Zadziałało prawo nieoczekiwanych konsekwencji. Propaganda robi swoje, przedstawia jakieś informacje, przekazuje pewną wiedzę, ale nie kontroluje skutków tych działań.
I nagle historia może się okazać groźna dla tych, którzy przy jej pomocy chcą realizować swoje cele.
Jedną z cech reżimów autorytarnych jest to, że starają się zmienić nie tylko teraźniejszość, ale i przeszłość. W Polsce się to nie udało. W Polsce zainteresowanie przeszłością było podsycane pod zaborami, później, w dwudziestoleciu, prowadzono bardzo patriotyczną politykę historyczną, komuniści stali więc na straconej pozycji. Choć, oczywiście, wyrządzili zła tyle, ile tylko mogli.
Wciąż nie mogę się nadziwić, jak w dwudziestoleciu potrafiono tak szybko scalić tyle różnych organizmów administracyjnych, narodowych, kulturowych w jedno państwo i w krótkim czasie, niezależnie od klęski wrześniowej, osiągnąć tak wiele.
To nie było nawet dwadzieścia lat. Zwyczajowo liczy się niepodległość Polski od 11 listopada 1918 roku, a w gruncie rzeczy powinniśmy mówić o 21 marca 1921 r., czyli dniu uchwalenia konstytucji. Zanim to nastąpiło, Polska musiała stoczyć dziewięć wojen.
Ile?
Dziewięć. Trzy powstania śląskie, powstanie wielkopolskie, wojnę polsko-ukraińską, polsko-czechosłowacką, polsko-litewską, polsko-sowiecką i kampanię dyneburską generała Rydza Śmigłego. II Rzeczpospolita powstała dzięki wielkiemu wysiłkowi, także zbrojnemu, tamtych pokoleń Polaków. Pozwolę sobie zwrócić uwagę na pomijaną raczej przez historyków polskich okoliczność, że w rozbudzaniu uczuć patriotycznych, pobudzaniu polskości pomogli Polakom... Niemcy. Pierwszy pochód trzeciomajowy w Warszawie od czasów Królestwa odbył się w 1916 roku. Niemcy oczywiście nie byli bezinteresowni, gdyż pozwalali na to, by osłabić imperium rosyjskie. Niemniej powstało wtedy szkolnictwo polskie, ba, wojsko polskie, które nazywało się Polnische Wehrmacht.
Historia każdego państwa jak rzeka ma swoje meandry. Ale jakąś politykę historyczną warto i trzeba prowadzić, nie zważając nawet na pańskie prawo nieoczekiwanych konsekwencji. I jak to robić tak dobrze, żeby nie... przedobrzyć.
Historia ma swój wymiar polityczny, czy tego chcemy czy nie chcemy. I każdy rząd, rzeczywiście, powinien prowadzić politykę historyczną. Bezdyskusyjne jest wypełnianie białych plam. Dla mnie było skandalem, że tak długo po 1989 roku czekać trzeba było na Muzeum Powstania Warszawskiego. Pamięta pan może 50. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego?
Niestety.
No właśnie. Tym bardziej pozytywnie odbierano obchody o dziesięć lat późniejsze, połączone z otwarciem Muzeum Powstania Warszawskiego. W ogóle ta nastawiona na sprawy historii najnowszej polityka poprzedniej ekipy rządzącej w Polsce była z wielu względów wskazana, w szczegółach jednak popełniono błędy czy gafy, jak ta z dziadkiem Tuska.
Ale teraz mamy też ważną, 65. rocznicę zbrodni popełnionej na Wołyniu przez Ukraińców. I trudno nie odnieść wrażenia, że ze względów politycznych, rocznica ta jest wyciszana.
To na pewno niedobrze. Nie można dokonywać selekcji ofiar. W swojej „Europie” zawarłem między innymi kapsułkę z hasłem „Buczacz”. W tym mieście też miały miejsce masowe mordy Polaków, ale o tym milczą książki, ograniczając się do Holokaustu, a przypomnę, że w Buczaczu urodził się sławny łowca hitlerowskich zbrodniarzy Simon Wiesenthal. Tyle że przed wojną mieszkali tam razem Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Wiesenthal miał jednak oczy otwarte tylko na żydowskie ofiary. Historyk winien pamiętać o wszystkich ofiarach, o wszystkich bohaterach, inaczej sprzeniewierza się prawdzie. W Krakowie widziałem ostatnio graffiti: „Katyń = Wołyń”, a to oznacza, że są ludzie, którzy mają pretensje o to, że dziś w Polsce, gdy tak wiele mówi się o Katyniu, milczy się na temat tej drugiej zbrodni.Pan mówi, że trzeba pamiętać o bohaterach obu stron, co począć jednak, gdy herosi UPA są w naszych oczach zbrodniarzami?
Ze stereotypami też trzeba walczyć, bo przecież UPA nie była formacją jedynie zbrodniczą, znajdowały się w niej różne odłamy, różni ludzie. Nie brakowało Ukraińców, którzy bronili Polaków. Zna pan Adolfa Juzwenkę?
Dyrektora Ossolineum? Miałem przyjemność go poznać.
To mój przyjaciel, który przeżył wojnę dzięki Ukraińcom. Był małym chłopcem, gdy uciekając przed tymi mordami, schronił się z rodzicami u rodziny ukraińskiej. To byli jacyś krewni matki Dolka, Ukrainki. Zapamiętał, jak siedzieli schowani za piecem, gdy w nocy zapukano do drzwi, pytając, czy w domu są Polacy. Gospodarze zaprzeczyli, ryzykując życie, bo gdyby się wydało, że ukrywają Polaków, zabito by jednych i drugich. A zatem ci Ukraińcy znaleźli się w takiej samej sytuacji, jak Polacy pomagający Żydom podczas okupacji hitlerowskiej.
Władze PRL – co świetnie pokazują znaczki z tego okresu – bardzo podkreślały polskość Ziem Zachodnich czy też Ziem Odzyskanych, a czy dziś mamy powody do niepokoju o ich przyszłość?
Niepokoje te były zasadne przed 1990 rokiem, ziemie te bowiem przyłączono do Polski bez formalnego ustanowienia granic na forum międzynarodowym. Jest wielką zasługą Jana Nowaka-Jeziorańskiego, że przekonał Amerykanów, by prezydent Bush Senior nie godził się na zjednoczenie Niemiec, zanim Niemcy nie uznają swojej wschodniej granicy – granicy z Polską. Bez tego aktu sprawa, istotnie, ciągnąć się mogła w nieskończoność.
Jest ważne dla nas – dla Niemców też – miasto: Wrocław. I od razu przypomina się Churchill, nie wiem, dlaczego ciągle cieszący się w Polsce dobrą opinią, który w Poczdamie powiedział, że Breslau znajdzie się w Polsce, ale po jego trupie.
Na szczęście wyjechał, a Rosjanie i Amerykanie szybko ustalili wytyczenie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Ale Churchill nie był antypolski, np. bardzo popierał wypędzenie Niemców z Prus Wschodnich – z moralnego punktu widzenia wątpliwe, ale w konsekwencji dające Polsce Warmię i Mazury. Winston Churchill znany był jednak ze swych ekstremalnych pociągnięć. W stosunku do Polski on się obawiał, podobnie jak Lloyd George, że jak dostaniecie za duże terytorium, nie będziecie w stanie go utrzymać i to stanie się przyczyną następnej wojny. A Breslau zapamiętał sprzed I wojny światowej, gdy był tam jako obserwator na manewrach armii niemieckiej. Zobaczył to miasto w szczycie swojej potężnej niemieckości i takim też je zapamiętał. A we Wrocławiu, dokąd 9 maja 1945 roku przybyła polska delegacja rządowa, przez pewien czas rządziło dwóch burmistrzów: sprawujący władzę w imieniu Polaków i drugi, reprezentujący w myśl porozumienia z Armią Czerwoną pozostałych w mieście Niemców.
Panie profesorze, pocztowa historia zbliża się – jak można sądzić – do końca. Podobny album jak „Od i Do” za kilka dziesięcioleci trudno będzie sobie wyobrazić. Bo i co zamieściliby w nim autorzy? Mejle?
To jest duży problem. Po mnie zostanie jakieś archiwum, z którego można będzie się dowiedzieć, co robiłem, nad czym pracowałem, jak wyglądały moje rękopisy, co w nich zmieniałem itd. W nowym, elektronicznym świecie będzie to już niemożliwe albo możliwe w stopniu ograniczonym, do czego dojdą nowe problemy, choćby z zabezpieczaniem baz danych. W istocie to jednak problemy techniczne, najgorzej wygląda przyszłość historii jako nauki. Usunięcie przeszłości w niepamięć jest dziś łatwiejsze niż kiedyś. Nowoczesny świat jest bardzo ahistoryczny.
Czy należy się obawiać, że współcześni Polacy, gdyby znaleźli się w sytuacji swoich przodków, nie pielęgnowaliby narodowych tradycji?
Tego nie wiem, ale w Wielkiej Brytanii historia przestała być w szkołach przedmiotem obowiązkowym. Nie w całej Wielkiej Brytanii, bo w Szkocji i Walii pozostała. Ale w Anglii już nie, a ta postępuje przecież w ślad za Ameryką, gdzie ważne są nowe technologie, a nie nauki społeczne. I to jest poważna sprawa.