Przyjrzyjmy się dwóm polskim powieściom współczesnym, z których każda uzyskała spory rozgłos i uznanie po swojej, jeśli tak można to ująć, stronie dyskursu publicznego. Różni je prawie wszystko, łączy jedno tylko, ale niezwykle znamienne podobieństwo. Pierwszą jest „Cały czas” Janusza Andermana, drugą „Dolina nicości” Bronisława Wildsteina.
Wydany wcześniej „Cały czas” pokazuje schyłkowy Peerel i początki wolnej Polski oczyma konformisty i oszusta, który dzięki skradzionej zmarłemu powieści uchodzi za wybitnego literata, a dzięki splotowi wydarzeń i własnemu sprytowi za prześladowanego opozycjonistę, milczącego nie z braku talentu i pomysłów, ale w geście fundamentalnego sprzeciwu. Owa kreatura w schyłkowym „realnym socjalizmie” prosperuje, ale zmiana ustroju i wolny rynek szybko sprowadzają ją na należne jej miejsce. Pozbawiony możliwości dalszego udawania literat stara się bez większych sukcesów o chałtury w gazetach i kolorowych pismach, próbuje wieszać przy partiach politycznych, obojętne mu, z lewicy czy z prawicy, w końcu żyć z kobiet; gdy ginie w wypadku samochodowym, świat nie ponosi z tego tytułu żadnej straty. Powieść zrecenzował w tonie entuzjastycznym na łamach swej gazety Adam Michnik, co automatycznie pociągnęło za sobą pochwały na niższych szczeblach hierarchii salonu; powstaje też na jej podstawie film.
W opublikowanej niedawno „Dolinie nicości” współczesna Polska jawi się, wręcz przeciwnie, jako kraj, w którym łajdactwo jest wręcz ustrojową zasadą, kraj przypominający „bananowe republiki”, trzymany pod butem oligarchów, ogłupiany przez zawodowych kłamców z mediów i sprzedajnych intelektualistów. Bohater, były opozycjonista, także dziś walczący o prawdę i przyzwoitość, nie ma szans w starciu z gangsterami sprawującymi władzę nie tylko nad państwem, ale także nad umysłami wątłych i sprzedajnych elit; ponosi klęskę, której dobitnym i ostatecznym znakiem jest propozycja, by i on, w zamian za ochłapy z pańskich stołów, podporządkował się zasadom rządzącym Polską i uznał obowiązującą hierarchię.
Jego wybór – można domniemywać, że wylądowawszy na prowincji, wśród prostych, wierzących w ideały Polaków, będzie kontynuować swą walkę – jest tylko dochowaniem wierności samemu sobie, Polski nie zmieni. Powieść powitana została w kręgach konserwatywnych entuzjastycznie, wciąż pozostaje na listach bestsellerów, obszerny i bardzo pochlebny esej opublikował o niej między innymi milczący od dawna Tomasz Burek.
Dwie wizje Polski, krańcowo odmienne, akceptowane przez odmienne kręgi czytelnicze. A jednak, jako się rzekło, łączy je jedno podobieństwo. Próbujący się rozpaczliwie utrzymać na powierzchni bohater Andermana antyszambruje w siedzibie partii postkomunistycznej, u ludowców i u narodowych katolików. Innych partii w III RP w wersji Andermana nie ma. Zachodzi też do rozmaitych redakcji, ale nie ma wśród nich takiej, która przypominałaby „Gazetę Wyborczą”. Ta w Polsce „Całego czasu” nie istnieje, podobnie jak nie istnieje w niej Adam Michnik i jego salon.