To, co rządy wpompowały w gospodarkę, trzeba teraz z niej wyssać. Kolejne państwa przymierzają się do podniesienia podatków. Jeżeli lista jest jeszcze krótka, to raczej kwestia kalendarza, a nie decyzji politycznej. Rządy od początku roku pochłonięte były przepychaniem pakietów stymulacyjnych przez parlamenty. Teraz przyszedł czas domykania budżetów na następny rok i poszukiwania pieniędzy.
Premier Tusk zapewnia, że tylko w ostateczności podniesie podatki. Czy ostatecznością będą mniejsze wpływy do budżetu o 17 – 18 mld zł, dalszy zastój w prywatyzacji, rosnące świadczenia dla bezrobotnych i deficyt szacowany dziś przez profesora Gomułkę z BCC na 39,6 mld zł. Ministerstwo Finansów zbywa pytania o granice wytrzymałości budżetu, a rząd przyjął swoją ulubioną taktykę – wyczekiwanie. Nie wiemy tylko, czy na większy deficyt i osłabienie złotego, czy nowe podatki.
Dla liberalnej Platformy Obywatelskiej byłaby to oczywiście polityczna porażka. Tym większa, że wpisałaby nas w światową nagonkę podatkową na bogatych. Ci sami politycy, którzy jeszcze dwa miesiące temu, w trosce o społeczeństwo wykupywali banki i koncerny motoryzacyjne, teraz w imię sprawiedliwości społecznej chcą, żeby rachunek zapłacili bogaci. „Ci, co mają najwięcej, niech płacą najwięcej” – premier Irlandii Brian Lenihan z porażającą szczerością ogłosił plan podniesienia podatków najbogatszym obywatelom o kolejne 9 proc. Niemiecki minister spraw zagranicznych Frank Steinmeier pewnie już a konto kampanii wyborczej swoich socjaldemokratów powiedział: – W kryzysie poprosimy tych z mocnymi ramionami, żeby udźwignęli trochę więcej.
Prezydent Obama uderzył w oskarżycielski ton, mówiąc, że – „obywatele i firmy, które dotychczas się migały się od odpowiedzialności za kraj, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności”.
Nagle cała kreatywność i energia rządów skupiła się na udoskonalaniu systemów podatkowych. Tropieniu, z laserową dokładnością, przejawów bogactwa. Nie wiemy, ile z tych instrumentów przywracanie sprawiedliwości społecznej przetrwa, ale prezydent Obama nowych podatków nie nazywa już inaczej, tylko nowym kapitalizmem.