Nie zapomina jednak o rozdźwięku między ideałami wyznawanymi przez wybitne jednostki a ich zachowaniem w życiu publicznym i prywatnym. Takich właśnie twórców zaprezentował Johnson w „Intelektualistach”, w którym to dziele zdefiniował intelektualistę jako człowieka sądzącego, że idee są ważniejsze od ludzi. Tak mniemali antybohaterowie Johnsona: Marks i Tołstoj, Hemingway i Mailer, Brecht i Sartre.
Ale też nie są „Twórcy” odwrotną stroną medalu, którego awersem byli „Intelektualiści”. Powiedziałbym raczej, że są ich uzupełnieniem, a ostatecznym dopełnieniem mają być „Bohaterowie” traktujący o ludziach, którzy – powiada osiemdziesięcioletni brytyjski autor – „wzbogacili historię czynami bądź niezwykłej odwagi, bądź zdolności przywódczych”.
Właśnie odwagę, artystyczną, ale i życiową, ceni szczególnie u swych bohaterów Johnson. Bo to ona jest warunkiem sine qua non powstawania arcydzieł. Takich jak dramaty Szekspira, powieści Jane Austen, ale i suknie projektowane przez Balenciagę i Diora, wazony i lampy Tiffany’ego, architekturę A.W.N. Pugina i Viollet-le-Duca czy animowane produkcje Walta Disneya.
Paul Johnson wywodzi akt twórczy w prostej drodze od Boga: „Określamy Go na wiele sposobów: jest wszechmocny, wszechwiedzący, wszechobecny, wiekuisty; jest pracodawcą, niewyczerpanym źródłem miłości, piękna, sprawiedliwości i szczęścia. Przede wszystkim jednak jest twórcą. To On stworzył wszechświat i istoty, które go zamieszkują; dając nam życie, stworzył nas na swój własny obraz, a więc w naszych umysłach, ciałach i nieśmiertelnych duszach odbijają się, wprawdzie niewyraźnie, Jego osobowość i zdolności. Z natury rzeczy więc my też jesteśmy twórcami”.Nie każda ludzka działalność jest w oczywisty sposób twórcza. Johnson cytuje w tym kontekście swojego dawnego wydawcę Kingsleya Martina, który powiedział mu: „Nigdy nie miałem dziecka, ale udało mi się stworzyć od zera trzy ogrody”. To, jakkolwiek byśmy na sprawę patrzyli, też była twórczość.
Autora „Twórców” bardziej jednak interesują, oczywiście, działania sensu stricte artystyczne. Niekiedy przynosiły one zdumiewające zyski finansowe. Gdy umarł Pablo Picasso, jego majątek we Francji miał wartość 280 milionów dolarów, a oszacowany został niżej ze względów podatkowych. Zdaniem Johnsona malarz ten był „najbardziej niespokojnym, najchętniej eksperymentującym i najpłodniejszym artystą wszech czasów”. Moralnie jednak – autor „Twórców” nie boi się używać mocnych słów – był ślepy. Brakowało mu zdolności odróżniania prawdy od kłamstwa i dobra od zła. Wykorzystywał wszystkich: poczynając od ojca, a następnie przerzucając się na bogate kobiety i pasywnych homoseksualistów. Adorowali go „hiszpański marszand Pere Manyac, publicysta Max Jacob i ówczesny Andy Warhol – Jean Cocteau, który pierwszy rozsławił Picassa i ułatwił mu karierę”. Często się chwalił: „Ja nie daję. Ja biorę”. Pod koniec I wojny światowej na paryskim rynku sztuki stał się potentatem; w tym czasie jego rywale rówieśnicy ginęli lub zostawali kalekami na froncie. „Jego stosunek do kobiet – pisze Paul Johnson – był przerażający. Oczywiście potrzebował ich i wykorzystywał je i w pracy i dla przyjemności, nie trzeba jednak długo studiować jego olbrzymiej kobiecej ikonografii, by uświadomić sobie, że kobietami gardził, nienawidził ich...”.