Długi marsz Niemców przez konstytucje

Poczucie obywatelskie zbudowane bardziej na wspólnych wartościach niż na historii czy etniczności - ten niemiecki eksperyment powraca jako wzór nowego ducha europejskiego. Czy jednak puenta ponadstuletnich zmagań naszych sąsiadów z samymi sobą musi pasować do wielonarodowej Unii?

Publikacja: 03.01.2009 00:48

Członkowie Zgromadzenia Narodowego udają się na obrady we frankfurckim kościele św. Pawła, 30 marca

Członkowie Zgromadzenia Narodowego udają się na obrady we frankfurckim kościele św. Pawła, 30 marca 1848

Foto: Archiwum

Sto sześćdziesiąt lat temu, w czasie wiosny ludów, Niemcy rozpoczęli pisanie swojej pierwszej demokratycznej konstytucji. Taka rocznica wiele znaczy dla kraju, w którym powstało pojęcie „patriotyzmu konstytucji”, a służby specjalne noszą miano Urzędu Ochrony Konstytucji.

„W imię wolności” – pod tym hasłem wystawa w Niemieckim Muzeum Historycznym przypomina długi marsz Niemców przez kolejne konstytucje. Marsz ten po próbach i błędach zaprowadził ich do dzisiejszej Republiki Federalnej.

Am Anfang war Napoleon” – na początku był Napoleon – to zdanie niemieckiego historyka Thomasa Nipperdeya doskonale odnosi się i do historii niemieckich konstytucji. Dominacja cesarza Francuzów nad Niemcami przeorała polityczna świadomość nad Renem i Łabą. Pod naciskiem Paryża w szeregu podległych Napoleonowi państewek, takich jak Badenia czy Westfalia, przyjmowano edykty konstytucyjne.

Po kongresie wiedeńskim pamięć o tamtym eksperymencie przetrwała. Bardzo ostrożne w treści konstytucje przyjęto w Badenii, Bawarii czy Hesji-Kassel. Ale nawet te dość nieśmiałe, liberalne eksperymenty nie zachwycały kanclerza Austrii Klemensa Metternicha, który trząsł wtedy Niemcami.

Wystawa pokazuje, jaką obsesją była wówczas dla liberalnego mieszczaństwa wolna prasa i z jak obsesyjnym uporem policje niemieckich państewek ścigały nieprawomyślne druki. A w tych konfiskowanych drukach demokratyczna konstytucja była hasłem-fetyszem. Marzeniem o jakiejś cudownej recepcie na uszczęśliwienie Niemców.

[srodtytul]Samotny Frankfurt[/srodtytul]

Gdy nadszedł marzec 1848 roku i wybuchła niemiecka wiosna ludów, sukces wystąpień ludowych w Berlinie, Wiedniu i wielu mniejszych stolicach niemieckich państw oszołomił demokratów. Jak to trafnie ujął Golo Mann: „wystarczyło pięć dni rewolucji, ucieczka Metternicha do Anglii, aby władcy zgodzili się na wszystko”. A w centrum znaczenia słowa „wszystko” była zgoda na stworzenie jednej demokratycznej konstytucji dla zjednoczonych Niemiec.

Wybrane w demokratycznym głosowaniu Zgromadzenie Narodowe rozpoczęło obrady we frankfurckim kościele Świętego Pawła. Po raz pierwszy udekorowano wtedy salę obrad czernią, czerwienią i złotem – barwami niemieckiego ruchu demokratycznego. Ale uniesienia rewolucyjnego nie wystarczyło na długo. Parlament szybko utonął w gadulstwie i paraliżu. Na dodatek niemiecka rewolucja nie dorobiła się wyrazistego lidera. Nie wyłoniono żadnego efektywnego rządu ani żadnych poważnych sił zbrojnych. Na rozprawienie się z nią czekały już Prusy i Austria wracające do sił po chwilowym osłabieniu.

Ale konstytucja tego sejmu bez państwa była całkiem udana. Zapewniała powszechne równe i bezpośrednie wybory. Rząd miał odpowiadać przed parlamentem. Cesarz Rzeszy miał prawo weta jedynie poprzez odroczenie wykonania uchwał przyszłego Reichstagu.

O tym, jak bardzo niemieccy inteligenci dusili się pod metternichowską cenzurą, świadczy emocjonalny ton artykułu 143. Głosił on, że „Każdy Niemiec ma prawo słowem, drukiem i obrazem wyrazić swój pogląd wolno i jawnie. Wolność słowa pod żadnym warunkiem i na żaden sposób – cenzurą, koncesją, wymogami bezpieczeństwa, zakazem pocztowym i wydawaniem zgody na druk i sprzedaż – nie może być osłabiona, zawieszona czy zakazana”. Te słowa nawet 130 lat potem w państwie Honeckera miały bardzo aktualny charakter. Jak głosi opozycyjna legenda, enerdowscy cenzorzy z uporem wykreślali te słowa z aluzyjnych sztuk teatralnych.

Frankfurcki parlament obradował jakby na samotnej łodzi płynącej po cichnącym po rewolucyjnej burzy niemieckim morzu.

Po wyraźnym odwróceniu się Austrii od tworzenia jakiejś formy wielkich Niemiec frankfurcki parlament zaoferował dziedziczny tron zjednoczonej Rzeszy pruskim Hohenzollernom. Gdy delegacja parlamentu przybyła przed oblicze króla Fryderyka Wilhelma IV, ten z pogardą odrzucił podsuwaną mu konstytucyjną koronę.

Szybko wybuchła druga, końcowa, faza rewolucji w obronie parlamentu i konstytucji. Pruskie wojska zmusiły Frankfurckie Zgromadzenie Narodowe do ucieczki do Stuttgartu. W końcu 18 czerwca 1849 roku nawet tamtejszy władca rozkazał policji rozgonić resztki parlamentu.

Kiedy w 1871 roku Prusy przyjęły konstytucję, była ona kompromisem między częścią rozwiązań konstytucji frankfurckiej a nowymi zapisami dającymi cesarzowi wyłączną władzę nad armią i aparatem urzędniczym.

Reichstag z epoki wilhelmińskiej był jakąś szkołą demokracji – przeszli przez nią tacy polscy politycy jak Wojciech Trąmpczyński i Wojciech Korfanty. Ale wydarzenia XIX wieku pokazały, jak wielką rolę w przemianach politycznych odgrywa lider. Niemieccy demokraci – skłóceni i rozgadani – takiej postaci nie wyłonili. Pruska konserwa miała w swoim obozie geniusza polityki Otto von Bismarcka. To on nadał zjednoczonym Niemcom oblicze, które niewiele miało wspólnego z idealizmem wiosny ludów. W 1849 roku pierwsza demokratyczna konstytucja deklarowała wolności, ale nie była w stanie zbudować jedności. W 1871 roku Bismarck żelazem i krwią zdobył jedność, ale kosztem ograniczenia wolności.

Szczególnie cesarz Wilhelm II lubił w swoich mowach aluzyjnie przypominać Reichstagowi, że jeśli przyjdzie mu ochota, może wysłać wojsko, aby rozgoniło „polityczny bazar”. Na uroczystości zaprzysiężenia rekrutów cesarskiej gwardii w Poczdamie w 1891 roku grzmiał: „Przysięgliście mi wierność! Oznacza to, dzieci mojej gwardii, że teraz jesteście moimi żołnierzami... dla was jest tylko jeden wróg – mój wróg. Przy dzisiejszych socjalistycznych machinacjach może się zdarzyć, że rozkażę zastrzelić waszych krewnych, braci, a nawet rodziców… I także wówczas musicie słuchać moich rozkazów bez szemrania”.

Żadne strzelanie nie było jednak potrzebne. Gdy Wilhelm II zdecydował się na wplątanie Niemiec w I wojnę światową, cały Reichstag – od zakutych junkrów po SPD – posłusznie uchwalił wojenne kredyty.

[srodtytul]Wszyscy plują na Weimar[/srodtytul]

Gdy w listopadzie 1918 roku runęło cesarstwo, wydarzyło się to tak szybko, że mało kto był przygotowany na odpowiedź na pytanie, jaka ma być nowa niemiecka republika. Komuniści pod wodzą Karola Liebknechta i Róży Luksemburg chcieli wprawdzie skopiować model Rosji Lenina, ale niemiecka socjaldemokracja przy pomocy wojska ukróciła próbę bolszewickiego zamachu.Aby stworzyć konstytucję nowej republiki – dokładnie w 70 lat po ogłoszeniu konstytucji frankfurckiej – nowe Zgromadzenie Narodowe zwołano do Weimaru, symbolu niemieckiego geniuszu, miasta Goethego i Schillera. Z dala od niespokojnego Berlina, ale i symbolicznego dla lewicy Frankfurtu.

„Wszyscy w dostojnych czarnych surdutach, muzyka organowa płynąca ze sceny udekorowanej kwiatami i flagami Rzeszy. Wszystko bardzo zacne, ale bez werwy – jak na protestanckiej konfirmacji w solidnej mieszczańskiej rodzinie” – tak weimarskie zgromadzenie wspominał nie bez ironii graf Harry Kessler.

Także konstytucja weimarska była nieco niezgrabna – jak socjaldemokrata Friedrich Ebert, były robociarz wbity we frak prezydenta Rzeszy. Dokładnie – Konstytucja Rzeszy Niemieckiej – nazwą „republika” nie chciano zbytnio drażnić prawicy.

W teorii system polityczny nie był zły. Na jego kształt wpływ wywarli dwaj wybitni myśliciele: prof. Hugo Preuss i pośrednio Max Weber. Konstytucja podkreślała, że w odróżnieniu od cesarstwa nowym suwerenem jest naród, i była wyrazem wiary w jego zbiorową mądrość.

Stworzono stosunkowo silny urząd prezydenta mający strzec stabilności republiki we współpracy z Reichstagiem, którego zadaniem było wyłanianie gabinetów. Taka była teoria. Ale w praktyce co rusz wobec paraliżu Reichstagu prezydenci korzystali z nadzwyczajnych pełnomocnictw, a gabinety zmieniano jak rękawiczki. Statystycznie rządy istniały nie dłużej niż półtora roku. Między 1918 a 1933 rokiem przed Reichstagiem przewinęło się 13 premierów, z czego Hermann Müller i Wilhelm Marx rządzili po dwa razy.

A naród, tak chętnie przeciwstawiany przez profesora Preussa dawnemu cesarstwu i wzywany do kolejnych referendów – niespecjalnie cały ten system weimarski szanował. Na republikę pluli zgodnie komuniści żądający republiki rad i naziści wytykający „Weimarowi”, że powstał wskutek rewolucyjnego ciosu w plecy.

Z tego powodu rocznicę uchwalenia konstytucji 11 sierpnia w 1929 roku czcili jedynie socjaldemokraci, a NSDAP i KPD wykorzystywały to do podkreślania, że za „Weimarem” stoi tylko jedna siła polityczna.

Tak powstał fenomen „demokracji bez demokratów”. Z wolna słabła republika, której „nikt nie kochał, a wszyscy nienawidzili” – jak mówiło gorzkie powiedzenie z tamtych lat. Ponurym symbolem tamtych czasów jest gablota w środku sali poświęconej epoce weimarskiej. Pod szkłem możemy oglądać pistolety, kastety i „totschlaegery” – pałki z metalową kulką na teleskopowej sprężynie – skonfiskowane przez policję bojówkarzom spod znaku swastyki i czerwonej gwiazdy.

Bezsilność wobec ulicznej przemocy była zabójcza dla autorytetu niemieckiej republiki. Fatalny artykuł 48 konstytucji weimarskiej pozwalał prezydentowi na czas rozwiązania parlamentu rządzić za pomocą dekretów. W 1933 roku, w sytuacji rosnącego otępienia prezydenta Paula von Hindenburga, wykorzysta to Adolf Hitler, aby zniszczyć demokrację.Wódz NSDAP doszedł do władzy absolutnej jak najbardziej legalnie, bo nie istniały mechanizmy obrony republiki przed jej wrogami.

[srodtytul]Dwie republiki na stulecie[/srodtytul]

Dla wychodzących z wojennej katastrofy Niemców 100. rocznica wiosny ludów 1848/1849 była atrakcyjnym punktem odniesienia. Nic dziwnego, że zarówno na Zachodzie, jak i na komunistycznym Wschodzie powstała myśl, by ten moment uczcić nowymi konstytucjami.

Po obu stronach żelaznej kurtyny z demonstracyjnym szacunkiem odnoszono się zarówno do tradycji parlamentu frankfurckiego, jak i do czarno-czerwono-złotych barw niemieckiej rewolucji. Obie strony głosiły, że chcą zjednoczenia Niemiec, i obie powoli zaczynały rozumieć, że jest to niemożliwe.

„Konstytucja to nic innego jak samorealizacja wolności narodu, jaka przybiera formę prawa” – pisał w 1948 roku konstytucjonalista z SPD Carlo Schmid.

W Bonn, nazywanym wtedy federalną wsią, zgromadziła się Rada Parlamentarna. Gazety z Kolonii, Hamburga i Frankfurtu – urażonego kolejnym pominięciem przy pisaniu konstytucji – z lubością publikowały zdjęcia z krowami pasącymi się niedaleko siedziby rady. W takim oto bukolicznym otoczeniu powstawała ustawa zasadnicza RFN – nazwę konstytucja postanowiono zarezerwować dla przyszłych zjednoczonych Niemiec.

Była ona wynikiem niełatwej współpracy CDU i SPD. Jej liderzy: Konrad Adenauer i Kurt Schumacher, twardo walczyli o kształt każdego zapisu. Ojców powojennej niemieckiej demokracji godził wspomniany już Carlo Schmid – nie tylko sprawny konstytucjonalista, ale i człowiek rubaszny, wręcz stworzony do rozładowywania napięć.

Punktem wyjścia do prac nad ustawą zasadniczą republiki federalnej była mądra refleksja nad wadami Weimaru. Pamiętając zmieniające się jak w kalejdoskopie gabinety, postanowiono wzmocnić stabilność rządów. Realną i silną władzę otrzymał kanclerz, a prezydenta sprowadzono do roli sumienia narodu. Duże znaczenie przyznano zapisom ustawy o ochronie demokracji przed jej wrogami – stąd zapisy o możliwości delegalizacji partii ekstremistycznych. Pamiętano też o systemie terroru Hitlera –podkreślono wagę praworządności i praw jednostki.

Chrześcijańska wrażliwość kanclerza Adenauera znalazła z kolei odbicie w pierwszym zdaniu preambuły: „Mając świadomość swojej odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi, kierowany wolą, by jako równoprawny członek zjednoczonej Europy służyć pokojowi na świecie – naród niemiecki mocą swojej władzy ustawodawczej przyjął niniejszą ustawę zasadniczą”.

Dlaczego Konstytucja RFN z 23 maja 1949 roku zbudowała tak udany model demokracji? Adenauer nie krył, że obawia się niedobrych cech psychiki Niemców, i dlatego dbał, by nowa republika miała sztywne ramy praworządności z pewną dozą państwowego autorytaryzmu. Ale tej silnej ręki władzy nie było zbytnio widać. Coś jak styl bycia brytyjskiego policjanta: grzecznie, ale bez dyskusji.

Konstytucja była jak dobry przepis kulinarny, ale dopiero intuicja politycznego kucharza Adenauera pozwoliła sporządzić według tego przepisu wyśmienite danie.

Gdy oddawano do użytku gmach Bundestagu, osobiście zadbał nawet o taki szczegół jak konstrukcja poselskich pulpitów. Ciągle tkwiły w pamięci sceny burd w sali weimarskiego Reichstagu, gdy posłowie obrzucali się kałamarzami, więc tym razem kazał przykręcić je śrubami.

Stary, jak nazywano pierwszego kanclerza, był nieprzejednany wobec tych, których uważał za zagrożenie dla demokracji. W 1956 roku doprowadził do delegalizacji Komunistycznej Partii Niemiec i wcielił w życie zasadę „Berufsverbot” – zakazu pracy np. w szkołach dla osób uznanych za ekstremistów.

W 1968 roku po fali lewicowych demonstracji dopisano do ustawy zasadniczej możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego. Lewica zaczęła wieszczyć powrót faszystowskiego totalitaryzmu, ale państwo mimo ataków bojówek RAF nie dało się sprowokować do działań na skróty w obronie ładu demokratycznego. Niemcy zdali wtedy egzamin z demokracji.

Gdy w 1949 roku Adenauer uzgadniał z liderami SPD ostatnie szczegóły ustawy zasadniczej, po drugiej stronie kordonu komunistyczni władcy szykowali konstytucję NRD pozornie bardzo podobną do tej z Bonn. Pełno było w niej górnolotnych deklaracji, gwarancji swobód, ale praktyka była zupełnie inna. Terror Stasi i monopol władzy partii komunistycznej zmieniły dokument w atrapę czczoną na typowe dla stalinizmu sposoby.

W 1968 roku dyktator NRD Walter Ulbricht obwieścił, że czas na ogłoszenie nowej konstytucji uwzględniającej „powstanie osobnego narodu socjalistycznej NRD”, który ma już nie mieć żadnego związku z zachodnimi współplemieńcami. Do dokumentu wpisano wtedy zasadę sojuszu z ZSRR.W surrealistycznej aurze NRD nikogo nie szokowały deklaracje Ulbrichta, że „nasza konstytucja jest tak bardzo demokratyczna, że podobnej w Niemczech jeszcze nigdy nie było”.

Gdy jesienią 1989 roku na ulice największych miast NRD wyszli demonstranci – podstawowym hasłem było wypełnienie konstytucyjnych zasad wolności słowa i poglądów.

Dziwnym trafem wszystko to działo się 140 lat po niemieckiej wiośnie ludów. Po upadku monopolu SED w ramach enerdowskiego „okrągłego stołu” znowelizowano konstytucję, dodając zapisy o podstawowych prawach obywatelskich. Nową preambułę zdążyła jeszcze napisać pisarka Christa Wolf. Ale NRD już kończyła żywot. 1 października 1990 roku, wraz z włączeniem wschodnich landów do Republiki Federalnej, ustawa zasadnicza RFN zaczęła działać na całym obszarze zjednoczonych Niemiec.

[srodtytul]Konstytucja jako nowa religia?[/srodtytul]

Gdy ogląda się wystawione w berlińskim muzeum karminowe togi sędziów Trybunału Konstytucyjnego RFN, przypomina się ironiczne określenie: „Kardynałowie naszej świeckiej religii”. Czy konstytucja naprawdę ma za Odrą taki status?

Niemcom zrażonym po koszmarze nazizmu do patriotyzmu narodowego nowy etos obywatelski pomogło skonstruować utożsamiane z Jürgenem Habermasem pojęcie „patriotyzmu konstytucyjnego”.

Na ten właśnie eksperyment powoływano się przy dywagacjach nad stworzeniem nowej europejskiej świadomości. Poczucia obywatelskiego zbudowanego bardziej na wspólnych wartościach niż na wspólnej historii, religii czy narodowości. Przechodząc przez kolejne sale poświęcone niemieckim konstytucjom, można zadać sobie pytanie, jak pogodzić uniwersalizm wartości z partykularyzmem narodowych ambicji.

Z epopei wiosny ludów została dzisiejszym Niemcom jedna pamiątka: czarno-czerwono-złoty sztandar. Jego barwy powstańczy poeci opisywali jako symboliczne – czerń prochu, czerwień krwi przelanej za wolność i złoto ognia niemieckiej rewolucji.

Ale tak naprawdę genezą sztandaru niemieckiej demokracji były czarno-czerwono-złote barwy mundurów ochotników z 1813 roku walczących przeciw Napoleonowi.

Ta tradycja pokazywała też rozdwojenie jaźni rewolucjonistów wiosny ludów. Wolnościowe hasła miały swoją genezę w rewolucji francuskiej, ale własne „ja” demokraci wykrzyczeli w powstaniu przeciw Francuzom.W 1849 roku ten nacjonalizm nie wyzierał jeszcze zanadto zza fasady demokratycznego idealizmu. W Rzeszy Bismarcka szowinizm przykrył idealizm, podobnie jak po I wojnie zadusił z czasem republikę weimarską. Dopiero po 1949 roku Konrad Adenauer mógł za pomocą udanej konstytucji „wymyślić Niemcy na nowo”.

Wychodząc z wystawy w berlińskiej Zbrojowni, nie sposób odegnać pytania: czy ambicje RFN przy tworzeniu wspólnej Europy nie wystawią tamtych adenauerowskich cnót na zbytnią próbę?

[i]Wystawa „W imię wolności – Konstytucje i realia konstytucyjne w Niemczech” w Niemieckim Muzeum Historycznym w Berlinie trwa do 11 stycznia 2009 roku. Szczegóły: [link=http://www.dhm.de]www.dhm.de[/link][/i]

Sto sześćdziesiąt lat temu, w czasie wiosny ludów, Niemcy rozpoczęli pisanie swojej pierwszej demokratycznej konstytucji. Taka rocznica wiele znaczy dla kraju, w którym powstało pojęcie „patriotyzmu konstytucji”, a służby specjalne noszą miano Urzędu Ochrony Konstytucji.

„W imię wolności” – pod tym hasłem wystawa w Niemieckim Muzeum Historycznym przypomina długi marsz Niemców przez kolejne konstytucje. Marsz ten po próbach i błędach zaprowadził ich do dzisiejszej Republiki Federalnej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy