Tajemnica sukcesu

Powiedz mi, czy lubisz Janusza Głowackiego, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli nie lubisz, na pewno jesteś frustratem bez talentu, gburem bez uroku. Cóż, lubię Głowackiego, lecz to żadna zasługa

Aktualizacja: 12.12.2008 22:23 Publikacja: 12.12.2008 22:08

Janusz Głowacki

Janusz Głowacki

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

To mistrz nieśmiałego wdzięku. Świadomy swych zalet maestro ironii. Uczynny, skromny, grzeczny łatwo rozbraja zazdrość mężczyzn, kobietom pozwala marzyć. Ciepłem sukcesu ogrzeje każde pomieszczenie zamknięte. W przestrzeniach otwartych przyciągnie uwagę młodzieńczą posturą starca, który zaparł się w chłopcu. Słowem – Głowa.

Biada biografowi, jeśli da się nabrać na te czary. Wolno towarzystwu wielbić to, co wydało z siebie najlepszego. Jednak nie wolno krytykowi godnemu tego miana. Stało się tak onegdaj, na pokazie filmu „Depresja Mona Amour” Rafała Mierzejewskiego. W kinie LAB na Zamku Ujazdowskim w Warszawie publiczność już sama z sobą czuła się doskonale, cóż dopiero z Głowackim. Poczym zaczął się reportaż kręcony mozolnie bez większych pieniędzy i idei, co chce się powiedzieć prócz rejestru światowej kariery bohatera. Owszem, jest godna szacunku, ale skąd się bierze? Na pewno z talentu i pracy, lecz to tylko trzy czwarte sukcesu. Ciekawa byłaby brakująca jedna czwarta: środowisko, układy, koterie, żmudne chodzenie na „party” w Nowym Jorku, ukryty mechanizm, który miał na celu wydobyć pisarza z niebytu i dostarczyć publiczności jego produkt. Obecni w kinie sami przecież w tym robią.

Ocenę prozy Janusza Głowackiego zostawiam wyższym instancjom. Interesuje mnie tylko zjawisko „Głowacki”, czyli samouwielbienie w nim tego towarzystwa, powody autoironii, skrywanie światopoglądu jakby ze wstydu, że ma się jeszcze zasady. Są w tym filmie ślady, po których reżyser nie poszedł z lęku lub ślepoty. Mieszkanie matki pisarza znajduje się na Mariensztacie. Czy dostała je z przydziału jako przodownica pracy we wczesnych latach 1950? Czy była przodującą redaktorką? Jak się miała wtedy inna inteligencja, już wybita lub przeznaczona na wyniszczenie? Cóż za nietaktowne pytania, ale to druga strona tego lśniącego medalu. Pani Głowacka była zapewne kobietą zacną, lecz należała do warstwy o którą tu chodzi. Pisarz opowiada, jak wybrał się z amerykańskim korespondentem do Spatifu, gdzie chciał się przysiąść do stolika Janusza Minkiewicza, ale usłyszał „skoro Amerykanin nie przyszedł w 1945, to niech teraz spierdala”. Skąd tyle goryczy w dowcipnisiu, czyżby z powodu układania propagandowych wierszyków za mieszkanie na Starówce, wódkę i kotlet?

Ocaleni z Zagłady mają poczucie winy wobec tych, którzy zginęli, tak silną czują z nimi więź. Nie widzę tego poczucia w tutejszym towarzystwie. Uwierzyło, że wyginęła „nacjonalistyczna reakcja”. Ale podświadomość winy objawia się w autoironii, która wiele wybaczy. Lepiej pojednajcie się z ofiarami, które przeżyliście, aby zająć ich miejsce. Głowacki, sam czysty, napatrzył się tyle dokoła, że wydaje się zażenowany swą przyzwoitością. Źródła lęku przed śmiesznością cnoty pozostały jednak nietknięte przez autora filmu.

Dzień przed pokazem TVP Kultura nadała „III Symfonię” Beethovena pod dyrekcją von Karajana, majstersztyk wizualny. Dyskretna inspiracja obrazu niemieckim ekspresjonizmem przypomniała fascynację Karajana nazizmem. Wielka sztuka wyrasta też na gnoju historii, a wielka literatura bada czasem towarzyski śmietnik, jak cykl powieściowy Prousta. Może pod koniec drogi twórczej pora wziąć się za demony salonu? Skoro Głowacki słusznie poszedł z marszem pokutnym w Jedwabnem, to niech teraz pójdzie z pokutą na Rakowiecką, miejsce uwiądu niejednego talentu i … rozkwitu wybrańca. To mój warunek uznania jego wybitności zamiast literackiego, światowego, niezaprzeczalnego – powodzenia u mężczyzn i kobiet.

Bo pisać tak, żeby nie urazić nikogo ze znajomych przy swoich zdolnościach i tyle wiedząc o tym środowisku, to nie sztuka. To sztuczka, w miejsce poszukiwania straconego czasu.

[i]„Depresja Mona Amour”, TVP 2, niedziela 14.12.08, godz. 23:15[/i]

To mistrz nieśmiałego wdzięku. Świadomy swych zalet maestro ironii. Uczynny, skromny, grzeczny łatwo rozbraja zazdrość mężczyzn, kobietom pozwala marzyć. Ciepłem sukcesu ogrzeje każde pomieszczenie zamknięte. W przestrzeniach otwartych przyciągnie uwagę młodzieńczą posturą starca, który zaparł się w chłopcu. Słowem – Głowa.

Biada biografowi, jeśli da się nabrać na te czary. Wolno towarzystwu wielbić to, co wydało z siebie najlepszego. Jednak nie wolno krytykowi godnemu tego miana. Stało się tak onegdaj, na pokazie filmu „Depresja Mona Amour” Rafała Mierzejewskiego. W kinie LAB na Zamku Ujazdowskim w Warszawie publiczność już sama z sobą czuła się doskonale, cóż dopiero z Głowackim. Poczym zaczął się reportaż kręcony mozolnie bez większych pieniędzy i idei, co chce się powiedzieć prócz rejestru światowej kariery bohatera. Owszem, jest godna szacunku, ale skąd się bierze? Na pewno z talentu i pracy, lecz to tylko trzy czwarte sukcesu. Ciekawa byłaby brakująca jedna czwarta: środowisko, układy, koterie, żmudne chodzenie na „party” w Nowym Jorku, ukryty mechanizm, który miał na celu wydobyć pisarza z niebytu i dostarczyć publiczności jego produkt. Obecni w kinie sami przecież w tym robią.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą