Śmierć w cenie diamentów

Makabryczne insygnia wszelkiego typu i autoramentu zjednoczyły się w triumfalnym pochodzie przez modę, sztukę i wzornictwo

Aktualizacja: 09.02.2008 11:28 Publikacja: 09.02.2008 01:30

Śmierć w cenie diamentów

Foto: FORUM/REUTERS

– Nie wychodzę z domu bez czaszki – wyznał mi pewien redaktor Polskiego Radia. Nie była to metafora dotycząca stanu jego szarych komórek. Młody człowiek okazał się fanem horroru i klasycznego stylu gothic (tego z lat 90.). Upodobania manifestował strojem oraz wystrojem pomieszczenia, w którym pracował. Koszula ze szlaczkiem w czaszki, trampki w czaszeczki, kubek z pirackimi insygniami, długopis i poduszka na krzesło w taki sam deseń. Co ciekawe, makabryczną wymowę motywu neutralizowało jego spiętrzenie. Nawet mi się spodobało – wszystkie przedmioty tworzyły spójną stylistycznie całość.

Redaktor nie był w swych upodobaniach odosobniony. Nawet przeciwnie, okazał się pospolity: trup i śmiertelna symbolika w sztuce i designie to dziś temat numer jeden. Każde stadium śmierci mile widziane – od ciała w śmierci klinicznej po strawionego przez czerw kościotrupa. A czaszka to po prostu forma-hit.

Powód prosty: pół roku temu czaszka stała się Najdroższym Dziełem Sztuki Wszech Czasów. Chodzi o obiekt odlany w platynie, inkrustowany ponad ośmioma tysiącami diamentów. Za matrycę posłużył autentyczny ludzki szczątek pochodzący z XVIII wieku. To jedna z ostatnich prac Damiena Hirsta zakupiona minionego lata za 100 mln dolarów (75 mln euro). Wkrótce platynowy gadżet – jako ósmy cud świata – ma ruszyć w tournée. Kierunek – Wschód. Punkt pierwszy trasy – Petersburg. Potem Korea i Chiny.

Dawny angielski skandalista i prowokator, przedstawiciel Young Brits (formacja młodych gniewnych Brytyjczyków rozpoczynających kariery w minionej dekadzie) ma dziś 43 lata i jest u szczytu sławy. Od roku do niego należą rekordy rynkowe. Idzie jak burza: w 2006 r. – 8 mln dolarów za pokrojonego rekina w formalinie (w 1992 roku dla publiczności był to największy szok), minionego czerwca – 19 mln dolarów za gablotę z ręcznie wykonanymi tysiącami pigułek. Pomysł, który obrabia od lat, w różnych wariantach. Jak na Hirsta wyjątkowo sensowny – przede wszystkim, wykpiwa współczesną lekomanię. Bo to nie tylko poszukiwanie medykamentów na dolegliwości ciała – to gonitwa za panaceum na wszelkie niemiłe człowiekowi stany ducha, jak lęk, stres, tęsknota, smutek. To próby zmiany charakteru za pomocą chemii i chęć pokonania starości.

Ale co znaczy wysadzana brylantami czaszka? Nie bardzo wiadomo, co właściwie stanowi o wartości tego dzieła: surowiec, mistrzowskie wykonanie czy połączenie kosztownych materiałów z symbolem przemijania? I w ogóle – jak zaklasyfikować makabryczne cacko? W końcu to nie tylko obiekt jubilerski, także odlew prawdziwych szczątków ludzkich.

Według mnie czaszka wpisuje się w obecną „modę na śmierć”. Ludzie lubią mocne wrażenia – nie bez powodu ścinanie głów toporem, gilotynowanie czy publiczne wieszanie miało najliczniejszą widownię. No, ale to nie były artystyczne spektakle, scenariusz pisało życie.

Zdarzają się przypadki jeszcze bardziej drastyczne, dwuznaczne moralnie. Niekiedy artysta zrównuje śmierć z kreacją (notabene, w jednym z wywiadów Hirst porównał nowojorski 11 września do akcji artystycznej, ale zaraz przeprosił za niestosowność skojarzenia).

Roman Opałka już sprzedał swój ostatni „obraz liczony” (za wysoką, na razie utrzymywaną w tajemnicy cenę). Chodzi o pracę, której nie ukończy, bo… umrze w trakcie. W tym przypadku ceny nie windują wyjątkowe plastyczne walory działa, lecz jego metafizyczny wymiar. A może – dreszcz emocji? Swoją drogą ciekawe, z jakimi uczuciami nabywca „śmiertelnego odliczania” przyjmie płótno, gdy wreszcie na nie się doczeka? Ponad 30 lat temu Vitto Acconci, performer, postawił publiczność swej akcji wobec wyboru – nudzić się czy zabić? W jednym pomieszczeniu – widownia śledząca przebieg spektaklu na monitorze; w sąsiednim pokoju – artysta siedzący w bezruchu na chwiejnej konstrukcji, opleciony linkami połączonymi z klamką. Naciśnięcie tejże zagrażało jego życiu, czego obecni byli świadomi. Ale bez tego nie było żadnej akcji. Ktoś nie wytrzymał, próbował otworzyć drzwi. Wprawdzie ryzykanta odratowano, lecz wśród zebranych powiało grozą. Sytuacja jak z „Anioła zagłady” Bunuela. Widać człowiek gotów stać się zbrodniarzem, żeby tylko „coś się działo w mieście”.

Od kilku miesięcy „moda na śmierć” sięga apogeum. Makabryczne insygnia wszelkiego typu i autoramentu zjednoczyły się w triumfalnym pochodzie przez modę, sztukę i wzornictwo. Hirst zrobił z czaszki dzieło sztuki? Steven Gregory, projektant urodzony w Johannesburgu, a obecnie mieszkający w Londynie, poszedł krok dalej. Skupuje w antykwariatach ludzkie szczątki i wkomponowuje je w meble oraz „dekoracyjne” obiekty. Nie pominął też czaszki – pokrył kościaną formę metalowymi „perełkami”, a w oczodoły wmontował niebieskie oczy lalki. Żeby efekt był mocniejszy, zostawił zdekompletowane uzębienie i puste miejsce po nosie.

Ale to nie wszystko. Projektantka mody Vivienne Westwood reklamuje kolekcję Gold Label zdjęciem osobnika o androginicznym wyglądzie, trzymającego w dłoniach czaszkę. Polakierowane na niebiesko paznokcie modelki (modela?) wpijają się w oczodoły. Na tle złocistej sukni czerep z brakami w uzębieniu wygląda jak dziwna biżuteria. Jeszcze bardziej niepokojąco przedstawia się seria zdjęć wykonanych dla „Vogue’a” przez kultowego fotografa mody Terry’ego Richardsona „Święte inspiracje”. Blondynka w stroju kojarzącym się ze zbroją Joanny d’Arc rozmyśla z czaszką w opuszczonych dłoniach. Trochę święta Magdalena, trochę Hamlet.

Przedmioty codziennego użytku też przybierają filozoficzno-pokutny wygląd. Widziałam zegary ścienne z czaszką (to akurat inteligentne nawiązanie do motywu przemijania), tace zdobione takim samym motywem i pojemniki na przyprawy w kształcie czaszek. Popielniczki-czachy już nie są zarezerwowane dla ekstrawagantów – każdy może je kupić w designerskich butikach. Palenie szkodzi, przypominają. Wyrabiane są nawet czekoladowe czerepy napełnione nadzieniem. Także niezły dowcip – przecież łakocie zjadane w nadmiarze nie służą zdrowiu. Czaszki same bądź z piszczelami można spotkać na każdym elemencie stroju, od damskich fig po kolczyki; od paska po torebkę. Mogą przybrać formę dużej pojedynczej ozdoby lub nadruku z drobnych „śmiertelnych” elementów.

Szczyt perwersji to Dead Mickey Mouse, Dead Manga i Dead Kitty. Infantylne zabawki i lalki przerobione na własny negatyw. Trupki wystrojone w kokieteryjne kokardki i słodkie sukieneczki. Być może pierwszy wpadł na taki perwersyjny pomysł tajemniczy londyński szabloniarz Bangsy. Ale mleko rozlało się szeroko. Wilhelm Sasnal również go zakosztował. Zrobił mural przed Muzeum Powstania Warszawskiego: czarne tło, na nim jadowicie żółte bratki-czaszki. Formy niejednoznaczne, dokładnie nie wiadomo, co przedstawiają. Ktoś widzi w nich kwiatki, innemu kojarzą się z ekshumacją zwłok. Jakkolwiek by interpretować, zestaw barw kojarzy się z niebezpieczeństwem.

Trupia moda trwa. Zatacza coraz szersze kręgi. Bo horror jest sexy.

Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem