Martwy Lenin, żywa Katarzyna

Kiedy rosyjskie okręty wracały z wojny w Gruzji, cały Sewastopol wyległ na bulwary, by powitać zwycięzców. Jeśli Rosja znów zechce zademonstrować swą siłę, to właśnie tu nastąpi kolejne starcie

Aktualizacja: 25.10.2008 13:18 Publikacja: 25.10.2008 02:51

Rosjanie w Sewastopolu podczas obchodów dnia zwycięstwa, 2002 r.

Rosjanie w Sewastopolu podczas obchodów dnia zwycięstwa, 2002 r.

Foto: Reporter

Przez celownik działka pokładowego komandor porucznik Jewgienij Dubowik obserwował zachodnie okręty. Szczególnie niepokoił go amerykański lotniskowiec – gdyby trafić go, wystrzeliwując wszystkie torpedy, to i tak z pokładu lotniskowca natychmiast poderwałyby się myśliwce i zatopiły dowodzony przez niego kuter. Pamięta tamten dreszcz emocji i przekonanie, że zginie, ale spełni swój patriotyczny obowiązek.

Komandor porucznik Dubowik przeszedł do rezerwy. Ale chociaż nocą nie wypływa już z misją rozpoznawczą, jego emocje pozostają te same.

– Nikt nas nie przekona, że NATO to miły, puszysty kotek. Jest wrogiem numer jeden. To się nie zmieniło – mówi komandor.

Kiedy do Sewastopola niedawno zawinął amerykański okręt, 53-letni Dubowik stał na nadbrzeżu z transparentem „Yankee go home”.

Z perspektywy Sewastopola, bazy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, zimna wojna ciągle trwa i nic nie wskazuje na to, by miała się skończyć. Takich jak Dubowik jest więcej. Przez wiele lat Krym był miejscem, gdzie w nagrodę za dobrą służbę osiedlali się oficerowie wszystkich radzieckich flot i armii – samych generałów było tu ponad 200, a pułkowników liczono na pęczki.

– Ludzie są u nas świadomi. Nie da się im wcisnąć propagandy. Zawsze żyła u nas elita i odpowiednio wychowała swe dzieci. Ukrainie niełatwo nami sterować – mówi Giennadij Basow, deputowany do rady miasta Sewastopola z ramienia ugrupowania Russkij Blok.

Cel strategiczny wydaje się oczywisty – Ukraina nie może znaleźć się w NATO. – Jeśli Galicja tak się spieszy do NATO, to niech oddzieli się od Ukrainy – słyszy się w Sewastopolu.

Celów taktycznych jest więcej, a wszystkie zdają się sprowadzać do tego, by pokazać władzom w Kijowie, że nie rządzą w Sewastopolu.

Sewastopol ma odrębny status. Nie podlega władzom krymskiej autonomii, ale bezpośrednio Kijowowi. Ale mianowani przez Kijów urzędnicy często okazują się bezradni.

– Wrzuciliśmy pamiątkową tablicę do morza. Władze chciały wmurować ją, by upamiętnić, że przez jeden dzień podczas I wojny światowej na statkach rosyjskich powiewała ukraińska bandera – relacjonuje z triumfem jeden z uczestników niedawnych zajść.

Ale największym sukcesem Rosjan w Sewastopolu, o którym opowiadają jak o dobrze zaplanowanej i wygranej bitwie, jest triumfalne powitanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, gdy wróciła z akcji w Gruzji.

– Kiedy Juszczenko zapowiedział, że Ukraina może nie wpuścić do Sewastopola okrętów, które były w Gruzji, dziennikarze pytali mnie, jak będzie. Odpowiedziałem: Rebiata, będzie pięknie. Powitamy naszych bohaterów jak należy – opowiada komandor porucznik Dubowik. – I było pięknie. Wynajęliśmy kuter i wypłynęliśmy na spotkanie. Była orkiestra, fajerwerki, tysiące ludzi krzyczących z całej siły i wiwatujących.

[srodtytul]Wymarzona egzekucja[/srodtytul]

Stanisław Galczynski, redaktor „Sewastopolskiej Prawdy”, jest człowiekiem łagodnym. Przedstawia swe poglądy bez zacietrzewienia, wygląda schludnie i ma dobre maniery.

Martwi go, że młodzi ludzie w Sewastopolu zachowują się, jak to określa, dziko – spacerują wieczorami, popijając piwo z trzymanych w ręku puszek. Zdarza się nawet, że ktoś rzuci puszkę lub papierek na ulicę – co dawniej było nie do pomyślenia, a jeśli nawet by się zdarzyło, to każde dziecko zwróciłoby uwagę – „wujku, tak nie można”.

– Wie pani, gdybym miał zabić kurę na rosół, byłoby to dla mnie dużym problemem – nieoczekiwanie wyznaje starszy mężczyzna.

I równie niespodziewanie, czerwieniejąc od powstrzymywanych emocji, mówi dobitnie. – Ale gdybym miał przed sobą Gorbaczowa na krześle elektrycznym, to bez wahania i z największą satysfakcją nacisnąłbym guzik.

Całe zło zaczęło się od pieriestrojki. Kiedy podróżuje się po byłym ZSRR, nieuchronnie spotyka się ludzi, którzy rozmawiając na najbardziej banalne, codzienne tematy, nagle rzucą przez zaciśnięte zęby: „kiedy zaczęła się pieriestrojka”. Nie mówią o rozpadzie Związku Radzieckiego – to najwyraźniej nie chce im przejść przez usta – ale uparcie wracają do momentu, gdy zaczęła się historia końca imperium. Sprawiają wrażenie, jakby do dziś nie mogli zrozumieć, dlaczego olbrzymie terytorium zostało pokratkowane granicami i nie można jak kiedyś po prostu wsiąść w pociąg, by odwiedzić rodzinę mieszkającą w odległości kilku tysięcy kilometrów.

W Sewastopolu ludzie nie zajmują się popularną gdzie indziej wyliczanką – ile kilogramów kiełbasy można było w szczęśliwych czasach kupić za pensję 100 rubli. Nie żyją w nędzy – najczęściej powodzi się im co najmniej nie gorzej niż kiedyś. Ale rozpad ZSRR oznacza dla nich koniec pewnej cywilizacji i powstanie nowej, dziwnej i wrogiej. Gest Chruszczowa, który podarował Ukrainie Krym, w swoim czasie mógł wydawać się bez znaczenia, ale po upadku ZSRR okazał się brzemienny w skutki.

– Czy Rosjanie na Krymie mogliby identyfikować się z Ukrainą? Chyba tak, gdyby nasze państwo nie popełniło pewnych błędów. Przecież w referendum w 1991 r. powiedzieli „tak” dla suwerennej Ukrainy – mówił mi w Symferopolu młody ukraiński intelektualista.

Ale w Sewastopolu zwątpiłam w trafność tej diagnozy. – Ludzie powiedzieli „tak ”, bo pytano ich o to, czy są za suwerenną Ukrainą w ścisłym sojuszu z Białorusią i Rosją – tłumaczy Stanisław Galczynski. I dodaje, splatając mocno ręce: – Ukraina powinna być blisko Rosji, o tak, jak te dłonie.

[srodtytul]Rosyjska duma[/srodtytul]

Własną piersią zasłonimy towarzysza przed kulami. Rzucimy się na cekaem, wyrwiemy zawleczkę ostatniego granatu, by zginąć razem z wrogiem. Tacy jesteśmy my, Rosjanie – deklamuje w uniesieniu komandor porucznik Dubowik. I dodaje markotnie: – Ale niestety w czasie pokoju nie zawsze nam wszystko wychodzi.

Do tej lirycznej deklaracji sprowokowałam komandora, wspominając o sprawie „Kurska” – rosyjskiego okrętu podwodnego, którego załoga udusiła się w 2000 roku za kołem podbiegunowym na głębokości 100 metrów, podczas gdy dowództwo Floty Północnej kłamało, że jest z nią w kontakcie. Sprawa „Kurska” musiała wstrząsnąć i marynarzami w Sewastopolu – z tego miasta wywodziło się kilku członków załogi. Nie można jednak oczekiwać, że zwłaszcza w rozmowie z cudzoziemką będą zbytnio rozwodzić się nad błędami Moskwy.

– Patriotyzm ukraiński polega na tym, że głośno krytykujemy swoich polityków, wierząc, iż dzięki temu poprawi się państwo. Patriotyzm rosyjski jest inny: nie krytykuje się góry, zakładając zawsze, że toczy się jakaś niewypowiedziana wojna z resztą świata i nie można osłabiać państwa – mówi Oleksandr Tatarczuk, redaktor internetowego krymskiego portalu Majdan.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Rosjanie na Krymie są bardziej patriotyczni niż ci w Rosji. – Nie musieli posyłać dzieci na dwie wojny czeczeńskie. Nie zetknęli się z szalejącym w latach 90. w rosyjskich miastach bandytyzmem. Ominęły ich wszystkie traumy, które przeżyło społeczeństwo w Rosji – tłumaczy Tatarczuk.

Sewastopol, położone nad Morzem Czarnym miasto, założone w XVIII wieku jako baza dla rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, nie przypomina zaniedbanych rosyjskich czy ukraińskich miast. W pewien sposób jest miastem idealnym – zaplanowane przez najlepszych XVIII-wiecznych architektów, by spełnić kaprys oświeconej władczyni, zostało starannie odbudowane po zniszczeniach II wojny w monumentalnym stalinowskim stylu. Wszystko jest białe, czyste i piękne: wzdłuż morza ciągną się wybrukowane równą kostką bulwary, tryskają podświetlone wieczorem fontanny. Przechodnie bezpiecznie chodzą nocą. Gdyby mieszkańców Sewastopola przenieść do Rosji, przeżyliby cywilizacyjny szok.

[srodtytul]Walka o pomnik[/srodtytul]

Po monumentalnych schodach, prowadzących do najwyższego miejsca w Sewastopolu, wspina się wycieczka angielskich emerytów. Siedząc na ławce, aktywista organizacji „Sewastopol przeciwko NATO” odprowadza ich wzrokiem. – Lubię patrzeć na tych z Zachodu. W krótkich spodenkach biegają, wszystkim się interesują. Po prostu jak dzieci – uśmiecha się wyrozumiale.

Anglicy oglądają górujący nad miastem pomnik Lenina. Na pewno może spełnić nawet wybujałe oczekiwania turystów, którzy z dreszczykiem emocji zapuszczają się na terytorium dawnego imperium zła. Lenin jest gigantyczny. Granitowy kolos przytłacza swym ogromem, gdzieś nisko w dole przy postumencie cztery postaci – robotnika, chłopa, żołnierza i marynarza – wydają się nic nieznaczącym pyłem.

Ale olbrzymi Lenin jest już martwym symbolem. Nie ma przy nim kwiatów – ani tych od oficjalnych delegacji, ani tych, jakie przy bliskich sercu pomnikach składają w całej WNP nowożeńcy. Nie budzi też respektu – postument pobazgrany jest wyznaniami miłości, które składa sobie sewastopolska młodzież.

– Czy wierzę, że komunizm był najlepszym z ustrojów? No, na pewne sprawy patrzy się dziś inaczej – wykręca się od odpowiedzi emerytowany oficer Floty Czarnomorskiej.

