Przed wieloma laty Wojciech Has nakręcił film o zadziwiająco szczerym tytule – „Nieciekawa historia”. Inne jego filmy, że przypomnę „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Lalkę” czy „Sanatorium pod Klepsydrą”, usprawiedliwiały jednak tę, rzeczywiście nieciekawą, historię. Ale co może usprawiedliwić literaturę banalistów, którzy z nudy uczynili cnotę?
Anegdotą stała się rekomendacja udzielona przez Adama Wiedemanna zbiorowi opowiadań Piotra Cegiełki „Sandacz w bursztynie”: „Osoby, których nie lubię, mówią, że opowiadania te są nudne. Owszem, są nudne, ale tylko dla tych, którzy nudzą się nawet w wannie”. Ta błyskotliwa konstatacja nabiera dodatkowego znaczenia, gdy uświadomimy sobie, że trudno o nudniejszą prozę niż ta, która wyszła spod pióra Wiedemanna, w swoim czasie wychwalanemu ponad miarę za tom głównie wyróżniający się intrygującym (w przeciwieństwie do filmu Hasa) tytułem „Sęk Pies Brew”.
Oczywiście opisy przyrządzania kanapek ciągnące się u Cegiełki w nieskończoność mogą sprawić satysfakcję czytelnikom przywykłym do podobnych lektur, gdyż pilnie przestudiowali dzieła Stefana Chwina, który jak nikt inny potrafi poświęcić książkę temperowaniu ołówka, rzecz jasna, markowej firmy. Ale też tylko masochiści przeczytali do końca ostatnią powieść autora „Hanemanna” – „Dolinę Radości”, która, jeśli miała o czymś zaświadczyć, to wyłącznie o kompletnym pogubieniu się pisarza uważanego za klasyka literatury Rzeczypospolitej Polskiej.
Na rozstajach twórczych dróg miota się także Olga Tokarczuk, której „Bieguni” wpisują się w nurt historii opowiadanych w Europie od Tagu po Odrę, a którym początek dał ponad ćwierć wieku temu Umberto Eco w „Imieniu róży”. Co jednak u Eco (nawet w mniej głośnych jego powieściach, jak „Baudolino”) porywało nieokiełznaną fantazją udającą naukową solenność, u Tokarczuk jest tylko nieznośnie poprawne. I pozostawia czytelnika kompletnie obojętnym. Nie wnikam w motywację takich, a nie innych wyborów pisarki, ale jest faktem, że to, co zbudowało jej pozycję (wciąż mocną, ma ona bowiem, jak niewielu polskich autorów, wierną sobie czytającą publiczność), a co znajdujemy w utworach w rodzaju „Prawieku” czy niezapomnianego opowiadania „Profesor Andrews w Warszawie”, od dłuższego już czasu w jej prozie nie istnieje.
Uniwersalizm książek Olgi Tokarczuk, i nie tylko jej, jest wartością pozorną.