Przez nieszczęścia do serca

Hiszpanie jako naród mają obsesję na punkcie futbolu, ale zaszczyty i trofea zbierają kluby. Reprezentacja jest od klęsk i rozczarowań. Ta drużyna ma podczas wielkich turniejów tak niezwykły dar przyciągania wszystkiego, co pechowe, że nie sposób jej nie lubić.

Publikacja: 07.06.2008 02:28

Przez nieszczęścia do serca

Foto: AP

Każdy z zespołów grających w Euro 2008 dostał na czas turnieju autobus w narodowych barwach. Jest na nim hasło, wybrane przez kibiców w głosowaniu. Polacy na przykład będą jeździć po Austrii z napisem „... bo liczy się sport i dobra zabawa”, Niemcy – „Tylko razem możemy wygrać”. Hiszpańskie motto brzmi jak deklaracja zrezygnowanego kibica. „Cokolwiek się stanie, zawsze Hiszpania”. Stąd już niedaleko do innego hasła, znacznie bardziej znanego i pojawiającego się po każdym starcie Hiszpanów w wielkim turnieju: „Jugamos como nunca, perdimos como siempre”. „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze” – to zdanie zrobiło w futbolowym słowniku nie mniejszą karierę niż słynna opinia Gary’ego Linekera o grze dla 22 mężczyzn, w której na końcu zawsze wygrywają Niemcy.

Są drużyny, które swoją legendę budowały na pięknych porażkach. Atletico Madryt własne nieszczęścia opłakuje nawet w klubowym hymnie, Bayer Leverkusen bywał nazywany Neverkusen przez niezdolność do wygrywania wówczas, gdy stawka była największa. Hiszpania to w tej grupie klejnot koronny. Ma legendarne zwycięskie kluby, miała zawsze wielkich piłkarzy, od Ricardo Zamory po Raula Gonzaleza. Ubierała w swoje koszulki artystów futbolu urodzonych w innych krajach: Alfredo di Stefano, Ferenca Puskasa, Ladislao Kubalę. Też nie pomogło.

Hiszpanie zbierają tytuły w futbolu młodzieżowym, niemal zawsze kwalifikują się do mistrzostw świata i Europy, ale w nich kolekcjonują tylko dowody, że wisi nad nimi jakaś klątwa. A to błąd bramkarza Arconady w finale ME 1984, a to karny zmarnowany przez Raula w ostatniej minucie meczu z Francją w Euro 2000, a to nieudolny sędzia w meczu z Koreą w MŚ 2002. Wyliczać można długo.

W mistrzostwach świata osiągnęli mniej niż Polska. Mistrzostwa Europy wygrali tylko raz, 44 lata temu, gdy sami je organizowali. Od 1984 roku nie potrafią przebrnąć przez ćwierćfinały ani w MŚ, ani w Euro. A przy tym ciągle cieszą się sympatią bezstronnych kibiców. Mimo porażek, a może właśnie dzięki nim, bo kto tak naprawdę kocha seryjnych zwycięzców, nie licząc Brazylii? Niemcy mają tytuły i budzą szacunek, może nawet podziw, ale nie sympatię. Włosi, czterokrotni mistrzowie świata, to drużyna dla koneserów. Kibicuje jej też wiele kobiet, ale przyznajmy – nie o futbol tu chodzi.

Z Hiszpanami łatwiej być całym sercem. Grają pięknie, kraj dobrze się kojarzy, a do tego jeszcze stoi za nimi romantyczna piłkarska kultura: pełna przesądów, świętych wojen klubowych, dyskusji przy tapas i winie, zakochana w odważnym stylu gry. Hiszpania to kraj obsesji: na punkcie macierzyństwa, procesji, futbolu. Tutaj premier jeszcze przed wotum zaufania musi zadeklarować, któremu klubowi kibicuje. Jose Luis Rodriguez Zapatero wspiera Barcelonę i jest pierwszym premierem od czasów Felipe Gonzaleza, który nie trzyma z Realem (Gonzalez wolał robotniczy Betis Sewilla). Salvador Dali malował dla Barcelony obrazy, Manuel Vazquez Montalban przemycał swojego futbolowego bzika na kartach powieści, a raz wstawił go do tytułu – w kryminale o środkowym napastniku, który miał zginąć o zmierzchu. Na mecze chodzi król Juan Carlos, nie tylko na wielki Real, czasem i na Getafe z przedmieść stolicy. Czy jest w Europie drugi taki monarcha?

