Nikogo nie skrzywdziłem

Z bp. Januszem Jaguckim rozmawia Cezary Gmyz

Publikacja: 27.09.2008 03:05

Rz: Czy trzy teczki przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej dotyczące tajnego współpracownika o pseudonimie Janusz są znane księdzu biskupowi?

Zapoznałem się z nimi dwa tygodnie temu.

Czy materiały zgromadzone w IPN dotyczą osoby księdza biskupa?

Tak. Dotyczą mojej osoby.

Zacznijmy od początku. Są lata 60. Ówczesny student teologii został poddany presji, by zostać tajnym współpracownikiem SB.

Werbunek agentów wśród księży jest dziś powszechnie znany. Miał miejsce wśród alumnów katolickich, ale również studentów teologii ewangelickiej. W moim przypadku był związany z wyjazdem do NRD. Jechałem do NRD do wujka i musiałem pierwszy raz w życiu poprosić o paszport. W Piasecznie paszport otrzymałem i pewnie skończyłoby się na tej rozmowie w biurze paszportowym, gdyby nie to, że służby bezpieczeństwa postanowiły to wykorzystać do próby werbunku mnie do współpracy. Wpadłem wtedy w panikę. O bezpiece słyszałem już wiele od mojego ojca. Powiedział mi – to była jego dewiza – niczego nie podpisuj i nie bierz od nich pieniędzy. Poza tym za jego radą poinformowałem o wszystkim swojego rektora. Odmówiłem współpracy i na tym zakończyły się moje kontakty z SB.

Ponownie SB pojawiła się w Giżycku, kiedy osiadł ksiądz na parafii.

Kazimierz Skrzekut, który szukał ze mną kontaktu, nie był w mieście znany jako esbek. Oficjalnie był zastępcą komendanta MO. W mieście nazywano go szeryfem. Moi zwierzchnicy powiedzieli mi, że dla własnego bezpieczeństwa i dobra Kościoła nie należy go lekceważyć. Nigdy nie proponował mi, żebym pisał jakieś donosy, przybierał pseudonimy. O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero z tej teczki.

W księdza teczce są jednak dokumenty sygnowane podpisem „Jagucki” – raporty z podróży zagranicznych i pokwitowania.

Żadnych dokumentów z moim podpisem nigdy nie składałem. Jedynie dwa pokwitowania, które zostały rzeczywiście przeze mnie podpisane, dotyczyły nie wynagrodzenia, jak napisano, ale zwrotu kosztów podróży. Kilkakrotnie wzywano mnie do Suwałk. Powiedziałem, że mój samochód nie jeździ na wodę, i poprosiłem o zwrot kosztów benzyny. Otrzymałem wtedy jednorazowo dwa tysiące ówczesnych złotych.

Jedno z tych pokwitowań związane jest z wyjazdem do Gdyni. Na zlecenie SB miał się ksiądz porozumieć z duszpasterzem szwedzkim, który się opiekował marynarzami.

Miałem jechać do Gdyni w związku z kradzieżą, której padłem ofiarą. Pod moją nieobecność parafianka wpuściła do mieszkania na nocleg człowieka, który mówił po niemiecku. Ukradł parafialne pieniądze i czeki należące do trzech podległych mi parafii. Jednym z nich potem zapłacił za wynajem mieszkania w Gdyni. Na ten wyjazd otrzymałem po raz kolejny dwa tysiące złotych.

W teczce są dokumenty, że przekazywał ksiądz informacje na temat cudzoziemców.

Rozmawiałem o tym z panem Skrzekutem. Moi przełożeni mówili: nie uciekaj przed tym, bo dopiero wtedy jeszcze bardziej będziesz podejrzany. Jeżeli pytano mnie: kto przyszedł, kto odwiedził, nie mogłem powiedzieć, że nie wiem.

W księdza teczce są też raporty dotyczące innych duchownych ewangelickich, m.in. księży Piotra Sitka i Jerzego Belowa oraz zwierzchnika diecezji mazurskiej księdza seniora Pawła Kubiczka.

Ja takich raportów nie przekazywałem. Zmyślono informacje nt. zwierzchnika diecezji mazurskiej. To, co znalazłem w swojej teczce, jest wyssane z palca. Komuś zależało na tym, żeby mnie poróżnić z księdzem seniorem Kubiczkiem. To było przed wyborami następcy seniora diecezji. Myślę, że wskutek tej intrygi nie zostałem wybrany na ten urząd.

Kim byli ci oficerowie, którzy są odnotowani w teczce jako oficerowie prowadzący?

O Kazimierzu Skrzekucie już mówiłem. Drugi to był Adam Leszczyński. To ten, który mnie wzywał do Suwałk. Pozostałych dwóch w ogóle nie znam. A oni piszą, że dawali mi prezenty. Draństwo i tyle!

Nigdy nie dostał ksiądz prezentów od SB?

Nigdy. Przeciwnie, któryś z nich napisał, że częstowałem go koniakiem. Nie miałbym z kim pić koniaku, tylko z nimi?! Przy takich spotkaniach trzeba było być w najwyższym stopniu trzeźwym i przytomnym. Nie jestem samobójcą...

Spotkania ze Skrzekutem odbywały się najczęściej u księdza w mieszkaniu.

Najczęściej. Wtedy był telefon, że chce przyjść, odwiedzić, porozmawiać. O żadnych lokalach kontaktowych wymienionych w teczce nie mam pojęcia.

W teczce są rachunki za prezenty.

Ale ja ich nie otrzymywałem. W latach 80. sytuacja była paradoksalna. Wszystkiego brakowało, ale akurat nie ewangelikom w mojej parafii. Transporty charytatywne przychodziły ciężarówkami. Darów było za dużo jak na nasze potrzeby, więc rozdawaliśmy je także innym potrzebującym. Jeśli ktoś komuś mógł dawać prezenty to ja im, a nie oni mnie.

W teczce jest informacja, że ksiądz zorganizował spotkanie księdza brata, który był duszpasterzem ewangelickiej Polonii w Anglii, z SB. Chcieli go zwerbować.

To skandal. Odniosę się do tego na piśmie. Miałem znajomego, który dysponował żaglówką, na której Polański kręcił „Nóż w wodzie” – nazywała się „Rekin”. Poniemiecka łódź zatokowa, piękna. Zaprosił mnie z bratem, który przyjechał wówczas do Polski, na rejs po jeziorze. I na tym jachcie bez mojej wiedzy pojawił się Skrzekut. Powiedziałem wtedy bratu, że chcą nas w coś wrobić.

Jak długo trwała księdza znajomość ze Skrzekutem?

Do połowy lat 80. Wtedy wybuchł skandal w Giżycku. Skrzekut wdał się w romans z żoną mojego znajomego. W rezultacie żona Skrzekuta popełniła samobójstwo. Wstyd było podtrzymywać znajomość z takim człowiekiem.

Czy kiedykolwiek miał ksiądz biskup wyrzuty sumienia z powodu tych kontaktów?

Owszem, jest mi przykro, że trzeba było się spotykać z takimi amoralnymi ludźmi.

Czy w 2001 roku, podejmując decyzję o kandydowaniu na najwyższe stanowisko w Kościele ewangelicko-augsburskim w Polsce, nie miał ksiądz wątpliwości?

Zanim się na to zdecydowałem, władze Kościoła pytały mnie, czy współpracowałem z SB. Odpowiedziałem, że absolutnie nie współpracowałem. Mój ojciec powiedział mi: „Jak masz masło na głowie, to nie wychodź na słońce, bo się roztopi”. Nie dopuściłbym do mojego wyboru na biskupa, gdybym miał to „masło” na głowie. Kontakty tego rodzaju wówczas trzeba było mieć.Byłem też pytany: co ksiądz zrobi, jeżeli stwierdzi, że wśród księży byli współpracownicy SB. Pamiętam, że powiedziałem, iż będę ich bronił. Dlaczego? Bo takie były wtedy czasy. Nie było innego wyjścia.

Ponad 100 spotkań z ludźmi SB. To chyba wykracza poza ramy normalnych spotkań.

Na pewno nie było ich 100. Ta liczba to duża przesada. Z powodu tych spotkań nie mam żadnych wyrzutów sumienia.

W Kościele ewangelickim działa komisja historyczna, której celem jest wyjaśnienie trudnych spraw z czasów komunistycznych.

Czy został ksiądz poproszony o wyjaśnienia?

Tak. W tej chwili jestem w trakcie ich pisania. Od razu zaznaczę, że to ja powołałem tę komisję i na początku stałem na jej czele. Zrezygnowałem z przewodniczenia, kiedy okazało się, że w IPN są obszerne materiały zgromadzone na mój temat.

Pojawią się zapewne wnioski, by podał się ksiądz biskup do dymisji.

Nie słyszałem dotychczas o takich pomysłach. Zastanawiam się, z jakiego powodu ktoś miałby taki wniosek złożyć. Przecież nikogo nie skrzywdziłem, a z pewnością nie zaszkodziłem w niczym Kościołowi.

—rozmawiał Cezary Gmyz

O sprawie TW „Janusza” mówi niewiele. Przyznaje, że dokumenty były sporządzane jego ręką.

– Zarejestrowałem księdza Jaguckiego jako tajnego współpracownika bez jego wiedzy – mówi. Przyznaje jednak, że się z nim spotykał, a informacje, jakie od niego uzyskiwał, były wykorzystywane przez SB. – Spotykaliśmy się na stopie towarzyskiej. Giżycko to nieduże miasto. Wszyscy, którzy w mieście coś znaczą, znali się. Ceniłem go, bo był inteligentny i miły – mówi. Twierdzi jednak, że tych spotkań nie było kilkadziesiąt. – Widzieliśmy się może kilkanaście razy – mówi. Utrzymuje też, że pozostali oficerowie wymienieni jako prowadzący TW „Janusza” w ogóle go nie znali. Nie zgadza się to z tym, co mówi sam biskup Jagucki, który potwierdził w rozmowie z „Rz”, że spotykał się jeszcze z jedynym oficerem z Suwałk.

Skrzekut mówi, że nie pamięta, kiedy ostatni raz widział księdza Jaguckiego. – Kontakty się urwały, chyba kiedy wyjechałem za granicę na Bliski Wschód. Po moim powrocie już chyba się nie spotykaliśmy – mówi.Dr hab. Antoni Dudek, doradca prezesa IPN, mówi, że nie dziwią go zaprzeczenia pułkownika SB. – W służbie obowiązywała zasada ochrony źródeł informacji. To, że ktoś dziś twierdzi, iż rejestrował kogoś bez jego wiedzy, o niczym nie świadczy. Każdy, kto obserwował procesy lustracyjne, mógł się przekonać, że dawni oficerowie prowadzący zazwyczaj zaprzeczali, że ktoś był ich agentem. Wypadki, że ktoś potwierdzał, że zwerbował konkretnego agenta, były raczej wyjątkiem od reguły. Sądy jednak na ogół zaprzeczeniom o werbunku nie dawały wiary – mówi Dudek. Dodaje, że między oficerami a prowadzącymi często wytwarzała się zażyłość. – Ich znajomość często trwała latami. Nawiązywała się więź i to ma swoje konsekwencje – mówi.

Rz: Czy trzy teczki przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej dotyczące tajnego współpracownika o pseudonimie Janusz są znane księdzu biskupowi?

Zapoznałem się z nimi dwa tygodnie temu.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał