Czuję się pokonana

Ingrid Betancourt wróciła do rodzinnej Kolumbii, by wyrwać kraj z rąk skorumpowanych polityków, karteli narkotykowych i terrorystów. Od sześciu lat gaśnie w mroku kolumbijskiej puszczy

Aktualizacja: 15.03.2008 11:02 Publikacja: 15.03.2008 00:42

Czuję się pokonana

Foto: Reuters

Mamusiu najukochańsza, boskie światło mojej duszy!Co dzień budzę się, dziękując Bogu za to, że mam Ciebie. Codziennie otwieram oczy o 4 rano i przygotowuję się wysłuchania wiadomości od Ciebie w radiu La cantera de las 5. (…) Ta puszcza jest bardzo gęsta, trudno przedzierają się przez nią promienie słońca. Brak w niej uczuć, solidarności, czułości, dlatego Twój głos jest jak pępowina łącząca mnie ze światem. Marzę o tym, by przytulić się do Ciebie tak mocno, by wtopić się w Ciebie na zawsze. (…) Chciałabym zaopiekować się tobą, tak byś nie została sama nawet przez chwilę. Marzę o tym, Mamusiu, by, gdy kiedyś przyjdzie do mnie Wolność, (…) nie został między nami nawet metr oddalenia, bo wiem, że wszyscy mogą żyć beze mnie, ale nie Ty.

Ingrid Betancourt od 23 lutego 2002 roku siedzi w więzieniu gdzieś w kolumbijskiej puszczy. Została porwana przez partyzantów z organizacji FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), gdy jako kandydatka w wyborach prezydenckich, ignorując ostrzeżenia armii, policji i rządu, prowadziła kampanię na terenie kontrolowanym przez FARC. Wielokrotne próby mediacji w sprawie jej uwolnienia prowadzone w udziałem władz Kolumbii, Wenezueli i Francji nie przyniosły rezultatu. Za zwolnienie jej i kilkunastu innych zakładników porywacze żądają wypuszczenia z aresztów kilkuset członków FARC przetrzymywanych w więzieniach.

Od 40 lat w Kolumbii toczy się wojna domowa o różnym natężeniu. Jej uczestnikami są, z grubsza biorąc, trzy rodzaje armii. Pierwsza to partyzantka lewicowa, w której dominuje dziś najstarsza armia partyzancka na świecie, czyli FARC. Założona jako organizacja marksistowsko-rewolucyjna stawia sobie za cel wprowadzenie w Kolumbii ustroju sprawiedliwości społecznej, co w kraju, gdzie około 20 procent ludności dysponuje 80 procentami bogactwa, wydaje się postulatem słusznym. Problem polega na tym, że podobnie jak większość ruchów rewolucyjnych w historii z upływem lat FARC z armii ideowych komunistów przekształcił się w organizację terrorystyczną.

FARC utrzymuje się dziś z handlu narkotykami i porywania ludzi. Działalność ta przynosi organizacji około 300 mln dolarów rocznie, co pozwala jej sprawnie funkcjonować, odpierać ataki pozostałych uczestników kolumbijskiej wojny i trwać w nieskończoność. Tak przynajmniej się wydaje, gdy się popatrzy na kolejne fiaska prób włączenia FARC w proces demokratyczny poprzez negocjacje albo jej likwidacji przez kolumbijską armię wspieraną miliardami dolarów z USA.

Pozostałymi uczestnikami kolumbijskiej wojny są armia rządowa i prawicowe oddziały paramilitarne, których celem jest obrona przed FARC i zniszczenie tej organizacji. Ten cel wydawałby się słuszny, gdyby nie to, że oddziały te, podobnie jak ich przeciwnicy, też żyją z handlu narkotykami i terroryzują Kolumbijczyków. W 2003 roku największa prawicowa organizacja paramilitarna AUC (Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii) rozpoczęła rozbrojenie; układ z władzami obejmował obietnicę nieścigania przestępców z oddziałów AUC i odstąpienie od ekstradycji do USA członków grup ściganych przez tamtejsze prawo. Dotychczas rozbroiło się około 31 tysięcy paramilitares. Wielu z nich włączyło się w politykę na poziomie lokalnym i ogólnokrajowym, co wywołuje protesty Kolumbijczyków. Regularnie wychodzą również na jaw powiązania polityków rządu i członków Kongresu z oddziałami paramilitarnymi i handlarzami narkotyków.

Demobilizacja to jeden z sukcesów obecnego prezydenta Alvaro Uribe. Prowadzi rozmowy na temat rozejmu z mniejszą grupą lewicową ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego) i rzeczywiście poprawił stan bezpieczeństwa, przynajmniej w rejonie Bogoty i dużych miast.

Jednak Uribe nie udało się pokonać FARC. Owszem, coraz więcej żołnierzy dezerteruje z tej organizacji, jednak kontroluje ona w dalszym ciągu całe połacie kraju, przetrzymuje około 800 zakładników i pasie się na handlu narkotykami.

Mamusiu, jestem zmęczona, zmęczona cierpieniem, mimo że starałam się być silna. Te prawie sześć lat w niewoli pokazały, że nie jestem tak odporna ani tak odważna, inteligentna i silna, jak myślałam. Stoczyłam wiele bitew, próbowałam uciekać przy każdej sposobności, usiłowałam zachować nadzieję, tak jak tonący próbuje utrzymać głowę na powierzchni wody. Ale teraz, mamusiu, czuję się pokonana. Chcę ciągle wierzyć, że wyjdę stąd na wolność, ale zdaję sobie sprawę, że to, co się stało z radnymi (11 polityków regionalnych przetrzymywanych przez FARC od 2002 roku zostało zabitych w czerwcu 2007 – D. R.) może w każdej chwili spotkać i mnie. Myślę, że gdyby tak stało, byłaby to wielka ulga dla wszystkich.

Ingrid Betancourt wcale nie musiała zostać kolumbijskim politykiem. To był jej wybór, za który zapłaciła rozbiciem rodziny, oderwaniem od dzieci, wrogością części kolumbijskiej klasy politycznej, pobytem w więzieniu. Pochodzi ze znamienitej rodziny, jej ojciec był ministrem w latach 50., a następnie dyplomatą. Ingrid wychowała się w Paryżu, tam skończyła renomowaną kuźnię menedżerskich i politycznych elit Francji Institut d’Etudes Politiques, tam też poślubiła kolegę ze studiów, otrzymała francuskie obywatelstwo, urodziła dwoje dzieci. Jej mąż był dyplomatą i w latach 80. jeździła z nim na placówki w różnych częściach świata.

Jednak jej życiowym wzorem była matka. Yolanda Pulecio, niegdyś Miss Kolumbii, była senatorem, aktywistką Partii Liberalnej, twórczynią programu pomocy dla biednych dzieci z Bogoty. Pod koniec lat 80. stała się jedną z głównych postaci sztabu wyborczego kandydata liberałów na prezydenta Luisa Carlosa Galana.

Galan – postać nieskazitelna moralnie i polityk z wizją – dawał tysiącom Kolumbijczyków ogromne nadzieje na zmiany w kraju. Zapowiadał ostateczną rozprawę z handlarzami narkotyków, zwłaszcza Pablo Escobarem, który w tamtym czasie kierował kartelem z Medellin i był uznawany za jednego z najgroźniejszych bandytów na świecie.

W sierpniu 1989 roku podczas mityngu wyborczego ludzie Escobara zabili Galana. Yolanda Pulecio stała obok niego i cudem uniknęła śmierci. W wywiadzie dla serwisu salon.com Ingird Betancourt, która w momencie zabójstwa Galana była we Francji, tak opisywała swoje wspomnienia związane z tamtym dniem:

„To jest bardzo dziwna historia. W nocy nie mogłam spać, miałam jakieś koszmary. A gdy się obudziłam, czułam, że muszę natychmiast zatelefonować do matki w Kolumbii. Więc zatelefonowałam, ona odebrała słuchawkę, płacząc i krzycząc: „Zabili go, zabili go!”.

A potem opowiedziała mi niewiarygodną historię. Gdy pod mównicę podjechali zabójcy, moja matka stała tuż za Galanem, ale potknęła się, bo miała buty na wysokich obcasach. Upadła i dzięki temu uniknęła śmierci.I w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że gdyby nie ten przypadek, to mój telefon do matki mógł odebrać ktoś inny i powiedzieć mi, że to ona nie żyje. Ogarnęła mnie obsesja powrotu do domu i zrozumiałam, że mój dom nie jest za granicą. Mój dom był w Kolumbii”.

Myślę o moich dzieciach. (…) Tyle życia przeszło obok nas, tak jakby ziemia znikała gdzieś w oddali. Jesteśmy razem, a jednak jesteśmy osobno i każda sekunda mojej nieobecności, każda chwila, (…) gdy nie mogę opatrzyć ich ran, pocieszyć ich, dodać sił, cierpliwości, nauczyć pokory, każdy moment, gdy nie mogę być dla nich mamą, wywołuje we mnie uczucie skrajnej samotności, tak jakby ktoś wlewał mi w żyły cyjanek, kropla po kropli.

Mamusiu, to jest trudny moment dla mnie. (…) Nie mam apetytu, włosy mi wypadają, nie chce mi się nic robić. Może zresztą dobrze, że nic mi się nie chce. Bo tutaj, w puszczy, jedyną odpowiedzią na twoje prośby jest NIE. Może zatem lepiej nic nie chcieć, być wolną, przynajmniej od pragnień.

Przybyła do Bogoty cztery miesiące po śmierci Galana. Jej francuski mąż nie zamierzał przeprowadzać się do Kolumbii, więc się rozeszli, Ingrid na moment straciła kontakt z dziećmi. Podjęła pracę w Ministerstwie Finansów, sprowadziła dzieci, a w 1994 jako całkowity nowicjusz wystartowała z list liberałów w wyborach do Kongresu.

Jej kampania wywołała szok. U szczytu zainteresowania epidemią AIDS w katolickiej Kolumbii jako swoją polityczną broń wybrała… prezerwatywę. Kolumbijskich polityków, przeżartych korupcją i związkami z narkobiznesem, określała jako nosicieli „społecznego AIDS” i, aby się przed nimi bronić, rozdawała ludziom na ulicach kondomy. Początkowo prasa z niej szydziła, ale gdy zaczęła po nazwisku wymieniać skorumpowanych polityków powiązanych z kartelami, znalazła się w centrum uwagi. I zdobyła mandat.

Dwa miesiące po wyborach do Kongresu jej partyjny kolega Ernesto Samper został prezydentem. 24 godziny później pokonany w wyścigu prezydenckim konserwatysta Andres Pastrana ujawnił nagraną przez amerykańskich agentów taśmę, z której wynikało, że około 8 mln dolarów, czyli połowa budżetu kampanii Sampera, pochodziła od kartelu narkotykowego Cali.

Zgodnie z zasadami kolumbijskiej polityki Pastrana został uznany za kapusia, a Samper miał cztery lata swojej kadencji na udowodnienie niewinności. Sądzić go miał Kongres, co było o tyle korzystne dla prezydenta, że – jak twierdzili sami szefowie kartelu z Cali – połowa członków Kongresu i tyle samo senatorów siedziało w ich kieszeni.

Ingrid Betancourt dowiedziała się o tym bezpośrednio z ust Gilberto Rodrigueza Orejueli, jednego z narkobaronów z Cali, z którym spotkała się w 1995 roku. Do spotkania doszło, gdy jako członek kongresowej komisji ds. bezpieczeństwa zajmowała się wyjaśnieniem gry sił bezpieczeństwa z mafijnymi kartelami, która doprowadziła do dokonanej rok wcześniej likwidacji Pablo Escobara.

Przez całe lata 80. terroryzował on nie tylko polityków, policję i zwykłych Kolumbijczyków, ale również konkurencję, zwłaszcza grupę z Cali. W 1991 roku władze doszły z nim do porozumienia: Escobar trafił do więzienia zaprojektowanego, zbudowanego i strzeżonego przez jego własnych ludzi, władze zagwarantowały mu, że nie zostanie wydany USA, w zamian za co on miał przestać zabijać Kolumbijczyków i terroryzować kraj. Przez rok bezpiecznie prowadził interesy z tego luksusowego miejsca – położonego na wzgórzu nieopodal Medellin, a po roku – gdy uznał za stosowne – wyszedł przez nikogo nie niepokojony i wrócił do starych metod. W tej sytuacji bracia Orejuela kierujący kartelem z Cali poszli na umowę z władzami. W gronie baronów narkotykowych, prokuratora generalnego i wyższych rangą oficerów sił bezpieczeństwa uzgodniono plan zabicia Escobara. Kartel z Cali miał opracować szczegóły zamachu, wybrać jego wykonawców i opłacić ich. Ostatecznie Escobara zabiła policja, korzystając z informacji zebranych przez ludzi braci Orejuela.

Ingrid Betancourt ustaliła to wszystko w ramach śledztwa prowadzonego przez jej komisję, jednak nic z tego nie wynikało, bo w skorumpowanym do szpiku kości Kongresie nikt się nie palił do szczegółowych śledztw. Ostatecznie w 1996 roku Kongres oczyścił Sampera z zarzutów przyjmowania pieniędzy mafii, ale Betancourt nie wycofała się z zarzutów przeciwko prezydentowi. Stała się obiektem ataków innych polityków, grożono jej śmiercią. W tej sytuacji zdecydowała się odesłać dzieci do Francji.

Dla wielu Kolumbijczyków przez kilka lat obecności w polityce stawała się ostatnią nadzieją na normalność w kraju. Dla przeciwników była rozhisteryzowaną, pozbawioną manier hipokrytką, która pod płaszczykiem obrony zasad moralnych i troski o innych realizowała własne interesy, goniąc za władzą.

W kolejnych wyborach w 1998 roku wystartowała do Senatu i zdobyła największą ilość głosów w kraju. Opracowała kompleksową reformę instytucji państwowych, między innymi zniesienie Kongresu i ustanowienie innego ciała ustawodawczego. Gdy ten projekt upadł, oddała mandat senatora i zapowiedziała, że wystartuje w wyborach prezydenckich w 2002 roku. Tak też zrobiła.

Mamusiu, jest tylu ludzi, którym chciałabym podziękować za to, że o nas pamiętają, za to, że nas nie opuszczają. Myślę o wspaniałomyślności Stanów Zjednoczonych – to nie jest przecież produkt ich bogactwa (…), ale owoc duszy przywódców, którzy stworzyli ten naród. Mam wielkie uznanie dla prezydenta Chaveza (…) Moje serce należy również do Francji, która od początku tej sprawy była głosem mądrości i miłości.

Z takimi ludźmi jak prezydent Sarkozy, prezydent Chavez, prezydent Bush i solidarnością całego kontynentu być może będziemy świadkami cudu.

Kampanii przed wyborami 2002 roku towarzyszyły ostre napięcia polityczne w kraju. Prezydent Andres Pastrana uzgodnił rozejm z FARC i oddał pod kontrolę terrorystów obszar kraju wielkości Szwajcarii. Miało to być „laboratorium pokoju”, jednak w praktyce bardzo szybko okazało się, że organizacja się wzmacnia, robi zapasy broni i rozwija jeszcze skuteczniej niż wcześniej handel narkotykami. FARC nie zaprzestał również terroryzowania ludzi i porywania zakładników poza strefą zdemilitaryzowaną. Po akcjach terrorystycznych partyzanci wycofywali się do kontrolowanego przez siebie regionu, a siły bezpieczeństwa okazywały się bezradne. Próba oswojenia FARC okazywała się iluzją, a władze wychodziły na nieudaczników.

Pastrana poniewczasie zorientował się, że wynikiem ugody okazało się wyłącznie wzmocnienie organizacji, i przerwał negocjacje. Jednak wielu polityków z różnych ugrupowań odwiedzało strefę zdemilitaryzowaną i jej stolicę San Vicente del Caguan nawet po odcięciu strefy i zapowiedzi ofensywy sił rządowych na partyzantów. Jedną z takich osób była Ingrid Betancourt. Zależało jej na odwiedzeniu San Vicente, ponieważ miastem kierował jedyny mer w Kolumbii pochodzący z partii Tlen, założonej przez Betancourt w 1998 roku.

Wbrew zakazowi policji i armii Ingrid postanowiła pojechać do San Vicente drogą lądową w towarzystwie szefowej swojego sztabu wyborczego Clary Rojas. Po wjeździe do strefy została zatrzymana przez patrol FARC. Kierowca i dziennikarze uczestniczący w ekspedycji zostali wypuszczeni, a Ingrid i Clara uwięzione. Rojas, która w niewoli urodziła dziecko, wyszła na wolność na początku tego roku po sześciu latach spędzonych w puszczy. Ingrid Betancourt w dalszym ciągu pozostaje zakładniczką FARC.

Nie pomogło intensywne zaangażowanie rządu francuskiego. Nicolas Sarkozy zapowiedział nawet, że sam gotów jest pojechać do miejsca przetrzymywania Betancourt i odebrać ją z niewoli. Nie pomogła również budząca ogromne kontrowersje postawa prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Chavez występował wobec Kolumbii jako jedyna osoba zdolna przekonać FARC do wypuszczenia Betancourt. Jednak dla prezydenta Uribe już same kontakty z Chavezem są bolesne. Kolumbijczycy są przekonani – i tezę tę wspierają dowody z innych źródeł – że wojsko wenezuelskie aktywnie współpracuje z FARC, udziela schronienia oddziałom partyzantów, chroni ich konwoje narkotykowe i zaopatruje w broń. Uribe nie chciał mieć takiego pośrednika w rozmowach z porywaczami i zerwał współpracę z Chavezem.

Na początku marca dramatyczny epizod dodatkowo nadwerężył stosunki między obu krajami. Żołnierze armii kolumbijskiej dokonali ataku na obóz FARC znajdujący się tuż za granicą z Ekwadorem. Zginęło 21 osób, w tym jeden z najwyższych rangą dowódców FARC Raul Reyes, który wcześniej prowadził z Chavezem rozmowy dotyczące wypuszczenia więźniów. W rezultacie tych rozmów na wolność wyszło sześciu zakładników, w tym porwana wraz z Betancourt Clara Rojas.

Ekwador zerwał stosunki z Kolumbią i rozmieścił wojsko na swojej północnej granicy, Hugo Chavez również przegrupował swoje oddziały na granicy z Kolumbią. Jednak wojny nie będzie. Nikomu w tym regionie nie zależy na otwartym konflikcie. Nie będzie jednak również dalszych rozmów o zwolnieniu Ingrid Betancourt. Kobieta, która miała zmienić Kolumbię, pozostanie zakładnikiem w swoim własnym kraju.

Dziś w Kolumbii musimy zastanowić się, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Chciałabym, byśmy pewnego dnia odnaleźli w sobie to pragnienie wielkości, które powoduje, że naród dosięga słońca. Kiedy nauczymy się bezwarunkowo bronić naszego życia i wolności, to znaczy kiedy ponad indywidualizm zaczniemy cenić solidarność, gdy staniemy się mniej obojętni, a bardziej zaangażowani, bardziej tolerancyjni i współczujący – wtedy jako Naród osiągniemy wielkość, o jakiej marzymy.

Cytaty pochodzą z listu do matki napisanego w niewoli przez Ingrid Betancourt 24 października 2007 roku, opublikowanego w światowych mediach w grudniu.

Mamusiu najukochańsza, boskie światło mojej duszy!Co dzień budzę się, dziękując Bogu za to, że mam Ciebie. Codziennie otwieram oczy o 4 rano i przygotowuję się wysłuchania wiadomości od Ciebie w radiu La cantera de las 5. (…) Ta puszcza jest bardzo gęsta, trudno przedzierają się przez nią promienie słońca. Brak w niej uczuć, solidarności, czułości, dlatego Twój głos jest jak pępowina łącząca mnie ze światem. Marzę o tym, by przytulić się do Ciebie tak mocno, by wtopić się w Ciebie na zawsze. (…) Chciałabym zaopiekować się tobą, tak byś nie została sama nawet przez chwilę. Marzę o tym, Mamusiu, by, gdy kiedyś przyjdzie do mnie Wolność, (…) nie został między nami nawet metr oddalenia, bo wiem, że wszyscy mogą żyć beze mnie, ale nie Ty.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą