Na 2009 rok Hollywood przygotowuje kilka megaprodukcji. Tylko trzy z nich: „Avatar” Jamesa Camerona, „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” Davida Finchera oraz „Gdzie jest dzikość” Spike’a Jonzego mają łączny budżet w granicach 600 mln dolarów. Producenci uważają, że kryzys gospodarczy nie odbije się na kinowej frekwencji.
Film Finchera wszedł na amerykańskie ekrany 26 grudnia (w Polsce 6 lutego), dwa następne dopiero jesienią lub zimą 2009 r. We wszystkich postawiono na efekty komputerowe. Szefowie hollywoodzkich studiów nie szczędzili na nie pieniędzy. Zawsze wyznawali prostą ekonomiczną zasadę: żeby osiągnąć zysk, trzeba zainwestować. Dlatego wytwórnie ścigają się w produkowaniu filmów wystawnych, nadzianych nowoczesnymi technikami i gwiazdami.
Ta strategia nie zawsze się sprawdza. Były w historii superdrogie tytuły, które okazały się finansową katastrofą – od „Kleopatry” Josepha Mankiewicza zaczynając, przez „Wrota niebios” Michaela Cimino, na „Wodnym świecie” Kevina Reynoldsa kończąc. Jednak zdarzały się też niezwykle sukcesy. W czasie kręcenia „Titanica” James Cameron znacznie przekroczył terminy i koszty, ale obraz przyniósł w kinach blisko 2 mld dolarów i zdobył worek Oscarów.
[srodtytul]Czy Avatar podbije naszą planetę?[/srodtytul]
Właśnie Cameron, który od czasu „Titanica” nie stanął za kamerą, przygotowuje film, który ma się stać największym przebojem roku 2009. Reżyser przymierzał się do „Avatara” od wielu lat, ale twierdzi, że dopiero teraz postęp filmowej techniki pozwolił mu ten obraz zrealizować. Czekał, aż powstanie system, który umożliwi przekształcanie komputerowo sylwetek aktorów i wmontowywanie ich w wirtualny świat. Na dodatek wszystko w systemie 3D.