Polskie myślenie o Rosji przepojone jest nienawiścią. Nie lubimy Moskwy, bo w XVII w. straciliśmy na jej korzyść pozycję mocarstwową. Ponieważ Polacy uważają, że było to efektem niesprawiedliwego przypadku, większość dotyczących Rosji enuncjacji jest nieobiektywna i krzywdząca. Także te dotyczące ostatniego konfliktu w Gruzji”.
Trochę przesadzam, ale tak w największym skrócie można streścić założenia tekstu „Kompleks Rosji” autorstwa Piotra Skwiecińskiego. Gdyby autor nie był historykiem, wierzyłabym, że publikacja naprawdę przedstawia jego punkt widzenia, ponieważ jednak wiem, że specjalizował się w historii XX w., traktuję to, co napisał, jak prowokację do dyskusji.
Zacznijmy od zarzutów najbardziej absurdalnych, czyli dowodzących, że w polskim myśleniu o Rosji przeważają wątki eksterminacyjne. Dowodem ma być literatura fantastyczna i jakieś opowiadanie (autor „litościwie nie przytacza ani tytułu, ani autora”), w którym Polska jest mocarstwem unicestwiającym Rosję. Właśnie przeczytałam podobną historyjkę science fiction „Noteka 2015” Konrada T. Lewandowskiego. Tyle że tutaj polska armia bije na głowę amerykańskiego najeźdźcę. Odwieczne antyamerykańskie fobie?
Przejdźmy jednak do spraw poważniejszych. W jednym zgadzam się z Piotrem Skwiecińskim całkowicie – zasadniczą kwestią różniącą Moskwę i Warszawę jest podejście do powstałych po rozpadzie ZSRR krajów Europy Wschodniej. Polska od początku była zwolennikiem integracji tych państw z Zachodem, podczas gdy Rosja ciągle uważa je za swoje dominium. Oczywiście, działania Warszawy nie są czystym altruizmem, w polskim interesie leży graniczenie z suwerennymi demokratycznymi krajami, najchętniej członkami tej samej euroatlantyckiej rodziny. Trudno doprawdy uznać popieranie euroatlantyckich dążeń Kijowa lub Tbilisi za dowód antyrosyjskich fobii i kompleksów.
Czy ich dowodem są emocjonalne doniesienia kolegów dziennikarzy z osetyjskiego frontu? Do swoich programów w TVP zapraszałam przedstawicieli obydwu walczących stron, czyli i Rosjan, i Gruzinów (przykro mi – Osetia była w tej sprawie pionkiem), uważając, że takie przedstawienie najlepiej będzie się broniło. Podobny zabieg trudno jednak powtórzyć w komentarzach. To fakt, że Osetia i Abchazja nie chciały pozostawać w granicach Gruzji, podobnie jak prawdą jest, że zlikwidowanie w latach 90. autonomii Abchazji przez ówczesnego gruzińskiego prezydenta Gamsahurdię było jednym z powodów obecnego konfliktu. Prawdą jest jednak także, że Rosja spory te umiejętnie podsycała, a do tzw. osetyjskiej wojny doszło niedługo po tym jak UE i osobiście minister spraw zagranicznych Niemiec Steinmeier zaproponowali międzynarodowe negocjacje z udziałem zwaśnionych stron. Nieoficjalne informacje potwierdziły możliwość takich rozmów. Ewentualna ugoda wytrącałaby z ręki Moskwy znakomity instrument trzymania regionu w szachu. Trzeba było działać szybko.