Libera, czyli Beckett jako katharsis

Autor „Czekając na Godota” nie oddawał się nigdy egzaltacjom pesymizmem, przeciwnie niż legion XX-wiecznych rekordzistów beznadziei. Ciągle poszukiwał wyjścia z matni, w jakiej się znaleźliśmy

Publikacja: 04.04.2009 01:22

Libera, czyli Beckett jako katharsis

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

– Czy jest możliwa literatura o literaturze? – Pytanie to na pierwszy rzut oka wydaje się dość banalne. Można odpowiedzieć, że wielka część literatury, zwłaszcza współcześnie, ma taki właśnie charakter. Jednak Antoni Libera, który na pytanie to odpowiada swoją najnowszą pracą, dochodzi do zdecydowanie niebanalnych wniosków. Dlatego „Godot i jego cień” to jedna z ciekawszych polskich książek lat ostatnich. Niestety, zmyleni tytułem, szatą graficzną i kompozycją krytycy bardzo często traktują ją jako kolejną monografię o irlandzkim laureacie Nagrody Nobla Samuelu Becketcie. Trudno im się dziwić: przecież najgłośniejsza sztuka Becketta nosi tytuł „Czekając na Godota”, jeśli więc „Godot i jego cień”...

„Godot i jego cień” to esej, ale esej autobiograficzny, w którym jednak biografia autora poddana została, wydaje się, niebłahym zabiegom konstrukcyjnym. To wariacja na temat „Boskiej komedii”, w której po infernie współczesnym oprowadza narratora nowy Wergiliusz – Samuel Beckett. Gdyż autor „Końcówki” to dla Libery ktoś zdecydowanie większy niż nawet najwybitniejszy pisarz i filozof, to prorok nowożytności. „Godot i jego cień” to także bildungsroman (powieść edukacyjna), dzieje kształtowania się młodej osobowości narratora. Jej przewodnikiem duchowym jest Beckett właśnie, który nie pozwala utonąć w poczuciu klęski i rozpaczy. Wydawałoby się: dość dziwny to zbawca, którego twórczość – słusznie – uważa się za jedną z bardziej pesymistycznych pozycji w literaturze XX wieku.

[srodtytul]Ład utracony[/srodtytul]

Bildungsroman Libery rozgrywa się na wielu poziomach. Jest historią osobistą, nieomal psychologiczną, którą jednak pojąć można dopiero na tle historii wielowymiarowej: dziejów zbiorowości, które określają losy bohatera i to jeszcze w szczególnym wydaniu. Narrator Libery jest bowiem Polakiem żydowskiego pochodzenia, co jego polskości nadaje rys szczególny. Ale ta osobniczo-narodowa historia wpisana jest w dzieje naszej cywilizacji i, ostatecznie, jest metafizyczną rozprawą o miejscu i roli człowieka w świecie. To w tym wymiarze przewodnikiem okazuje się Beckett. Tak podsumowuje przesłanie jego literatury Libera: „...zajmuje się ona sprawą fundamentalną: kondycją człowieka w skali uniwersalnej. Przyjmując założenie, że człowiek to taka istota, która się sama współtworzy poprzez tworzenie rzeczy według swoich wyobrażeń, odnosi się zarazem do jego głównego projektu, czyli do ładu świata, za którym ma stać Bóg.

Ład ów przez setki lat przynosił pocieszenie, uśmierzał lęk, dawał sens. Lecz właśnie nie był on wieczny. W wyniku długotrwałej konfrontacji ze światem, który, oględnie mówiąc, nazbyt często mu przeczył, ulegał on powolnej, acz nieuchronnej korozji, aż wreszcie się zawalił. Ta katastrofa zrazu przyniosła pewną ulgę: kres złudzeń i zawodów wydawał się czymś lżejszym niż nigdy niespełnione nadzieje i pragnienia. Poza tym znikał rygor, którego wymagał ład, i uwodziła szansa bezgranicznej wolności. Rozbudzona euforia nie trwała jednak długo i skończyła się źle: chaosem, zbrodnią i rozpaczą. Na zrujnowanej ziemi człowiek tkwi znowu sam i bez dachu nad głową. Nie może już powrócić do dawnego porządku: jest on jak raj biblijny – utracony na zawsze. Nowego porządku nie ma. Człowiek w tym stanie rzeczy na nowo jest wygnańcem, jak na początku świata. Tyle że bardziej świadomym swojej przypadkowości”.

I gdzie indziej: „Kluczową właściwością antropologii Becketta jest jej charakter cykliczny. Ludzkość w jego ujęciu, posuwając się w czasie, nie kroczy drogą prostą, lecz raczej zatacza koła i wskutek tego ciągle powraca do punktu wyjścia – być może, w najlepszym razie na innym poziomie spirali”.

[srodtytul]Młodzieńczy portret pisarza [/srodtytul]

Tę wiedzę narrator Libery przejmuje od Becketta. Ale zacznijmy od początku. Prolog dzieje się nad Atlantykiem. Jest noc, lato 1977 roku. Narrator „Godota i jego cienia”, lecąc ze Stanów do Anglii, dokonuje podsumowania swojego życia, które nie wypada zbyt optymistycznie. Młody, utalentowany człowiek orientuje się, że wielkie oczekiwania, jakie żywił wobec siebie, a świat wobec niego, się nie spełniły. Ile w tym winy jego samego, a na ile odpowiedzialność spoczywa na historii jego narodowej wspólnoty, która piętnem niespełnienia naznaczyła kolejne pokolenia, nie ma w tym wypadku specjalnego znaczenia.

Nawet walka z deprawującym systemem, w którą się zaangażował, nosi w sobie ziarna klęski. Młody artysta włącza się w antykomunistyczną opozycję wbrew swojemu, zupełnie niepolitycznemu, temperamentowi i bez nadziei na zwycięstwo. Powodowany jest, jak wielu jego towarzyszy walki, imperatywem moralnym, a nie projektem przebudowy świata społecznego. Narrator Libery wie już, że ludzka tragedia ma głębszy niż polityczny wymiar, a choć polityka budować może kolejne stopnie upodlenia człowieka, sama nigdy nie stanie się lekarstwem na jego fundamentalną chorobę.

Dokonując tak dość charakterystycznego dla młodego artysty podsumowania swoich doświadczeń, narrator Libery potrafi się zdystansować wobec swoich żalów, a zwłaszcza zobaczyć pewną nić przewodnią prowadzącą go przez życie. Tą nicią jest właśnie fascynacja Beckettem, odkrywanie jego przesłania, które wydaje się nadawać sens również indywidualnej egzystencji narratora Libery. Odkrywa on je i rozszyfrowuje z szeregu znaczeń i faktów wyznaczających jego życiową drogę.

Przelot nad Atlantykiem otwiera ostatni, sumujący młodzieńczy okres jego losów rozdział, którego zwieńczeniem będzie stanięcie twarzą w twarz ze swoim prorokiem, wskazującym nie tylko głęboki sens jego doświadczeń, ale i, do pewnego stopnia, jego powołanie. A historia ta zaczyna się 20 lat wcześniej, kiedy narrator Libery po raz pierwszy usłyszy o „czekaniu na Godota”.

[srodtytul]Szukanie, czyli szyfry transcendencji[/srodtytul]

Usłyszał o tym w wieku lat ośmiu, w pierwszą rocznicę Października, który w Polakach obudził tak wielkie nadzieje, w momencie, gdy odsłoniły one swoją iluzoryczność: stłumiony został protest studentów przeciw zamknięciu „Po prostu”, trybuny przełomu, a oczekiwanie na uczłowieczenie socjalizmu okazało się „czekaniem na Godota”. To wówczas, stosując dziecinne intrygi, narrator Libery wraz z rodzicami trafia na przedstawienie najgłośniejszego dramatu Becketta w Teatrze Współczesnym. Ten spektakl odciśnie się w dziecku, a próby odkrycia jego sensu zaprzątać będą całe jego życie. Towarzyszyć mu będą również znaczeniowe konteksty powodujące, że Beckett dla narratora Libery wpisuje się w historię zarówno Polski, jak i, szerzej, gatunku ludzkiego. Równolegle z premierą we Współczesnym w kosmos wysłana została pierwsza żyjąca istota, pies, który ludzkie osiągnięcia okupywać będzie niewyobrażalnym cierpieniem.

Następnym etapem splatającym wtajemniczenie w Becketta z odkrywaniem polskiej rzeczywistości jest dla narratora Libery rok 1968 i exodus żydowskich przyjaciół jego rodziców. To wówczas od pana Arnolda, który stanie się nieomal wszechmocnym opiekunem narratora, otrzyma on nie tylko numery „Dialogu”, zawierające teksty Becketta, ale i informację, jak uzyskać te, które ukryły się w miejscu najbardziej zdumiewającym, a jednocześnie najbardziej logicznym dla PRL-owskiego absurdu, czyli w głównej bibliotece ludowego Wojska Polskiego.

Postać Arnolda, z którą bezpośrednio spotkamy się raz tylko na początku książki, tak jak na jej końcu jedyny raz – twarzą w twarz – spotkamy się z Beckettem, odgrywa w „Godocie i jego cieniu” rolę szczególną. Można powiedzieć, że stanowi on polsko-żydowską prefigurację Becketta, jego zwiastuna. To mizantrop, dla którego świadomość zła ludzkiego nie skutkuje nihilizmem. Dla narratora Libery jest przede wszystkim kimś w rodzaju odległego ojca, którym wydaje się chcieć być, po utracie swojego syna zamordowanego wraz ze swoją matką pod koniec wojny.

Możliwości Arnolda wydają się z perspektywy narratora Libery nieomal nieograniczone. Poprzez swoje kontakty przychodzi mu on z pomocą we wszystkich, niekiedy nieomal beznadziejnych, sytuacjach i otwiera, wydawałoby się, definitywnie zamykające się przed naszym bohaterem drzwi.

Realnie istniejąca osoba Arnolda nabiera mitycznego wymiaru i nieomal nadludzkich zdolności, pojawia się jak deus ex machina, aby rozwiązywać sytuacje nierozwiązywalne. Staje się personifikacją troski, jaką (coś? ktoś?) otacza narratora Libery. A więc staje się ucieleśnieniem ładu, „tym, który prostuje ścieżki” błądzącym. Gdyż, i to jest najbardziej uderzające w narracji „Godota i jego cienia”, spoza chaosu krwawej i bezmyślnej historii, spoza nędzy i beznadziejności wyłaniają się znaki, które czytać można jako „szyfry transcendencji”, aby użyć formuły Karla Jaspersa.

Te tropy, które odnajduje narrator Libery, nie są jednak ofiarowane za darmo. Poszukuje on ich namiętnie i z wielkim nakładem wysiłku w swoim życiu i w twórczości Becketta, które splotły się dlań nierozerwalnie. Jego precyzyjne ilościowe czy wręcz geometryczne analizy tekstów autora „Wyludniacza” mogą oszołomić, a nawet zbić z tropu. Kombinacje powtarzanych słów, ich liczbowe relacje, które chwilami tworzą wrażenie, jakby twórczość Becketta stanowiła kod, nie są jednak czczą intelektualną zabawą. Rozwijają one i wzbogacają sensy tekstu. I, jakby nieco wbrew sobie, sugerują ogólny porządek rzeczywistości. Trudno odczytywalny, wymagający wysiłku, ale coraz bardziej nieodparcie wyłaniający się spoza bezładu słów i znaczeń, które oszałamiają nas na pierwszy rzut oka. Trud, do jakiego, dokonując egzegezy tekstu, zmusza niekiedy czytelnika Libera, jest zaproszeniem do wspólnego przedsięwzięcia, którego celem ma być odnalezienie sensu. Sensu nie tylko tekstów Becketta. Gdyż sens ten przenosi się na poziom wyższy, na świat, który wyłania się z „Godota i jego cienia”.

[srodtytul]Ku lepszym dniom[/srodtytul]

Narrator Libery trafia do Stanów wbrew oczywistej wszechmocy totalitarnego państwa, które postanowiło uwięzić go w swoich granicach. Od przybycia do USA jego losy układają się, jakby ktoś prowadził go za rękę. Zresztą i wcześniej jego życie układa się w miarę czytelny wzór. Od wyjazdu do Stanów jego dzieje prowadzą konsekwentnie do celu.

Na początku bez trudności, powodowany impulsem, poznaje „teatralnego apostoła Becketta w Ameryce”. Ten ekstrawertyczny intelektualista spotyka go z aktorem i reżyserem, interpretatorem Becketta, który jest introwertycznym wcieleniem wrażliwości i intuicji. Te osoby, jakkolwiek żywe i konkretne, stanowią również metaforycznie oblicza sztuki autora „The Lost Ones”. Uczestnictwo narratora w dyskusji powoduje ofertę wykładów uniwersyteckich, które otwierają mu naukową perspektywę w Stanach. Narrator jednak, powodowany lojalnością wobec kraju, który przyjął go tak gościnnie, wbrew radom, po upłynięciu terminu ważności wizy, decyduje się poczekać na jej przedłużenie w Anglii. To w samolocie do Londynu poznajemy go w prologu książki.

Spacerując po nocnym Londynie, trafia na grupkę podpitych młodzieńców, którzy do łączenia się z całym światem wykorzystują popsutą budkę telefoniczną, a potem oferują ją świeżo poznanemu Polakowi. Niespodziewany telefon do Paryża owocuje zaproszeniem go do stolicy Francji, gdzie nastąpiło przypadkowe spotkanie polskich opozycjonistów. A w Paryżu, ciąg wydawałoby się nieprawdopodobnych – jakby istniały również prawdopodobne – zbiegów okoliczności doprowadza go do spotkania z Beckettem. Spotkania, które jest ostatnim akordem i podsumowaniem „Godota i jego cienia”.

A przez wszystkie przygody, które doprowadziły do tego finału (rozdział traktujący o spotkaniu z Beckettem zatytułowany jest „Enfin” – „Nareszcie”: tak brzmiało przywitanie ze strony autora „Kroków”), prowadzą narratora kolejne interpretacje Becketta i medytacje nad jego przesłaniem. Potem jest już tylko epilog, w którym narrator Libery w Londynie, 32 lata temu, szkicuje opowieść o swoich relacjach z Beckettem prowadzącą do osobistego spotkania autora „Czekając na Godota”. Tę historię w poprawionej wersji trzymamy w ręce.

„Tym razem nie mogłem spać nie z powodu depresji, w jaką nad Atlantykiem, w kabinie samolotu, wpędziły mnie gorzkie myśli na temat mojego losu, lecz wskutek diametralnie odwrotnego nastroju, nazywanego euforią. (...) Nie umiałbym wprawdzie powiedzieć, co to właściwie było i czemu w tym upatruję aż tak wysokiej wartości – w końcu to tylko spotkanie z wyróżnianym pisarzem, pewien rytuał kultury, konwencjonalna audiencja. Nie miało to jednak znaczenia: w tego rodzaju sprawach nie liczy się racja logiczna, tylko logika uczuć. A uczucia mówiły, że z tego coś wyniknie, że to coś inicjuje, a w każdym razie prowadzi ku nieco »innym nocom«, ku innym »lepszym dniom«”.

Przezwyciężenie Becketta

Jak to się dzieje, że pisarz uznawany za klasyka pesymizmu współczesnego może budzić takie uczucia? Czy bierze się to jedynie z faktu, że Beckett nie oddawał się nigdy egzaltacjom pesymizmem, przeciwnie niż jego rówieśnik, inny mistrz literackiej i intelektualnej rozpaczy, Emil Cioran i cały legion XX-wiecznych rekordzistów beznadziei; że ciągle poszukiwał wyjścia z matni, w jakiej się znaleźliśmy? Może to, podążam za interpretacją Libery, uznawana przez autora „Końcówki” cykliczność ludzkiego istnienia otwiera przed nami nadzieję? Uświadomienie sobie katastrofy, jaką było przyjęcie bezsensu i chaosu świata, a więc i bezcelowość ludzkiego w nim istnienia, powoduje, że zaczynamy poszukiwać śladów ładu albo i sami go konstruować?

Wbrew pozorom sąsiedztwo takich doznań nie jest rzadkie ani szczególnie zaskakujące. „Końcówka” Becketta u jej namiętnego czytelnika, narratora Libery przywołuje jego własne nadmorskie medytacje. Jest to poczucie zatracenia się, niwelacji dystansu między postrzeganym a postrzegającym, między przedmiotem a podmiotem. U mistyków stany takie były ekstatycznym spełnieniem. Ale oni wiedzieli, że świat jest Boga, a Bóg jest w świecie. Utrata tej wiary, a więc zagubienie poczucia sensu, powoduje, że ten sam stan nabiera znamion koszmaru. Jeśli jednak świat na nowo zacznie nam odsłaniać swój sens?

„Godota i jego cień” uznać można za przezwyciężenie Becketta. Właściwie narracja książki jest zaprzeczeniem beckettowskiego pesymizmu. Wzór, w który układa się młodość narratora Libery kształtująca jego osobowość, jest zaprzeczeniem bezsensu i absurdu. Czy to zrozumienie klęski, jaką niesie nam pusty i jałowy świat, każe nam na nowo konstruować jego porządek, czy jednak głębszy namysł i praca każą nam odkrywać szyfry realnie istniejącego ładu? I to po to, aby je odnaleźć, tak trudził się Leonardo da Vinci, który w chwili zwątpienia zadał sobie pytanie o sens swojej mordęgi, co przytacza Libera. W każdym razie „Godot i jego cień” odbija się od pesymizmu swojego mistrza. Może temu właśnie służyć powinno drążenie beznadziei?

– Czy jest możliwa literatura o literaturze? – Pytanie to na pierwszy rzut oka wydaje się dość banalne. Można odpowiedzieć, że wielka część literatury, zwłaszcza współcześnie, ma taki właśnie charakter. Jednak Antoni Libera, który na pytanie to odpowiada swoją najnowszą pracą, dochodzi do zdecydowanie niebanalnych wniosków. Dlatego „Godot i jego cień” to jedna z ciekawszych polskich książek lat ostatnich. Niestety, zmyleni tytułem, szatą graficzną i kompozycją krytycy bardzo często traktują ją jako kolejną monografię o irlandzkim laureacie Nagrody Nobla Samuelu Becketcie. Trudno im się dziwić: przecież najgłośniejsza sztuka Becketta nosi tytuł „Czekając na Godota”, jeśli więc „Godot i jego cień”...

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy