Dwudziestolecie urzędu rzecznika praw obywatelskich upłynie pod znakiem bojkotu obchodów, między innymi ze strony pierwszego rzecznika, profesor Ewy Łętowskiej, oraz prezesa Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia. Inicjatorem bojkotu jest prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki. Wbrew logice (bo chodzi przecież o uszanowanie urzędu, a nie o prywatną imprezę doktora Kochanowskiego) prezesi SN i TK postanowili w ten sposób „ukarać” RPO za krytykę ich instytucji oraz rozmaitych patologii środowiska prawniczego wyrażoną przez niego zresztą w słowach bardzo wyważonych w wywiadzie prasowym.
Kamieniem obrazy stała się reakcja Janusza Kochanowskiego na uchwałę Sądu Najwyższego zdejmującą odpowiedzialność z sędziów, którzy orzekali areszty i inne kary na podstawie dekretu o stanie wojennym, zanim jeszcze dekret ów formalnie wszedł w życie. Uchwała ta została przez rzecznika praw obywatelskich zaskarżona, szczegółową analizę prawnej strony zagadnienia znajdą zainteresowani gdzie indziej. Nawet laikowi rzuca się jednak w oczy karkołomność stosowanej przez prezesa Gardockiego argumentacji, wedle której winni bezprawia nie mogą za nie odpowiadać, bo nie mieli instrumentów prawnych pozwalających odmówić uczestnictwa w nim. Mówiąc językiem prostszym, sędziowie, którzy sprzeniewierzając się zawodowemu powołaniu i prawu, sami zdegradowali się do roli trybika w machinie policyjnej represji, zdaniem SN nie mogli inaczej, bo tak im Jaruzelski kazał. Jeśli argument ten uznać, to nie można mieć o nic pretensji także do stalinowskich „trójek” ani do żadnych właściwie zbrodniarzy komunistycznych czy nazistowskich.
Uchwała SN, nie tylko sankcjonując wydawanie od 12 grudnia wyroków na mocy dekretu z 16 grudnia, podważyła świętą zasadę niedziałania prawa wstecz, ale też obraża sędziów uczciwych. Nie wszyscy bowiem ochoczo spełniali zachcenia swych partyjnych nadzorców. Znany jest mi przypadek sędziego z Kielc, który w analogicznej sytuacji uniewinnił doprowadzonego mu opozycjonistę, powołując się na ratyfikowane przez PRL międzynarodowe konwencje obrony praw człowieka. Oczywiście, sędzia ów poniósł konsekwencje swej niesubordynacji i w PRL już nie awansował. W III RP zapewne także nie, bo przecież rok 1989 w mechanizmach rządzących tym środowiskiem niczego nie zmienił.
[srodtytul]Najświętsza zasada: chronić swoich[/srodtytul]
I tu jest właśnie przyczyna skandalicznej, kompromitującej uchwały SN – sędziowie, którzy w stanie wojennym robili dokładnie to samo co pałkarze z ZOMO i ubecy, tylko innymi środkami, wciąż są istotną częścią środowiska prawniczego, a ich interesów pilnują liczni protegowani, przyjaciele i wychowankowie. Broniąc ich, kosztem ośmieszenia prawa i skompromitowania Sądu Najwyższego, sędziowie postępują według najświętszej zasady polskiego życia publicznego – zasady nakazującej chronić swoich. Doktor Kochanowski, który o tej zasadzie zapomniał i zgodnie z logiką swego urzędu poczuł się rzecznikiem Obywateli, a nie sitwy, z którą powinien trzymać z racji zawodu, jest zaś czarną owcą i zdrajcą. Jest nim zresztą już od dawna, choćby przez fakt, że ośmielił się niegdyś zwrócić uwagę wspomnianej już prof. Łętowskiej na niestosowność jej zaangażowania w polityczną akcję mającą na celu odwołanie ministra sprawiedliwości. Dlatego też czcigodni prezesi uznali, że przyszedł czas, by zmobilizować przeciwko niemu oburzenie środowiska. Nie dam pięciu groszy, czy ich akcja nie jest przygotowaniem do powtórzenia operacji wypróbowanej już na osobie pani Sowińskiej.