Nawet redaktor naczelny „Sewastopolskiej Prawdy ”, która jako motto zamieszcza „socjalizm, jeden związek”, powściągliwie wypowiada się o komunizmie: – Czasem nie należy dążyć do wcielenia w życie ideałów. Mężczyzna niekoniecznie musi się żenić ze swym ideałem kobiety.

Idee Lenina nie są już żywe, pomnik opuszczony, ale jedno jest pewne – gdyby ktoś chciał pomnik rozebrać, wybuchłyby rozruchy. Dlatego na Krymie pomniki przetrwają, choć w zachodniej Ukrainie już dawno wysadzono je w powietrze.

Ale Sewastopol ma dziś budzący znacznie większe emocje monument. Kiedy rada miasta postanowiła, że przypadającą w tym roku 225 rocznicę założenia miasta uczci, stawiając pomnik Katarzynie II, rozpętał się skandal. Ostro sprzeciwiał się temu mianowany przez Juszczenkę mer. Ostatecznie jednak pomnik, ufundowany przez prywatny sewastopolski kapitał, stanął w centrum miasta. Marmurowa imperatorowa patrzy na przechodniów, trzymając w ręku dekret o założeniu Sewastopola.

– No, jak się wam podoba Kaśka? – rzuca od niechcenia kobieta, bez wątpienia Ukrainka, którą pytam na ulicy od drogę i dodaje z przekąsem: – Strasznie dużo pomników w tym mieście, można powiedzieć: miasto-cmentarz.

– Jeśli Rosjanie chcą, by na postumencie stała dziwka, to niech sobie stoi – mówi komandor w stanie spoczynku Myrosław Mamczak. Ironia maskuje gorycz porażki, bo przecież to on właśnie zaangażował się w walkę, by pomnik carycy Katarzyny w Sewastopolu nie stanął.

Komandor Mamczak, szef ukraińskiej wojskowej stacji radiowo-telewizyjnej Bryza, jest w Sewastopolu postacią bardzo znaną, choć niekoniecznie lubianą. Kiedy Rosja i Ukraina po burzliwych negocjacjach dzieliły między sobą postradziecką Flotę Czarnomorską, Mamczak należał do tych nielicznych oficerów, którzy złożyli przysięgę na wierność Ukrainie. Jego niedawni koledzy odsunęli się od niego. Sytuacji nie poprawił fakt, że Mamczak stanął na czele organizacji skupiającej Ukraińców w Sewastopolu.

– Pikiety z transparentami „Mamczak zdrajca” były na porządku dziennym – przyznaje komandor. Między oficerami, którzy przed laty podnieśli na okrętach pochodzącą jeszcze z czasów Piotra I flagę andriejewską, a tymi, którzy wciągnęli na maszt niebiesko-żółtą flagę Ukrainy, wyraźnie nadal iskrzy.

Oficjalnie obie strony zapewniają, że stosunki są poprawne – okręty rosyjskie i ukraińskie często stoją burta w burtę w tej samej zatoce w Sewastopolu. Ale ani Rosjanie, ani Ukraińcy nie przepuszczą okazji, by toczyć podjazdową walkę psychologiczną. – Na cztery okręty ukraińskie przypada osiemnastu admirałów – kpią oficerowie znacznie liczniejszej rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, a kiedy zorganizowano wycieczkę zachodnich korespondentów z Moskwy, by pokazać im rosyjską Flotę Czarnomorską, jej rzecznik z uśmiechem tłumaczył: te czyste okręty są nasze, te brudne – ukraińskie.

– Pokażemy Rosjanom drzwi, kiedy tylko w 2017 r. skończy się uzgodniony termin stacjonowania w Sewastopolu Floty Czarnomorskiej. Podniosą krzyk, ale co nas to obchodzi, Rosjanie będą musieli stąd zabierać swoje okręty i wracać do domu – buńczucznie zapowiada komandor Mamczak.

[srodtytul]Ludobójstwo w aptece[/srodtytul]

Pytanie wydaje się banalne. Jakiej jest pan narodowości? Ale odpowiedź, jaką można usłyszeć na Krymie, banalna nie jest.

– Jestem człowiekiem radzieckim – mówią często moi rozmówcy, zwłaszcza ci, którzy ukończyli 50 lat. Ma brzmieć to dumnie – przecież identyfikują się z wielkim imperium. Imperium jednak już od 17 lat nie istnieje, co stanowi pewien problem.

Nieoczekiwanie skomplikowaną sprawą okazuje się też na Krymie kwestia narodowości rosyjskiej. Reguła, że Rosjaninem jest ktoś, kogo przynajmniej jeden z rodziców był Rosjaninem, nie obowiązuje.

– Bycie Rosjaninem, to kwestia wyboru. Przede wszystkim wyboru języka rosyjskiego, a za tym idą dalsze konsekwencje – tłumaczy deputowany Basow. Mówiąc o problemach Rosjan na Krymie z uporem używa słowa „ludobójstwo”. – Władze ukraińskie prowadzą wobec nas ludobójczą politykę. Czy to nie dyskryminacja, że starzy ludzie nie mogą przeczytać, jak używać lekarstwa, bo na opakowaniach leków są wyłącznie napisy po ukraińsku? Po ukraińsku prowadzi się też sprawy w sądzie. A w telewizji programy w języku rosyjskim mogą zajmować zaledwie pięć procent czasu antenowego.

Bezradna staruszka, która nie wie, jak przyjmować lekarstwo, to obraz, jaki zawsze przywołują aktywiści rosyjscy. Ale poza wyliczonymi przez nich skrupulatnie przypadkami, trudno znaleźć na Krymie przykłady językowego ucisku. Język rosyjski jest wszechobecny – po rosyjsku mówią ludzie na ulicy, w tym języku wydawane są gazety, rosyjskie są rozkłady jazdy na dworcach czy menu w restauracjach.

Nawet w sytuacjach urzędowych przewaga ukraińskiego bywa niepewna.– Tak, napisałem, że Koran i inne książki zatrzymane przez was nie posiadają wartości zabytkowej. To, co napisałem, znaczy właśnie „nie posiadają” – mówi przez telefon historyk Oleksa Hajworonski. Siedząc w jego gabinecie w muzeum w Bakczysaraju, mimowolnie przysłuchuję się rozmowie.

Celnicy z urzędu w Symferopolu dzwonią, bo nie bardzo rozumieją wystawioną w języku ukraińskim ekspertyzę. Proszą też, by koniecznie przetłumaczyć ją na rosyjski na użytek sądu, bo sąd to już na pewno jej w ogóle nie pojmie.

Przyszłość Krymu wydaje się niepewna – po konflikcie w Gruzji wszystko wskazuje na to, że stanie się miejscem, w którym nastąpi kolejne starcie na geopolitycznej szachownicy.

Lekko i łatwo mówi się na Krymie o wojnie domowej. Wszyscy czują się sfrustrowani i dyskryminowani: Rosjanie, Ukraińcy i Tatarzy.

– Będzie jak w Kosowie – powtarza się w towarzyskich rozmowach. Czy zresztą może być inaczej, skoro minister spraw wewnętrznych Ukrainy twierdzi, że istnieje spisek, który ma na celu wywołanie zamieszek w Sewastopolu?

– 300 ludzi może zapisać się w historii. Jeśli oczywiście jest to 300 Spartan. A jak oświadczył minister Jurij Łucenko, 300 zdeterminowanych Ukraińców ma doprowadzić do starć z rosyjską Flotą Czarnomorską – mówi Oleksandr Tatarczuk z portalu Majdan.

Stała się rzecz niebywała. Minister stwierdził, że spisek uknuto w otoczeniu prezydenta Juszczenki. Prezydent na ten niesłychany zarzut nie odpowiedział. Powiada się, że celem spisku miałoby być wprowadzenie stanu wyjątkowego i pozbawienie Krymu autonomii.

– Nasi politycy bawią się Krymem jak dzieci zapałkami. Wydaje się im, że kontrolują sytuację, a tak nie jest. Nawet nie wiedzą, co się dzieje, bo nie mają analityków z prawdziwego zdarzenia – mówi Tatarczuk.

– Proszę napisać, że na Krymie nie ma wewnętrznego potencjału, by było tu drugie Kosowo. Ekstremistów jest tu niewielu, na razie władze autonomii wolą robić korupcyjne interesy na handlu ziemią, niż bawić się w separatyzm i wielką politykę – zapewnia Wołodymir Połochało, najbardziej znany krymski dziennikarz. I dodaje: – Ale taki konflikt może powstać, jeśli i komuś na Kremlu będzie zależało.

[srodtytul]Znaki apokalipsy[/srodtytul]

Jesteśmy na krawędzi wojny. Wrogowie starają się poniżyć Rosję, ale jej rzucić na kolana się nie da. Nasza historia jest niezwykła. Dlatego mówi się „święta Ruś”. Pamiętajcie o tym i bądźcie dumni – mówi mnich z klasztoru uspieńskiego. W oczach słuchających go kobiet błyszczą łzy.

Klasztor uspieński wydrążony jest w skale. Dookoła rozciąga się dolina Bakczysaraju – historycznej siedziby krymskich chanów tatarskich, widać małe wieżyczki minaretów. Ten monastyr to opoka prawosławia, do której stale zmierzają pielgrzymi. Młody mnich, który prowadzi grupę do ikony Matki Boskiej, surowo napomina, jak należy przystąpić do świętego obrazu – przeżegnać się, dotykając brzucha, dopiero potem zacząć bić pokłony, bo inaczej przełamie się znak krzyża.

Pielgrzymi niepewnie powtarzają jego gesty, instrukcja najwyraźniej jest im potrzebna. Z religią chyba zetknęli się w wieku dojrzałym, a i tak nie mają szans spełnić wygórowanych oczekiwań mnicha, który powtarza, że prawdziwy prawosławny to nie ten, co chodzi do cerkwi, ale ten, co gotów jest umrzeć za wiarę.

Mnich beznamiętnie ciągnie opowieść o cudach, w jakie obfituje najnowsza historia klasztoru – dzięki pomocy boskiej odbudowano klasztor, znaleziono reprodukcję cudownej ikony i sporządzano kopię, tak udaną, że kiedy zawisła w klasztorze, Matka Boska ukazała się na niebie, ku zadowoleniu narodu. Pojawił się też anioł opiekuńczy klasztoru, wiernie sportretowany przez przytomnego rzeźbiarza. Bóg chroni klasztor, chroni też Rosję, bez ustanku atakowaną przez cały świat.

Nieśmiało zagaduję mnicha, czy nie uważa, że w obliczu zagrożenia przez islam, o którym mówił pokazując minarety, prawosławnym bliżej niż kiedyś do katolików. Ale mnich odtrącą gałązkę oliwną. – W porównaniu z Zachodem islam jest czysty i piękny, Zachód jest największym złem. To stamtąd idzie do nas wódka i narkotyki. Robicie wszystko, by zniszczyć Rosję.

Przez celownik działka pokładowego komandor porucznik Jewgienij Dubowik obserwował zachodnie okręty. Szczególnie niepokoił go amerykański lotniskowiec – gdyby trafić go, wystrzeliwując wszystkie torpedy, to i tak z pokładu lotniskowca natychmiast poderwałyby się myśliwce i zatopiły dowodzony przez niego kuter. Pamięta tamten dreszcz emocji i przekonanie, że zginie, ale spełni swój patriotyczny obowiązek.

Komandor porucznik Dubowik przeszedł do rezerwy. Ale chociaż nocą nie wypływa już z misją rozpoznawczą, jego emocje pozostają te same.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał