A jednak Hadjadj broni w swojej książce postaci, którą byśmy określili mianem egzystencjalnego ateisty. Trwa on w stanie nieustannego poszukiwania, jest wciąż „niezadowolony z siebie". Podobny do Sokratesa lub Kirkegaarda. Równocześnie wydaje się ten ateista przypadkiem niemal równie rzadkim, co ci dwaj wybitni poszukiwacze prawdy. W szerszym sensie Hadjadj widzi w ateizmie rodzaj chrześcijańskiej herezji, która poza nim, w znanej nam postaci, nie mogłaby się rozwinąć. Nie rozwiązuje to wszystkich trudności, które znajdujemy choćby w zdaniu: „Możliwe jest więc, że stałem się gorszy, niż byłem wcześniej, i że markiz de Sade, Comte-Sponville oraz inni twórcy antychrześcijaństwa czy świeckiej transcendencji okażą się mniej grzeszni ode mnie". Podstawą tej niejasności jest pytanie, z jakiego rodzaju ateizmem mamy do czynienia w przypadku przywołanych postaci – czy są to ateiści egzystencjalni, czy dogmatyczni, czy jednak raczej podobni są do demonów, które Boga poznały, ale nie chcą mu służyć?
Zakończmy tym, co powraca nieustannie w „Wierze demonów", czyli znaczeniem ciała i cielesności dla naszego zbawienia. Patrząc przez okulary zaproponowane przez Fabrice'a Hadjadj, kultura zachodnia jawi się jako niemal całkowicie odcieleśniona. W sferze obyczajów odcieleśnił nas już libertynizm i protestantyzm, potem rewolucja lat 70. i ruch gejowski. To wszystko jest wielkim zaprzeczeniem cielesności. Ale jest jeszcze gorzej, nasza kultura to kultura intelektualnych gnostyków. Freud ze swoją psychoanalizą, Nietzsche ze swoim tańcem Zaratustry, artystowskie fascynacje buddyzmem czy judaizmem, to ciągłe rozprawianie na uniwersytetach o ideach, to utyskiwanie na ideologie, tak chętnie uprawiane przez zatroskanych losem świata katolickich redaktorów – to są wysublimowane formy wyparcia ciała. Chrześcijaństwo staje się coraz częściej jedynie narzędziem dla realizacji demonicznych, doczesnych „teodycei" – praw człowieka, demokracji, humanizmu, dobrobytu, społeczeństwa obywatelskiego. Człowiek nowożytny, szukając możliwości upodobnienia się do „mistrza racjonalności", coraz silniejszą pogardą obdarza swoje ciało, które stoi na drodze do samozbawienia. Jest ono obrazem tego, co irracjonalne, złe, chaotyczne. Ciało się starzeje, estetyczne bywa tylko po retuszu... Ma swoje wymagania. Wszystko, tylko nie ciało!
Uciec od tego, co przemija
Od czasów schyłku Christianitas to, co „naturalne", zredukowano do ciała. Natura w klasycznych i chrześcijańskich wzorcach oznaczała to, co racjonalne, chciane i zamierzone przez Boga. Także ciało w swoim porządku miało się poddać władzy rozumu oświecanego łaską. Jednak miało ono swój własny sens wynikający z aktu stwórczego Boga. Natomiast natura dla takich autorów jak Mill czy Condorcet jest już tylko tym, co stoi naprzeciwko rozumu, i rzuca mu wyzwanie, nie chce się poddać. Jest tak uciążliwe, że trudno mu przypisać związek z duchem.
Paradoksalnie, skupienie się na „teodycei" odcina od ciała, natury, ale też odcina od łaski, ponieważ zamyka zarówno człowieka, jak i demona w kręgu własnych myśli. Zamknięcie w sobie sprawia, że to, co naturalne, zostaje zmieszane z tym, co nadprzyrodzone, i umieszczone pod szyldem „irracjonalne". Nieludzki, mechaniczny, korporacyjny charakter dzisiejszych „teodycei" – wcielonych w państwa, biurokrację, gospodarkę, systemy społeczne, każe szukać wytchnienia „na łonie natury". Równocześnie w „naturze" (tej irracjonalnej, splątanej) poszukuje się religijności. I kolejny paradoks. Człowiek tęskni za łaską, ale nie wydaje mu się ona niczym innym niż „naturą", w sensie bezładu, nieuporządkowania, czegoś tajemniczego. Zwracając się ku temu, co „irracjonalne", powracamy do własnego ciała, które nas nie zadowala. Ono jest bowiem źródłem niepokoju. Nie poddaje się działaniom samozbawczym. Umiera.
Oczywiście ten powrót do ciała – na przykład kultu jego wyidealizowanego „obrazu" – jest echem tęsknoty za Wcieleniem, tęsknoty zawiedzionej, ponieważ zagubionej w naturalizmie. Hadjadj powiedziałby pewnie, że poszukiwanie religijności w cielesności nie jest przecież błędem, ponieważ wierzymy we Wcielenie, które odnosi nas do ciała przemienionego łaską. Ono zaś odwraca zawiedzioną tęsknotę pogan. Ciało bowiem nie jest wrogiem zbawienia człowieka i jego rozumu, ale wybawieniem.