Od kiedy żółtą koszulkę z lycry zamienił na najlepsze garnitury, nie oglądał się za siebie. Wciągnęło go nowe życie. Kogo by nie wciągnęło: rauty z głowami państw, szaleństwa z gwiazdami Hollywood, wygłupy w najsłynniejszych telewizyjnych show Ameryki, odczyty w Kongresie. Romansował z aktorkami i piosenkarkami, z Sheryl Crow nawet się zaręczył, ale na krótko. Odkrywał świat bez treningów, zakwasów w mięśniach i diet. Świat, w którym miał tylko dwa zobowiązania: wobec swoich sponsorów i wobec tych, którym dał nadzieję w walce z rakiem.
Jego znajomi mówią, że każda rozmowa z Lance’em wcześniej czy później zatrzyma się przy raku. Tak jest od 1996 roku. Miał wtedy 25 lat, jeden tytuł mistrza świata w kolarstwie i pierwsze porsche w garażu, kiedy dowiedział się, że nowotwór jądra zaatakował już mózg, a w płucach są guzy wielkości piłek golfowych. Pokonał raka dwiema operacjami i czterema seriami chemoterapii. „Choroba to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Stała się lekarstwem – wyleczyła mnie z lenistwa. Wcześniej byłem świetnie opłacanym próżniakiem” – wspomina. Tak odkrył swoją misję. Sprzymierzał się z każdym, kto mógł w niej pomóc. Założył fundację imienia Lance’a Armstronga, zebrał dla niej już ponad ćwierć miliarda dolarów. Razem z Nike, swoim głównym sponsorem, stworzył hasło „LiveStrong”.Opaski z tym logo na rękę, żółte jak koszulka lidera, stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli charytatywnych. Każda sprzedana opaska to jeden dolar na konto fundacji. Sprzedano już 60 milionów.
Wielu chorych traktuje Armstronga jak świętego. Chcą go dotknąć, zamienić z nim słowo, piszą listy. Lance odpowiada na wszystkie. Nie zawsze odpisuje, czasem nagrywa krótki filmik z pozdrowieniami i wysyła e-mailem. Wie, że ma do spłacenia jakiś dług.
[srodtytul]Niebieskie sztylety [/srodtytul]
Wobec kolarstwa nie czuł żadnych zobowiązań. Od kiedy trzy lata temu ogłosił, że kończy karierę, niechętnie siadał na rower. Wolał siłownię i jogging, najlepiej w towarzystwie swojego druha z Hollywood Matthew McConaugheya. Przebiegł też maratony w Bostonie i Nowym Jorku, promując swoją fundację. Tym większym zaskoczeniem była decyzja o powrocie do ścigania.