I tak z listy książek dla liceów mają zostać usunięte m.in. „Quo vadis” i „Potop” Sienkiewicza, „Konrad Wallenrod” Mickiewicza, „Cierpienia młodego Wertera” Goethego oraz „Lord Jim” Conrada. Słowacki, Gombrowicz i Herling-Grudziński pozostaną tylko we fragmentach. Dlaczego? Bo, jak mówi prof. Sławomir Jacek Żurek, jeden z ekspertów, którzy przygotowali te zmiany, „w tej chwili wielu uczniów udaje, że czyta, a wielu nauczycieli akceptuje ten stan.
Widoczna jest gołym okiem hipokryzja. Wolimy, by uczeń przeczytał fragmenty, niż utrzymywać fikcję dydaktyczną”. Panu Żurkowi należy się wdzięczność, że tak jasno zdefiniował zasady, którymi kierują się obecni fachowcy od oświaty. Po prostu skoro uczniowie nie chcą czytać, to... niech nie czytają. Jeśli istnieje różnica między normą a praktyką, to... znieśmy normę. Jeśli ludzie nie zachowują się tak jak powinni, to odrzućmy powinność. Zamiast zachęcać i przekonywać uczniów, by czytali więcej, i domagać się od nich spełnienia minimalnych choćby warunków - a do takich należy znajomość usuwanych z listy dzieł - mamy zrezygnować z wymagań. Jest to rzeczywiście nowatorskie podejście do roli nauczyciela i wychowawcy.
Swoją drogą uderza mnie jeszcze jedno. Jak ktoś może wierzyć, że uczeń, który nie chce czytać całej powieści, będzie gotów poznawać jej fragmenty? I co może mu zostać w głowie, jeśli nie rozumie całości? Sądzę zatem, że obecne zmiany są tylko przejściowe. Już niedługo usłyszymy, że również poznawanie fragmentów książek jest fikcją, a tworzenie kanonów dzieł, które nie są czytane, dowodem hipokryzji. Naprawdę, chroń nas Boże przed fachowcami od edukacji.
Skomentuj na blog.rp.pl