To nie my jesteśmy hipokrytami

Stereotypy spotykamy wszędzie, jednak to nie one dominują w stosunkach Polski z Rosją. Tutaj rządzą interesy państw, a one często są sprzeczne

Publikacja: 20.09.2008 01:37

Red

Polskie myślenie o Rosji przepojone jest nienawiścią. Nie lubimy Moskwy, bo w XVII w. straciliśmy na jej korzyść pozycję mocarstwową. Ponieważ Polacy uważają, że było to efektem niesprawiedliwego przypadku, większość dotyczących Rosji enuncjacji jest nieobiektywna i krzywdząca. Także te dotyczące ostatniego konfliktu w Gruzji”.

Trochę przesadzam, ale tak w największym skrócie można streścić założenia tekstu „Kompleks Rosji” autorstwa Piotra Skwiecińskiego. Gdyby autor nie był historykiem, wierzyłabym, że publikacja naprawdę przedstawia jego punkt widzenia, ponieważ jednak wiem, że specjalizował się w historii XX w., traktuję to, co napisał, jak prowokację do dyskusji.

Zacznijmy od zarzutów najbardziej absurdalnych, czyli dowodzących, że w polskim myśleniu o Rosji przeważają wątki eksterminacyjne. Dowodem ma być literatura fantastyczna i jakieś opowiadanie (autor „litościwie nie przytacza ani tytułu, ani autora”), w którym Polska jest mocarstwem unicestwiającym Rosję. Właśnie przeczytałam podobną historyjkę science fiction „Noteka 2015” Konrada T. Lewandowskiego. Tyle że tutaj polska armia bije na głowę amerykańskiego najeźdźcę. Odwieczne antyamerykańskie fobie?

Przejdźmy jednak do spraw poważniejszych. W jednym zgadzam się z Piotrem Skwiecińskim całkowicie – zasadniczą kwestią różniącą Moskwę i Warszawę jest podejście do powstałych po rozpadzie ZSRR krajów Europy Wschodniej. Polska od początku była zwolennikiem integracji tych państw z Zachodem, podczas gdy Rosja ciągle uważa je za swoje dominium. Oczywiście, działania Warszawy nie są czystym altruizmem, w polskim interesie leży graniczenie z suwerennymi demokratycznymi krajami, najchętniej członkami tej samej euroatlantyckiej rodziny. Trudno doprawdy uznać popieranie euroatlantyckich dążeń Kijowa lub Tbilisi za dowód antyrosyjskich fobii i kompleksów.

Czy ich dowodem są emocjonalne doniesienia kolegów dziennikarzy z osetyjskiego frontu? Do swoich programów w TVP zapraszałam przedstawicieli obydwu walczących stron, czyli i Rosjan, i Gruzinów (przykro mi – Osetia była w tej sprawie pionkiem), uważając, że takie przedstawienie najlepiej będzie się broniło. Podobny zabieg trudno jednak powtórzyć w komentarzach. To fakt, że Osetia i Abchazja nie chciały pozostawać w granicach Gruzji, podobnie jak prawdą jest, że zlikwidowanie w latach 90. autonomii Abchazji przez ówczesnego gruzińskiego prezydenta Gamsahurdię było jednym z powodów obecnego konfliktu. Prawdą jest jednak także, że Rosja spory te umiejętnie podsycała, a do tzw. osetyjskiej wojny doszło niedługo po tym jak UE i osobiście minister spraw zagranicznych Niemiec Steinmeier zaproponowali międzynarodowe negocjacje z udziałem zwaśnionych stron. Nieoficjalne informacje potwierdziły możliwość takich rozmów. Ewentualna ugoda wytrącałaby z ręki Moskwy znakomity instrument trzymania regionu w szachu. Trzeba było działać szybko.

To nie współczucie dla gnębionych przez Gruzinów Osetyjczyków, jak przekonywał prezydent Miedwiediew, ale strach przed utraceniem południowego Kaukazu stał się przyczyną wojny. To przecież przez Gruzję biegną już istniejące i miały biec dopiero planowane rurociągi, którymi ropa i gaz z Morza Kaspijskiego popłynęłyby na Zachód, uniezależniając producentów, czyli kraje Azji Środkowej, oraz odbiorców – Europę, od rosyjskich dróg przesyłowych.

Kto więc jest hipokrytą? Polacy, którzy – opowiadając się po stronie Gruzji – głośno przyznają, że jednym z powodów było strategiczne położenie tego kraju, czy Rosjanie twierdzący, że jedyny motyw ich działania to chęć bronienia małego narodu przed większym agresorem? Gruzja dała się głupio sprowokować, ale mogę zrozumieć polskich dziennikarzy, że winą za to obarczają przede wszystkim prowokatora.

Piotr Skwieciński antyrosyjskość zarzuca niemal wszystkim polskim relacjom w ostatnich latach – od opisujących atak terrorystów na szkołę w Biesłanie poczynając, na dotyczących sprawy Katynia kończąc. „Nie można zawsze obarczać odpowiedzialnością rosyjskich władz” – przekonuje Skwieciński. Znowu prawda, tyle że wiele dzieci w biesłańskiej szkole zginęło właśnie od rosyjskich kul. Ile? Trudno powiedzieć, śledztwo bowiem mimo starań stowarzyszenia Matki Biesłanu utknęło w martwym punkcie. Raczej na polecenie niż wbrew woli Moskwy.

Pisanie o tym nie jest, jak chce Skwieciński, domaganiem się, żeby nie reagować na terrorystyczne ataki. Jest żądaniem, aby robić wszystko, co możliwe, dla ratowania ludzkiego życia. Akcje odbijania zakładników zarówno w Biesłanie, jak i wcześniej, w teatrze na Dubrowce, dowiodły, że to akurat nie jest dla rosyjskich władz najważniejsze. Nie krytykowano samych akcji, ale sposób ich przeprowadzenia, i robili to wówczas wszyscy. Relacje mediów zachodnich były dla Kremla miażdżące, a brytyjskiemu BBC trudno zarzucić antyrosyjskie fobie. Chociaż może się mylę, w końcu Anglicy mogli już wtedy przewidzieć obecne wywołane śmiercią Litwinienki zaostrzenie stosunków i zadawać ciosy wyprzedzające.

Co do Katynia – autor „Kompleksu Rosji” zdaje się nie wiedzieć, że strona polska już dawno nie domaga się przeprosin. Warszawa chce uznania tej zbrodni za ludobójstwo i ujawnienia wszystkich dokumentów. Cytowany przez Skwiecińskiego jako przykład normalności kremlowski politolog Gleb Pawłowski twierdzi, że „...trzeba tylko otworzyć archiwa”. Problem w tym, że pozostają zamknięte z woli mocodawców Pawłowskiego, z czego sam Pawłowski doskonale zdaje sobie sprawę.

W tej sytuacji stwierdzenie o konieczności ich otwarcia jest raczej dowodem hipokryzji niż normalności. Tym bardziej że w ostatniej koncepcji podręcznika najnowszej historii Rosji Katyń przedstawiono jako słuszny odwet za wymordowanie przez Polaków sowieckich jeńców z wojny 1920 roku. Jako historyk Piotr Skwieciński powinien wiedzieć najlepiej, jak naprawdę sprawa tych jeńców wyglądała.

Być może istotnie wspólne polsko-rosyjskie dokonania na tym polu są zdecydowanie większe niż obecne spory o polskich oficerów. Borys Jelcyn udostępnił część tajnych dokumentów. Za jego czasów w Katyniu i Miednoje zbudowano polskie cmentarze. Tak było w połowie lat 90., gdy Rosja czuła się słaba. Teraz, w Rosji Putina i Miedwiediewa, systematycznie pojawiają się artykuły utrzymujące, że winę za zbrodnię ponoszą jednak Niemcy.

Polskie myślenie o Rosji przepojone jest wyższością” – nie wiem, co myśli o Rosji Piotr Skwieciński, ja nigdy nie słyszałam przytaczanego przez niego powiedzenia o gwałconych przez mongolskich najeźdźców Rosjankach i nie lubię uogólnień. Zgadzam się natomiast, że część Polaków z wyższością może myśleć o Rosjanach – posłusznych twórcach imperium, podobnie jak część Rosjan z wyższością będzie traktować Polaków – odwracających się od Rosji posłusznych pachołków Zachodu. Stereotypy spotykamy wszędzie, jednak to nie one dominują we wzajemnych stosunkach. Tutaj rządzą interesy państw, a one – jak słusznie zauważył Skwieciński – często są sprzeczne.

Nie idealizuję Polski, nie uważam, że przewodzenie w tej części Europy straciliśmy niesprawiedliwie czy przypadkiem. Niewątpliwą winą i błędem były wojny ukraińskie XVII wieku. Pycha, egoizm, które nie pozwoliły na włączenie do herbów starszyzny kozackiej, na danie krzeseł w senacie unickim biskupom.

Wina jest tym większa, że Polska była na tym obszarze nosicielem zachodniego modelu cywilizacji, dla którego kwestią najważniejszą są prawa jednostki (co prawda w I RP dotyczyło to wyłącznie szlachty). Za to uganianie się za „błyskotkami zachodniej cywilizacji”, jak pisał jeden z najwybitniejszych przedstawicieli kulturalnej elity Rosji przełomu wieków Wasilij Razanow (1856 – 1919), Polacy uważani byli za zdrajców świętej sprawy Słowiańszczyzny skupionej pod berłem cara w jednym imperium. O opiekuńczej misji tegoż imperium, tyle że bez cara, pisał zmarły niedawno Aleksander Sołżenicyn. Nie lubił przy tym Polaków za to między innymi, że próbują wyrwać z rosyjskiej korony klejnot najcenniejszy – Ukrainę. Nie próbujemy wyrwać, po prostu uważamy, że Ukraińcy mają prawo sami wybierać. Z tym z kolei trudno pogodzić się Moskwie.

Skwieciński protestuje przeciwko porównaniu obecnej sytuacji z monachijską konferencją w 1938 roku. Istotnie, współczesna Rosja to nie III Rzesza na rok przed wojną. Podobnie jednak jak Rzesza swoje początki ma w kryzysie ekonomicznym. Putina do władzy nie wyniósł bowiem energetyczny boom, jak chce Skwieciński, ale właśnie gospodarcze załamanie 1998 roku. Pamięć smutnych dla Rosji lat 90., upokorzeń związanych z rozpadem ZSRR i ekonomicznym kryzysem jest ciągle żywa. Wysokie ceny surowców energetycznych i uzyskane z ich sprzedaży dochody sprawiły, że Moskwa znowu poczuła się silna i, jak pisze prof. Andrzej Nowak, postanowiła przywrócić respekt dla imperium. To nie jest rusofobia, mówią o tym sami Rosjanie. Gdzie są granice tego imperium? W Gruzji, na południowym Kaukazie, w Azji Środkowej, na Ukrainie? Wszędzie tam, gdzie przebywają potrzebujący obrony rosyjscy obywatele? Odpowiedź zależy od zdecydowanego stanowiska Zachodu.

Należy sobie zdawać z sprawę z zagrożeń, jakie stwarza Rosja i konsekwentnie je minimalizować. Ale od tego daleka droga do tej fali antyrosyjskości, jaką możemy obserwować obecnie.

Jednym z podstawowych elementów polskiego myślenia o Rosji jest hipokryzja. Uderza stopień arogancji, z jaką, dyskutując o konflikcie gruzińskim, pomijamy fakt, że Gruzja próbowała siłą przywrócić swoją władzę nad małym krajem, którego zdecydowana większość mieszkańców sobie tego nie życzy.

Polskie relacje dotyczące Biesłanu były często tak konstruowane, jakby oczywistym obowiązkiem każdego rządu kraju, w którym zdarzy się akt terroru, było natychmiastowe skapitulowanie.

Te problemy w kwestiach okołokatyńskich, które są obecnie, mają się nijak do ogromu wspólnych dokonań - które znakomita większość polskich komentatorów woli konsekwentnie przemilczać albo lekceważyć.

Polskie myślenie o Rosji przepojone jest nie tylko hipokryzją i wrogością. Również poczuciem wyższości. Polacy nie są w stanie pogodzić się z faktem, że w XVII wieku stracili – na korzyść Rosji – pozycję mocarstwową.

Polskie myślenie o Rosji przepojone jest nienawiścią. Nie lubimy Moskwy, bo w XVII w. straciliśmy na jej korzyść pozycję mocarstwową. Ponieważ Polacy uważają, że było to efektem niesprawiedliwego przypadku, większość dotyczących Rosji enuncjacji jest nieobiektywna i krzywdząca. Także te dotyczące ostatniego konfliktu w Gruzji”.

Trochę przesadzam, ale tak w największym skrócie można streścić założenia tekstu „Kompleks Rosji” autorstwa Piotra Skwiecińskiego. Gdyby autor nie był historykiem, wierzyłabym, że publikacja naprawdę przedstawia jego punkt widzenia, ponieważ jednak wiem, że specjalizował się w historii XX w., traktuję to, co napisał, jak prowokację do dyskusji.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał