Tortu nie przybędzie

Okazuje się, że lewicę też obowiązuje prawo grawitacji. To, co pożyczyła, musi oddać. I to szybciej, niż sądziła

Aktualizacja: 09.05.2009 15:06 Publikacja: 09.05.2009 15:00

Tortu nie przybędzie

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

To, co rządy wpompowały w gospodarkę, trzeba teraz z niej wyssać. Kolejne państwa przymierzają się do podniesienia podatków. Jeżeli lista jest jeszcze krótka, to raczej kwestia kalendarza, a nie decyzji politycznej. Rządy od początku roku pochłonięte były przepychaniem pakietów stymulacyjnych przez parlamenty. Teraz przyszedł czas domykania budżetów na następny rok i poszukiwania pieniędzy.

Premier Tusk zapewnia, że tylko w ostateczności podniesie podatki. Czy ostatecznością będą mniejsze wpływy do budżetu o 17 – 18 mld zł, dalszy zastój w prywatyzacji, rosnące świadczenia dla bezrobotnych i deficyt szacowany dziś przez profesora Gomułkę z BCC na 39,6 mld zł. Ministerstwo Finansów zbywa pytania o granice wytrzymałości budżetu, a rząd przyjął swoją ulubioną taktykę – wyczekiwanie. Nie wiemy tylko, czy na większy deficyt i osłabienie złotego, czy nowe podatki.

Dla liberalnej Platformy Obywatelskiej byłaby to oczywiście polityczna porażka. Tym większa, że wpisałaby nas w światową nagonkę podatkową na bogatych. Ci sami politycy, którzy jeszcze dwa miesiące temu, w trosce o społeczeństwo wykupywali banki i koncerny motoryzacyjne, teraz w imię sprawiedliwości społecznej chcą, żeby rachunek zapłacili bogaci. „Ci, co mają najwięcej, niech płacą najwięcej” – premier Irlandii Brian Lenihan z porażającą szczerością ogłosił plan podniesienia podatków najbogatszym obywatelom o kolejne 9 proc. Niemiecki minister spraw zagranicznych Frank Steinmeier pewnie już a konto kampanii wyborczej swoich socjaldemokratów powiedział: – W kryzysie poprosimy tych z mocnymi ramionami, żeby udźwignęli trochę więcej.

Prezydent Obama uderzył w oskarżycielski ton, mówiąc, że – „obywatele i firmy, które dotychczas się migały się od odpowiedzialności za kraj, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności”.

Nagle cała kreatywność i energia rządów skupiła się na udoskonalaniu systemów podatkowych. Tropieniu, z laserową dokładnością, przejawów bogactwa. Nie wiemy, ile z tych instrumentów przywracanie sprawiedliwości społecznej przetrwa, ale prezydent Obama nowych podatków nie nazywa już inaczej, tylko nowym kapitalizmem.

Czy to jest nowy, czy państwowy kapitalizm, a może tylko stary socjalizm, nie zmienia faktu, że szybko kurczy się nam margines wolności gospodarczej. Kończy się epoka, kiedy państwa zamiast barierami celnymi i koncesjami, konkurowały ze sobą niższymi podatkami. Od połowy lat 80. obserwowaliśmy stale obniżające się progi podatkowe. Rezygnowano z mechanicznego wyrównywania nierówności społecznych wysokimi podatkami na rzecz tworzenia nowych miejsc pracy i rozwoju gospodarczego. Czy ktoś jeszcze pamięta coś takiego jak podatek liniowy?

Wielki projekt społeczny prezydenta Obamy zakładał redukcję podatków dla całej klasy średniej, darmową służbę zdrowia i stypendia dla najbiedniejszych. Wszystko kosztem wyższych podatków dla zaledwie 5 proc. najbogatszych Amerykanów. To miał być ten nowy start. Z wielkich planów aktualne pozostają wyższe podatki dla każdego, kto zarabia ponad 250 tys. dolarów rocznie. Te same 250 tysięcy, które mogą się wydawać fortuną w Alabamie czy Zachodniej Wirginii, w Nowym Jorku, San Francisco czy Bostonie są zaledwie dobrym wynagrodzeniem. Tyle dostają profesjonaliści z wyższym wykształceniem, inżynierowie, architekci, lekarze, dziennikarze, księgowi. Ludzie dochodzący do wszystkiego pracowitością i wykształceniem, tak jak Barak Obama.

W 2006 r. po wszystkich ulgach i odpisach zamożna klasa średnia płaciła przeciętnie 22,8 proc. swoich zarobków. W tym samym czasie najbogatszy 1 proc. Amerykanów zapłacił 17,2 proc. Próg podatkowy jest ten sam, ale właściciele firm i wielkich fortun mają dziesiątki sposobów na obchodzenie podatków. Według miesięcznika „Fortune” podatki najbogatszych nie wzrosną po wprowadzeniu nowej stawki. Tymczasem klasa średnia zapłacić może nawet ponad 23 proc.

W 1937 roku prezydent Roosevelt niesiony falą populizmu wprowadził najwyższy podatek – 79 proc. Zapłaciły go dwie osoby – John Rockeffeler oraz pisarz, laureat Nagrody Nobla Eugene O’Neill. Podatek szybko zlikwidowano, bo w rok później płaciłby go już tylko O’Neill. Rockeffeler znalazł bowiem nowe kruczki podatkowe.

Czy lekarze, prawnicy i właściciele małych rodzinnych firm uratują budżet i zapłacą za bilionowy plan stymulacyjny? Wątpliwe, ale pomogą spełnić inny wielki plan lewicującego prezydenta – redystrybuować bogactwo. Nowym podatkom będzie towarzyszyć cały szereg ulg dla najbardziej potrzebujących. W praktyce oznacza to, że to nie bogaci będą płacić biednym za pracę, tylko rząd będzie wypłacał biednym pieniądze bogatych za to, że pozostają biedni.

Niezależnie od podatków indywidualnych prezydent chce zwiększyć świadczenia międzynarodowych korporacji amerykańskich. Firmy z siedzibami poza granicami USA nie będą mogły teraz odliczać podatku zapłaconego za granicą od podatku w Stanach. Rząd chce szczegółowo kontrolować przepływ pieniędzy między poszczególnymi oddziałami firm tak, żeby nic nie przemknęło się bez udziału fiskusa.

Prezydent Obama liczy, że przez następne dziesięć lat nowe podatki nie tylko przyniosą do budżetu więcej pieniędzy, ale pozwolą odzyskać tysiące nowych miejsc pracy. Tak jak nie da się pasty wepchnąć z powrotem do tubki, tak nie można retransferować miejsc pracy. Możemy sobie wyobrazić, że amerykański producent opon przyciśnięty podatkami w Ohio zamknie fabrykę w Olsztynie, ale czy w to miejsce zatrudni w Akron wykwalifikowanych Amerykanów za 5 dolarów na godzinę (15 zł)? Jedyne, co projekt może zapewnić, to dodatkowe fundusze na wielkie projekty socjalne. Ale i to tylko do czasu, gdy amerykańskie firmy nie przeniosą swoich central razem z podatkami do Ameryki Południowej, a może nawet do Olsztyna.

Gdyby systemy podatkowe były sztuką, to premier Brown zasłużyłby już na miano drugiego Picasso. Nowa skala podatkowa w Wielkiej Brytanii będzie rosła stopniowo od 41,5 po dodaniu składek zdrowotnych aż do 61,5 proc. Ale uwaga – najwyższego procentowo podatku nie płacą najbogatsi. Osoby z dochodem powyżej 100 tysięcy funtów rocznie znowu zapłacą proporcjonalnie mniej (41,5 proc.) niż zarabiający powyżej 150 tysięcy funtów (51,5 proc.). Ale to tylko pozorna ulga, bo osoby zarabiające powyżej 100 tysięcy tracą prawo do odpisywania od podatków składek na fundusz emerytalny. Opodatkowane będą również pieniądze wpłacone im na fundusz przez pracodawcę. W ten sposób Wielka Brytania pod względem wysokości podatków ustępować będzie tylko Szwecji.

To oczywiście teoria, bo zanim jeszcze podatki weszły w życie, największe brytyjskie fundusze emerytalne otworzyły już swoje oddziały w Szwajcarii. Efektywność nowego systemu oceniana jest na 30 proc. Czyli z planowanych dodatkowych 7 miliardów funtów podatków od najbogatszych do budżetu trafi zaledwie 2 mld.

Podatki są jak muzyka młodzieżowa. Im bardziej absurdalny dorosłym wydaje się dźwięk, tym szybciej zdobywa popularność. Im więcej ekonomistów otwiera usta ze zdziwienia, tym chętniej mówią o nich politycy. Nie ma dziś kraju w Europie gdzie lewica nie prowadziłaby kampanii na rzecz podniesienia podatków bogatym. PiS i SLD, żądając nowego 50-proc. progu podatkowego, świetnie wpisują się w ogólnoeuropejską nagonkę. Tydzień temu były premier Francji Alain Juppe, członek rządzącej partii, zaapelował o szybkie decyzje w sprawie wyższych podatków. W swoim wystąpieniu kilka razy powtórzył, że nie chodzi już o bezpieczeństwo budżetu, ale o zwykłą sprawiedliwość społeczną.

W Niemczech socjaldemokraci o podatki dla bogaczy chcą oprzeć wrześniową kampanię wyborczą.

Dwa miesiące temu rząd Danii, szukając sposobu na ożywienie gospodarcze, zaproponował redukcję podatków o 1,5 proc. Ale po szczycie G20, gdzie wszyscy rozprawiali o sprawiedliwych podatkach, zawstydził się i zrezygnował.

W atmosferze piętnowania bogatych trudno dziś mówić o racjonalnie wymierzanych podatkach. Oczywiście, że niektóre kraje, w tym pewnie i Polska, będą zmuszone szukać nowych źródeł dochodu dla ratowania budżetu. Rzecz nie jest jednak w braniu czy niebraniu na siebie odpowiedzialności przez bogatych, ale w cynicznym wykorzystywaniu kryzysu do przebudowy systemu politycznego.

Kryzys i rosnące potrzeby powinny skłaniać nas raczej do budowy efektywniejszego systemu podatkowego, a nie powrotu do doktrynerskich idei, lewicowych obsesji z początków XX w.

Dotknięte głęboką recesją Litwa i Łotwa zdecydowane są utrzymać liniowe podatki. Zamiast karać bogatych, podnoszą podatek VAT. Elastyczny instrument gwarantujący wpływy do budżetu, pozwalający na wybiórcze stosowanie w zależności od aktualnej sytuacji gospodarczej. A co najważniejsze, solidarne wyciąganie państwa z trudności gospodarczych bez tworzenia nowych zawiści klasowych.

Ratowanie budżetu podatkami dla bogatych przypomina wyrywanie tortu. Bogatemu można zabrać kawałek tortu i oddać biednemu, budując przy tym mur nienawiści, ale tortu nie zrobi się od tego więcej.

To, co rządy wpompowały w gospodarkę, trzeba teraz z niej wyssać. Kolejne państwa przymierzają się do podniesienia podatków. Jeżeli lista jest jeszcze krótka, to raczej kwestia kalendarza, a nie decyzji politycznej. Rządy od początku roku pochłonięte były przepychaniem pakietów stymulacyjnych przez parlamenty. Teraz przyszedł czas domykania budżetów na następny rok i poszukiwania pieniędzy.

Premier Tusk zapewnia, że tylko w ostateczności podniesie podatki. Czy ostatecznością będą mniejsze wpływy do budżetu o 17 – 18 mld zł, dalszy zastój w prywatyzacji, rosnące świadczenia dla bezrobotnych i deficyt szacowany dziś przez profesora Gomułkę z BCC na 39,6 mld zł. Ministerstwo Finansów zbywa pytania o granice wytrzymałości budżetu, a rząd przyjął swoją ulubioną taktykę – wyczekiwanie. Nie wiemy tylko, czy na większy deficyt i osłabienie złotego, czy nowe podatki.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Jan Žižka, czyli ręka boga
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Prawo stanu wojennego