Mówi się, że Francuz przejedzie 200 kilometrów, by napić się wina, a Włoch – by obejrzeć mecz. Hiszpan jest gotów przejechać i 2 tysiące, ale chce zobaczyć emocje i gole. Nie będzie się delektował taktyką, to zostawia Włochom. Oni kochają systemy, ustawienia, obronę. Hiszpanie kochają grać. Włoski mistrz świata Gianluca Zambrotta po sezonie spędzonym w Barcelonie powiedział, że w jeden rok kopnął piłkę więcej razy niż przez cztery lata we Włoszech. Z ligą hiszpańską może się równać tylko angielska, ale akurat w Austrii i Szwajcarii Anglicy racji nie mają, bo ich drużyna tu nie dojechała. Wspaniałość ligi bywa dla reprezentacji ciężarem. „Więcej niż klub” – brzmi motto Barcelony. To jest właśnie problem hiszpańskiej kadry: ona nigdy nie będzie większa niż klub. Jest wepchnięta między księstwa udzielne Realu, Barcelony. Nie tak bogata, nie tak potężna i, co najciekawsze, nie tak kochana we własnym kraju. Zbyt silny jest tam lokalny patriotyzm, w walczących o autonomię regionach drużyna narodowa nie rozgrywa meczów, bo byłaby tam niemile widziana. Katalonia, Kraj Basków mają swoje własne nieoficjalne reprezentacje i ciągle czekają na spotkanie z Hiszpanią. O barcelońskim stadionie Camp Nou mówiono w czasach Franco, że to jedyne miejsce, gdzie wolno być Kalończykiem.

Regionalne podziały da się jednak unieważnić zwycięstwami. Był już precedens: 16 lat temu w finale igrzysk olimpijskich w Barcelonie Hiszpania spotkała się z Polską i choć wcześniej ułożono jej terminarz tak, by omijała stadion Barcelony, w meczu finałowym musiała zagrać właśnie na Camp Nou. Strach przed pustkami na trybunach i gwizdami na swoich miał wielkie oczy. Kibice nie tylko przyszli, ale wzięli też hiszpańskie flagi, co podczas meczów Barcelony uznano by za prowokację. W nocy po zwycięstwie skandowali na ulicach: „Puyol nas oszukuje, Katalonia to Hiszpania!”. Jordi Puyol to legendarny szef Generalitat, katalońskiej władzy lokalnej. Zrezygnował ze stanowiska pięć lat temu, ale może po zwycięstwie w Euro 2008 ktoś sobie ten okrzyk przypomni.W pokazywanej niedawno świetnej reklamie Nike kilku piłkarzy reprezentacji wymyka się w nocy z ośrodka treningowego, przygotowuje w jakimś hangarze wielki transparent, a potem rozwija go na trybunach podczas meczu kadry. Na transparencie jest napis zupełnie inny niż ten z autobusu: „Ser espanol ya no es una excusa, es una responsabilidad” – „Bycie Hiszpanem to już nie wymówka. To odpowiedzialność”. Zapowiada się gorący czerwiec.

Każdy z zespołów grających w Euro 2008 dostał na czas turnieju autobus w narodowych barwach. Jest na nim hasło, wybrane przez kibiców w głosowaniu. Polacy na przykład będą jeździć po Austrii z napisem „... bo liczy się sport i dobra zabawa”, Niemcy – „Tylko razem możemy wygrać”. Hiszpańskie motto brzmi jak deklaracja zrezygnowanego kibica. „Cokolwiek się stanie, zawsze Hiszpania”. Stąd już niedaleko do innego hasła, znacznie bardziej znanego i pojawiającego się po każdym starcie Hiszpanów w wielkim turnieju: „Jugamos como nunca, perdimos como siempre”. „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze” – to zdanie zrobiło w futbolowym słowniku nie mniejszą karierę niż słynna opinia Gary’ego Linekera o grze dla 22 mężczyzn, w której na końcu zawsze wygrywają Niemcy.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą