Jeśli wierzyć „Spieglowi”, niektóre zagraniczne wizyty Merkel mają na celu wyłącznie budowanie wizerunku. Ludzie zapamiętują nie przemówienia, ale obrazy. Dlatego coraz ważniejsza jest praca nad doborem strojów, dopasowaniem koloru żakietu do odcieni spodni, ćwiczeniem kroków, gestów, uśmiechów.
Oczywiście Merkel nie jest jedyna. Współczesny polityk, jeśli chce odnieść sukces, jeśli chce zachować popularność i odnosić zwycięstwa wyborcze, musi zostać aktorem, trochę specjalistą od public relations, trochę kuglarzem. Musi zabiegać o budzenie pozytywnych emocji i dobrych skojarzeń. Jednocześnie jak ognia powinien unikać decyzji kontrowersyjnych, które pociągają za sobą konflikt i starcie. A jeśli już musi takie podejmować – np. ogłosić obcięcie wydatków socjalnych – to przerzucając odpowiedzialność na swego współpracownika. Ci, którzy tego nie rozumieją, przegrywają.
Czy to stan przejściowy, czy też owa zmiana charakteru polityki jest czymś trwałym? Z jednej strony jest to efekt rozwoju. Liberalnej demokracji nie zagrażają już wrogowie na zewnątrz, poziom dobrobytu jest zaś na tyle wysoki, że wielkie konflikty społeczne udaje się rozładować dzięki negocjacjom i kompromisom. Tracą zatem na znaczeniu takie cechy charakteru jak odwaga, śmiałość, twardość. Z drugiej strony ucieczka przed decyzjami o reformach wcześniej czy później może doprowadzić państwo do niewydolności. W końcu ani dobrobyt, ani rozwój nie są dane raz na zawsze. I wtedy już dobre aktorstwo nie wystarczy.