Grymas Seniora

Senior był genialny, gdy spoglądał w przyszłość. I nic go nie krępowało: ani miłość, ani interes własny, ani pożądliwość – wzlatywał na skrzydłach Sławy i prorokował

Publikacja: 08.12.2007 01:47

Grymas Seniora

Foto: PAP/CAF

Red

Cokolwiek badacze mogliby powiedzieć o systemie ocen Andrzeja Kijowskiego – zasadniczą wartością w jego twórczości była Sława. I nie mam tu na myśli kariery, uznania środowiskowego czy popularności w mediach. Sława w ujęciu Kijowskiego jest tą z „Pieśni Polaków” Fredry i z „Małej improwizacji”, z Micińskiego i z „Legendy” Wyspiańskiego. To Sława z dziecinnego marzenia.

To dziecinna wiara, dziecinne okrucieństwo i dziecinna omnipotencja wyznaczają oś twórczości pisarza.

Miał tego świadomość. W dzienniku z 30 lipca 1974 roku znajdujemy taki zapisek: „Byłem dzieckiem. Nikogo nie kochałem poza samym sobą i w nic nie wierzyłem poza własnym istnieniem. Nie kochałem Boga, ale chciałem na nim wymusić miłość dla mnie i okazać się ludziom jako jego wybraniec. (…) Nie interesuje mnie ani literatura jako piękność, ani myśl jako mądrość, ani historia jako dramat, ani społeczeństwo jako istność, która mnie potrzebuje; wszystkie te dziedziny oglądałem dotąd z daleka i dotykałem ich po wierzchu, badając, o ile mogę w nich wybić się i zdobyć uznanie”.

Był Kijowski krytykiem. Krytykiem, czyli osobą, od której wymaga się sądu wyważonego i sprawiedliwego. Wszystko jednak można o autorze „Miniatur krytycznych” powiedzieć, ale przecież nie to, że był sprawiedliwy! Chimeryczny, ironiczny, niecierpliwy – czasem złośliwy. Miłośnik Wyspiańskiego, uczeń Baudelaire’a i Gombrowicza – Kijowski całe literackie życie przepędził w podwójnym uzależnieniu między patosem a ironią. W swoistym literackim, obywatelskim, erotycznym, rodzinnym i religijnym grymasie.

Pamiętam, jak w 1973 roku w czasopiśmie „Dialog” w ramach „Prób czytanych” opublikował Senior tekst poświęcony transkrypcji „Fausta” dokonanej przez Jerzego S. Sitę. Jarosław Marek Rymkiewicz (przyjaciel zarówno mego Ojca, jak i Sity) ze szczęścia promieniał. – Ale mu dowaliłeś! – chichotał w stołówce Klubu Literatów przy Krakowskim Przedmieściu. – Masz rację: to grafoman, grafoman! Wyrażał się tak o przyjacielu i szefie swej żony Ewy w Hanuszkiewiczowskim Teatrze Narodowym, którego kierownikiem literackim był właśnie Jerzy S. Sito. Dodajmy, że panowie Sito i Rymkiewicz na tyle obydwaj dobrze funkcjonowali w ówczesnym układzie, że Hanuszkiewicz (niezbyt chętnie, co wyznawał na stronie) zgodził się wystawić w Narodowym „Pasję i potępienie doktora Fausta” Jerzego S. Sity, a potem niejako dla równowagi „Kochanków piekła” – imitację dramatu Calderona dokonaną przez Rymkiewicza.

Obserwowałem Ojca. Przyglądał się Jarkowi z niesmakiem. Złośliwe chochliki tańczyły mu w oczach. – Nie przesadzajmy. Nie napisałem, że grafoman. Raczej chciałem zdefiniować pewną postawę literacką. Niechęć czy nieumiejętność znalezienia własnego stylu, postawę, której przecież i ty w pewnym stopniu jesteś przedstawicielem.

– No już nie opowiadaj – zaperzył się Jarek – o mnie byś tak nie napisał! Dwie błyskawice niby stygmat Sławy przeszyły tatarskie oczka Seniora. Pohaniec był pogrzebany. W miesiąc później mógł przeczytać w „Dialogu” zatytułowany „Heca na tematy ostateczne” miażdżący tekst na swój temat.

Ale co było w Seniorze najdziwniejsze, to fakt, że po opublikowaniu tego tekstu zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego Jarek Marek przestał się do niego odzywać. Dlaczego obraził się jako człowiek, miast np. walczyć z nim w literaturze – jak pisarz.

Katarzyna Wiśniewska w szkicu na temat pisarstwa Seniora przytacza wspomnienie Stefana Bratkowskiego, który twierdzi, że to kaprys mego Ojca skazał na emigrację Tyrmanda. Po „Złym” napisał bowiem miażdżący felieton, kończąc go słowami: „Tak, Leopold Tyrmand jest wielkim pisarzem. Dla gówniarzy”. Nieco później Tyrmand pokazał Bratkowskiemu ten tekst i oświadczył, że wyjeżdża na stałe. „Czy to był jedyny bodziec do wyjazdu, przesądzić nie można – powiada Bratkowski – ale on niesłychanie to przeżył. Gdy po latach opowiedziałem o tym Andrzejowi, on z kolei odczuł to boleśnie. Faktem jest, że jego precyzja sądów bywała bardzo okrutna”.

Mam wrażenie, że Senior w istocie nie traktował literackich hierarchii do końca serio. Tak naprawdę dotyczyły go słowa. Był genialny, gdy składał z nich przyszłość. Gdy jak dziecko oderwane od realiów, jak Kasandra szalona, jak Tejrezjasz ślepy spoglądał w przyszłość. I nic go nie krępowało: ani miłość, ani interes własny, ani pożądliwość – wzlatywał na skrzydłach Sławy i prorokował.

Jego przemówienie na Kongresie Kultury Polskiej cytował były polski prezydent w ćwierćwiecze tego wydarzenia: „Kiedy Andrzej Kijowski mówi o tym, że w Polsce rozpoczyna się wielka zmiana, to te słowa są tak wizjonerskie, że wydawałoby się nierealistyczne, ale to przecież Andrzej Kijowski miał rację. Zmienił się ład międzynarodowy, jesteśmy w zupełnie innym miejscu historii, w innej Europie, w innej Polsce. W lepszej Polsce i pełnej nadziei Europie”.

Chciałoby się wierzyć! Prawda? Czytajmy jednak Kijowskiego, który 7 sierpnia roku 1980 – 27 lat temu – przewidywał to, co właśnie teraz czai się za progiem. „Żądanie rzeczy, które są do spełnienia niemożliwe, jest albo dziecinadą, albo prowokacją. Pełne wyzwolenie Polski spod kurateli sowieckiej i zmiana systemu politycznego to na dzisiaj mrzonki. Co więcej – mrzonki niebezpieczne. Co by się stało, gdyby ZSRR spełnił nasze żądania? Kraj zostałby wydany na pastwę sporów i walk wewnętrznych oraz tajnych agentur. Można mówić o wyzwoleniu Polski tylko w ramach nowego systemu bezpieczeństwa europejskiego i pod ochroną nowych międzynarodowych gwarancji, w ramach nowych, partnerskich związków polityczno-gospodarczych. Nie wolno ani domagać się, ani dopuścić do jednostronnego aktu „zrzeczenia się” przez ZSRR roli gwaranta i protektora. ZSRR mógłby to zrobić bez szkody dla siebie, a nawet z zyskiem, gdyż utworzyłby tu sobie głębokie bajoro polityczne, w którym mógłby łowić, co by tylko chciał, a dalsze dzieje Polski przypominałyby dzieje przedwojennej Litwy lub dawnej Serbii. „Wyzwolenie” takie właśnie mogłoby być wstępem do pełnej aneksji”.

Mamy niby te gwarancje, ale też z ust nietrzeźwych tego samego, tyle że podchmielonego, byłego już prezydenta Kwaśniewskiego poznaliśmy inną, a przewidywaną przecież przez Seniora prawdę: „Prijdiot takij dień, kagda Rossija, ja gawarju toczno: Rossija toże budiet w NATO”. Wszyscy oburzali się formą. Czy ktoś przysłuchał się treści!?

Rosja w NATO! Tak, przyjdzie taki dzień i coraz bardziej się obawiam, że go dożyję, gdy jakiś nowy Ribbentrop z nowym Mołotowem przy aplauzie jakiegoś polskiego premiera, którego dwór jak w czasach stanisławowskich finansować będą na Kremlu i w Brukseli, zawiążą nowe Święte Przymierze i będą decydowali o tym, którędy ropa ma płynąć przez nasz kraj. Kogo i gdzie mogą leczyć polscy lekarze. Tyle są warte międzynarodowe gwarancje w kraju, w którym przez 15 lat ukształtowało się głębokie bajoro polityczne, gdzie każdy może łowić, co mu się podoba.

Czemu tyle w mych rodzinno-literackich uwagach polityki? Bo polityka z jej relatywizmem, z jej odrzuceniem wszelkich wartości sentymentalnych przy koniecznym udziale wartości fundamentalnych tkwiła w moim przekonaniu u podłoża ocen Andrzeja Kijowskiego.

W dzisiejszej saunie sejmowej, antyszambrach telewizyjnego studia realizowany jest ten standard gry, którego Senior na próżno domagał się od J. M. Rymkiewicza. Wówczas przecież zachował się Senior krytyk jak na polityka przystało. Swych literackich oponentów Kijowski zabijał z uśmiechem, dodając: – Tak wyszło stary, ale w tym nie ma przecież nic osobistego.

I to była jedyna bodaj lekcja krytyki, jakiej, z powołaniem na autorytet własnego preceptora, czyli Kazimierza Wyki, na progu mego debiutu Ojciec mi udzielił. – Jeśli chcesz zaistnieć, pisz negatywnie. Pozytywy wypisują Kubaccy i Maciągowie, zarabiają na opracowaniach, ale czytając ich, można umrzeć z nudów.

Czy mógł być Kijowski politykiem? Na przykład gdyby dożył wolności? Dziś już wiem, że nie. Od czasu, gdy poznałem agenturalną przeszłość Andrzeja Szczypiorskiego, Zdzisława Najdera, Leszka Moczulskiego. A przede wszystkim od niedawnego dnia, gdy enuncjacja Michała Boniego dopiero po 15 latach kazała mi uwierzyć w prawdziwość listy Macierewicza. Znałem ją od dnia „nocnej zmiany”, lecz właśnie obecność na tej liście Michała (notabene jednego z pierwszych egzegetów twórczości Seniora, który pomagał mi nieść trumnę Ojca w 1985 roku) była w moim przekonaniu dowodem na jej fałszywość. Wyznanie Boniego uwiarygodniło – późno, lecz na trwałe – w moich przynajmniej oczach, wysiłek tych wszystkich, którzy naciskają na oczyszczenie życia publicznego z najrozmaiciej szantażowanych agentów. Zatem politykiem w PRL-owskim wydaniu ani nawet w stylu III Rzeczypospolitej, której wydaje się dziś, że powróciła, Andrzej Kijowski z pewnością by nie był.

Za wiele widział. Ostatnio dopiero odkryłem, porównując całość spisywanych przeze mnie dzienników Seniora z wersją drukowaną, fragment, jaki (oczywiście nie informując mnie o tym) autorzy wyboru (w 1999 roku!) usunęli z wersji publikowanej.

Jest rok 1978. „Wilga, 18.6. Wczoraj wieczór u Bartoszewskich. […] Jaki jest naprawdę N.? [1] Ambitny. To na pewno. Nic by w tym złego nie było, gdyby nie to, że chce mieć wiele rzeczy naraz: nazwisko literackie, nazwisko naukowe i odpowiednie do tego tytuły, renomę zagraniczną (Conrad-man), pieniądze (w walutach), zarazem najwyższy standard życia (peugeot 504, Bryńsk etc.), a jednocześnie odgrywać rolę w ruchu dysydenckim i mieć znaczenie na emigracji. Wszystkie te cele realizuje właściwie cudzymi siłami. Za pomocą Haliny, Conrada, Zbyszka H. [2], Jana Józefa Szczepańskiego, mnie. Jest to właściwie bardzo niebezpieczny człowiek, którego trzeba mieć pod baczną kontrolą. Czy może być narzędziem SB? Owszem. To nie jest wykluczone. Miałby za zadanie rozbijać ruch dysydencki w podobny sposób, jak to robi Moczulski […]”.

Oczywiście systemat wartości politycznych, który przypisuję Ojcu, opiera się na tym Machiavellowskim zdaniu: „Polityk nigdy nie mówi „nigdy”. A to znaczy także – nie ufa nikomu. Tak, jak okazuje się, Senior nie wierzył przyjacielowi, z którym codziennie wspólnie redagowali teksty do „Twórczości” i materiały opracowywane w ramach Polskiego Porozumienia Niepodległościowego.

Ale polityk prawdziwy, czyli uczciwy, poświęci rodzinę, matkę, pieniądze; wie, że wszystkie chwyty są dozwolone – jednak w ramach generalnej reguły, jaką być musi zdefiniowana przezeń Sprawa. Przyznam też szczerze, że jeśli dość często robi na mnie wrażenie retoryka Jarosława Kaczyńskiego, to właśnie dlatego, że prezentowana przezeń mieszanka inteligencji, bezwzględności i ideowości dziwnie mi zdaje się… domowa.W rękach jego błyska miecz – nad głową szumi Sława.

System wartości Andrzeja Kijowskiego był w swej istocie polityczny. Dlatego pewnie najlepiej, najpełniej, najefektowniej zrealizował się jako mówca: 29 lutego 1968 roku, przedstawiając projekt rezolucji przeciw cenzurze na nadzwyczajnym zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP, i 11 grudnia 1981 roku na Kongresie Kultury Polskiej – wygłaszając zasadnicze polityczne teksty.

Jednak teksty polityczne wymagają publiczności i właściwego czasu. Kijowski nie zdążył na swoje czasy. Myślał nie o jeden – o trzy etapy do przodu. W roku 1974 jego wyobraźnia nie była ani w 1981, ani nawet w 1989 roku. On widział już wolną Polskę, która w naszych oczach zaczyna swą niepodległość tracić.

Życie poświęcił Senior publicznemu wątpieniu i publicznemu stawianiu pytań. Tak najkrócej zdefiniować można pozycję krytyka. Krytyk, prawdziwy krytyk, a Senior był być może jedynym krytykiem absolutnym, nie działa w imię układu ani nawet programu, lecz tylko i jedynie w imię czystego sądzenia. Krytyk władzy sądzenia musi być samotny. A wina taka idzie w pokolenia.

Przyjdzie taki dzień, gdy nowy Ribbentrop z nowym Mołotowem zawiążą nowe Święte Przymierze

Prawdziwy krytyk, a Senior był być może jedynym krytykiem absolutnym, nie działa w imię układu ani nawet programu, lecz tylko i jedynie w imię czystego sądzenia

Andrzej Kijowski (1928-1985), ojciec autora powyższego tekstu, krytyk literacki, pisarz, scenarzysta filmowy. Redaktor „Twórczości”, jeden z twórców Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, internowany w stanie wojennym.

Cokolwiek badacze mogliby powiedzieć o systemie ocen Andrzeja Kijowskiego – zasadniczą wartością w jego twórczości była Sława. I nie mam tu na myśli kariery, uznania środowiskowego czy popularności w mediach. Sława w ujęciu Kijowskiego jest tą z „Pieśni Polaków” Fredry i z „Małej improwizacji”, z Micińskiego i z „Legendy” Wyspiańskiego. To Sława z dziecinnego marzenia.

To dziecinna wiara, dziecinne okrucieństwo i dziecinna omnipotencja wyznaczają oś twórczości pisarza.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy