Od kilku lat cieszą się większym zainteresowaniem, poszerzyła się bowiem grupa osób, które na nie stać – ocenia Wojciech Starzyński, prezes Społecznego Towarzystwa Oświatowego (STO). – Czym się różnią? Są tworzone przez starą warstwę inteligencji. Placówki te przodują w rankingach. Są zróżnicowane: koedukacyjne, męskie, żeńskie, jedne kładą nacisk na wiedzę, języki obce, inne na proces socjalizacji. Przyjęcia poprzedza w nich swoisty casting: rozmowa kwalifikacyjna, teksty zdolności i osobowości. Test przechodzą nie tylko uczniowie. Także rodzice. – Czy państwo mają świadomość, że dzieci są wychowywane w duchu katolickim? – takie pytanie pada w Szkole Przymierza Rodzin. Odpowiedź jest twierdząca, nawet wśród tych, którzy deklarują ateizm lub agnostycyzm, bo dobra edukacja dzieci „warta jest mszy”. W prywatnych szkołach podczas naboru zwraca się uwagę, by klasy składały się z uczniów o podobnym poziomie rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Praca w takiej grupie daje bowiem najlepszą gwarancję rozwoju dziecka.
Edukacja w placówkach niepublicznych ma jeszcze jedną zaletę – pozwala zapracowanym rodzicom przetrzymać dziecko na dodatkowych zajęciach do godziny 16 – 17 bez wyrzutów sumienia, że siedząc w pracy, zaniedbuje się jego rozwój intelektualny.
Inny model edukacyjny to powrót po pojawieniu się dzieci do tradycyjnego podziału ról. Matki klasy średniej na kilka lat rezygnują z karier, odkładają do szuflad dyplomy wyższych uczelni i zamieniają się w dyżurnego kierującego ruchem: – Wstaję o godzinie 6, szykuję śniadanie. Jemy, po czym przychodzi sąsiadka, by popilnować młodszej córki. W tym czasie odwożę starszą do szkoły muzycznej (gra na skrzypcach). Potem idziemy z młodszą do przedszkola. W drodze do domu robię zakupy. Przygotowuję obiad. Odbieram młodszą córkę, znów przychodzi sąsiadka. Jadę do szkoły muzycznej, bo tam dwa razy w tygodniu nauczyciel pokazuje rodzicom, jak z dzieckiem ćwiczyć. Wracamy. Jemy obiad, odrabiamy lekcje. Potem ćwiczymy grę (codziennie przynajmniej godzina), raz w tygodniu biegniemy do ośrodka kultury na kółko plastyczne. Do domu przychodzi jeszcze nauczycielka języków. Jeśli młodsza córka choruje, a dzieje się tak często, życie trzeba przeorganizować, czyli sięgnąć po pomoc babci.Rozwarstwienie się pogłębi, ale zdaniem socjologów wciąż jeszcze w Polsce można liczyć na solidaryzm. Ci, którym teraz się powodzi, pamiętają, skąd wyszli, i wspomagają rodziców, rodzeństwo, kuzynów. Adam, dyrektor prestiżowej instytucji, od 40 lat na rynku pracy, prawdziwą karierę zrobił jednak dopiero po transformacji. Mówi: – Nikt mi niczego nie darował. Skończyłem studia, awansowałem, zdobyłem kwalifikacje, pozycję społeczną. Za cenę krwi, potu, bólu, upokorzeń, walki. Wszystkiego, co może spotykać człowieka na drodze awansu.
Jednak i on czuje się w obowiązku pomagać słabszej ekonomicznie rodzinie, która mieszka na wsi. Opłaca mieszkanie studiującej na dobrym uniwersytecie kuzynce.
– Wciąż silne jest w nas zakorzenienie w więzach wspólnotowych – zauważa prof. Domański. – Kolektywizm, solidaryzm, charakterystyczne dla społeczeństw tradycyjnych, w których dużo jest pozostałości struktur stanowych. Raczej pomaganie sobie nawzajem niż poleganie na sobie. I ciągle żywy, także wśród nowej klasy średniej, etos starej polskiej inteligencji.
Najwyraźniej widać to w politycznych wyborach. – Gdy dwa lata temu partie wywodzące się z solidarnościowego pnia podzieliły między siebie elektorat na socjalny i liberalny, wygrało PiS reprezentujące grupę socjalną – tłumaczy Paweł Ciacek, dyrektor w MillwardBrown SMG/KRC. – Doszli do głosu ci, którzy z różnych powodów czuli się przez przemiany pominięci. Z kolei wybory parlamentarne w 2007 r. zmobilizowały beneficjentów transformacji, którzy przestraszyli się zaniechania rynkowych reform. I to oni wygrali.
– Sztuka polega na tym, żeby klasy się między sobą nie żarły. A się żrą. Od rana słychać trzask łamiących się kości. To odgłos walki społecznej, rywalizacji, ścierania się ambicji – mówi Łagodziński.
Prawdziwa przemiana społeczna nie jest możliwa bez zmiany mentalności.Prof. Hanna Palska z Collegium Civitas twierdzi, że klasę średnią można zdefiniować wyłącznie przez jej etos. Kod kulturowy. A w Polsce nie ma jeszcze o tym mowy.
W zamkniętych osiedlach ludzie dopiero uczą się sobie mówić „dzień dobry”. W Miasteczku Wilanów w wewnętrznej sieci trwa wojna między rodzicami a właścicielami psów o prawo do podwórka. Musi upłynąć czas, zanim zmieni się nastawienie: „obcy mnie nie obchodzą”. I ludzie zaczną się zastanawiać, jak na jednym podwórku pogodzić dzieci i psy. Jeszcze potrwa, zanim sąsiedzi zaczną zmuszać innych sąsiadów do koszenia trawy w ogródku.
– W Polsce nie ma jeszcze mentalności middle class – mówi prof. Domański.
– I nie należy o niej mówić, dopóki ludzie uważający się za klasę średnią lub do niej aspirujący, wyrzucają śmiecie do lasu.