawującej w Polsce władzę. Partii najpotężniejszej, która potrafi połączyć twardego antykomunistę Antoniego Mężydłę z politykami postkomunistycznymi jak Danuta Hübner czy nawet wabiony do PO na wszelkie sposoby Włodzimierz Cimoszewicz. Partii rozpiętej między konserwatystą Jarosławem Gowinem a Januszem Palikotem paradującym w koszulce „jestem gejem” i „jestem z SLD”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska