Każdy z zespołów grających w Euro 2008 dostał na czas turnieju autobus w narodowych barwach. Jest na nim hasło, wybrane przez kibiców w głosowaniu. Polacy na przykład będą jeździć po Austrii z napisem „... bo liczy się sport i dobra zabawa”, Niemcy – „Tylko razem możemy wygrać”. Hiszpańskie motto brzmi jak deklaracja zrezygnowanego kibica. „Cokolwiek się stanie, zawsze Hiszpania”. Stąd już niedaleko do innego hasła, znacznie bardziej znanego i pojawiającego się po każdym starcie Hiszpanów w wielkim turnieju: „Jugamos como nunca, perdimos como siempre”. „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze” – to zdanie zrobiło w futbolowym słowniku nie mniejszą karierę niż słynna opinia Gary’ego Linekera o grze dla 22 mężczyzn, w której na końcu zawsze wygrywają Niemcy.
Są drużyny, które swoją legendę budowały na pięknych porażkach. Atletico Madryt własne nieszczęścia opłakuje nawet w klubowym hymnie, Bayer Leverkusen bywał nazywany Neverkusen przez niezdolność do wygrywania wówczas, gdy stawka była największa. Hiszpania to w tej grupie klejnot koronny. Ma legendarne zwycięskie kluby, miała zawsze wielkich piłkarzy, od Ricardo Zamory po Raula Gonzaleza. Ubierała w swoje koszulki artystów futbolu urodzonych w innych krajach: Alfredo di Stefano, Ferenca Puskasa, Ladislao Kubalę. Też nie pomogło.
Hiszpanie zbierają tytuły w futbolu młodzieżowym, niemal zawsze kwalifikują się do mistrzostw świata i Europy, ale w nich kolekcjonują tylko dowody, że wisi nad nimi jakaś klątwa. A to błąd bramkarza Arconady w finale ME 1984, a to karny zmarnowany przez Raula w ostatniej minucie meczu z Francją w Euro 2000, a to nieudolny sędzia w meczu z Koreą w MŚ 2002. Wyliczać można długo.
W mistrzostwach świata osiągnęli mniej niż Polska. Mistrzostwa Europy wygrali tylko raz, 44 lata temu, gdy sami je organizowali. Od 1984 roku nie potrafią przebrnąć przez ćwierćfinały ani w MŚ, ani w Euro. A przy tym ciągle cieszą się sympatią bezstronnych kibiców. Mimo porażek, a może właśnie dzięki nim, bo kto tak naprawdę kocha seryjnych zwycięzców, nie licząc Brazylii? Niemcy mają tytuły i budzą szacunek, może nawet podziw, ale nie sympatię. Włosi, czterokrotni mistrzowie świata, to drużyna dla koneserów. Kibicuje jej też wiele kobiet, ale przyznajmy – nie o futbol tu chodzi.
Z Hiszpanami łatwiej być całym sercem. Grają pięknie, kraj dobrze się kojarzy, a do tego jeszcze stoi za nimi romantyczna piłkarska kultura: pełna przesądów, świętych wojen klubowych, dyskusji przy tapas i winie, zakochana w odważnym stylu gry. Hiszpania to kraj obsesji: na punkcie macierzyństwa, procesji, futbolu. Tutaj premier jeszcze przed wotum zaufania musi zadeklarować, któremu klubowi kibicuje. Jose Luis Rodriguez Zapatero wspiera Barcelonę i jest pierwszym premierem od czasów Felipe Gonzaleza, który nie trzyma z Realem (Gonzalez wolał robotniczy Betis Sewilla). Salvador Dali malował dla Barcelony obrazy, Manuel Vazquez Montalban przemycał swojego futbolowego bzika na kartach powieści, a raz wstawił go do tytułu – w kryminale o środkowym napastniku, który miał zginąć o zmierzchu. Na mecze chodzi król Juan Carlos, nie tylko na wielki Real, czasem i na Getafe z przedmieść stolicy. Czy jest w Europie drugi taki monarcha?