Mamusiu najukochańsza, boskie światło mojej duszy!Co dzień budzę się, dziękując Bogu za to, że mam Ciebie. Codziennie otwieram oczy o 4 rano i przygotowuję się wysłuchania wiadomości od Ciebie w radiu La cantera de las 5. (…) Ta puszcza jest bardzo gęsta, trudno przedzierają się przez nią promienie słońca. Brak w niej uczuć, solidarności, czułości, dlatego Twój głos jest jak pępowina łącząca mnie ze światem. Marzę o tym, by przytulić się do Ciebie tak mocno, by wtopić się w Ciebie na zawsze. (…) Chciałabym zaopiekować się tobą, tak byś nie została sama nawet przez chwilę. Marzę o tym, Mamusiu, by, gdy kiedyś przyjdzie do mnie Wolność, (…) nie został między nami nawet metr oddalenia, bo wiem, że wszyscy mogą żyć beze mnie, ale nie Ty.
Ingrid Betancourt od 23 lutego 2002 roku siedzi w więzieniu gdzieś w kolumbijskiej puszczy. Została porwana przez partyzantów z organizacji FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), gdy jako kandydatka w wyborach prezydenckich, ignorując ostrzeżenia armii, policji i rządu, prowadziła kampanię na terenie kontrolowanym przez FARC. Wielokrotne próby mediacji w sprawie jej uwolnienia prowadzone w udziałem władz Kolumbii, Wenezueli i Francji nie przyniosły rezultatu. Za zwolnienie jej i kilkunastu innych zakładników porywacze żądają wypuszczenia z aresztów kilkuset członków FARC przetrzymywanych w więzieniach.
Od 40 lat w Kolumbii toczy się wojna domowa o różnym natężeniu. Jej uczestnikami są, z grubsza biorąc, trzy rodzaje armii. Pierwsza to partyzantka lewicowa, w której dominuje dziś najstarsza armia partyzancka na świecie, czyli FARC. Założona jako organizacja marksistowsko-rewolucyjna stawia sobie za cel wprowadzenie w Kolumbii ustroju sprawiedliwości społecznej, co w kraju, gdzie około 20 procent ludności dysponuje 80 procentami bogactwa, wydaje się postulatem słusznym. Problem polega na tym, że podobnie jak większość ruchów rewolucyjnych w historii z upływem lat FARC z armii ideowych komunistów przekształcił się w organizację terrorystyczną.
FARC utrzymuje się dziś z handlu narkotykami i porywania ludzi. Działalność ta przynosi organizacji około 300 mln dolarów rocznie, co pozwala jej sprawnie funkcjonować, odpierać ataki pozostałych uczestników kolumbijskiej wojny i trwać w nieskończoność. Tak przynajmniej się wydaje, gdy się popatrzy na kolejne fiaska prób włączenia FARC w proces demokratyczny poprzez negocjacje albo jej likwidacji przez kolumbijską armię wspieraną miliardami dolarów z USA.
Pozostałymi uczestnikami kolumbijskiej wojny są armia rządowa i prawicowe oddziały paramilitarne, których celem jest obrona przed FARC i zniszczenie tej organizacji. Ten cel wydawałby się słuszny, gdyby nie to, że oddziały te, podobnie jak ich przeciwnicy, też żyją z handlu narkotykami i terroryzują Kolumbijczyków. W 2003 roku największa prawicowa organizacja paramilitarna AUC (Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii) rozpoczęła rozbrojenie; układ z władzami obejmował obietnicę nieścigania przestępców z oddziałów AUC i odstąpienie od ekstradycji do USA członków grup ściganych przez tamtejsze prawo. Dotychczas rozbroiło się około 31 tysięcy paramilitares. Wielu z nich włączyło się w politykę na poziomie lokalnym i ogólnokrajowym, co wywołuje protesty Kolumbijczyków. Regularnie wychodzą również na jaw powiązania polityków rządu i członków Kongresu z oddziałami paramilitarnymi i handlarzami narkotyków.