Niewygrane zwycięstwo

Do arcyreportażu Melchiora Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino”, a co za tym idzie i do samej bitwy, mam bardzo osobisty stosunek.

Publikacja: 16.05.2009 15:00

Niemiecka ulotka z 1944 r.

Niemiecka ulotka z 1944 r.

Foto: Muzeum Wojska Polskiego

Tak się złożyło, że jeden z moich szkolnych przyjaciół miał w domu emigracyjne wydanie, przeszmuglowane niegdyś przez ojca. Podniszczone, pozbawione obwolut i zdekompletowane, bo bez pierwszego tomu, ale w owych czasach po prostu bezcenne. Mieliśmy z kumplami kilka takich książek – ja ocalałe z dziadkowej biblioteki pamiętniki generała Dowbora-Muśnickiego i tom wspomnień „uczniów-żołnierzy” z 1920 roku, inny z kolegów przedwojenny podręcznik historii z omówieniem wojny z bolszewikami (które całe pracowicie przepisałem, odrysowując też mapy taktyczne).

Ale pierwsze wydanie Wańkowicza było bez wątpienia skarbem najcenniejszym. Nie chciałbym popadać w patos, a bez tego bardzo trudno wyjaśnić, czym dla mnie i dla moich przyjaciół była wtedy ta książka, pożyczana na jedną noc pod karą śmierci, czytana z wypiekami na twarzy, z łomotem serca, i czym była ta Polska, o której się z niej dowiadywaliśmy.

Brakujący pierwszy tom mogłem przeczytać dopiero dobre dziesięć lat później, kiedy to emigracyjne wydanie doczekało się krajowego reprintu. Niezorientowanym muszę wyjaśnić, iż znaczenie emigracyjnej edycji podkreślam nie tylko ze względów sentymentalnych. Była to książka także pod względem sposobu wydania niezwykła, imponująca nawet jak na dzisiejsze możliwości techniczne i skomputeryzowane drukarnie; w jaki sposób można było ją wydrukować w latach 40. w polowej drukarni

II Korpusu, pozostaje dla mnie tajemnicą. Niemal każda strona jest tu starannie zakomponowana graficznie, tekst łączy się z niezliczoną ilością fotografii, fotomontaży, rysunków. Widać niewiarygodną staranność wszystkich, aż po najprostszego zecera, włożoną w upamiętnienie wielkiego wydarzenia. Kto czytał „Monte Cassino” w innym wydaniu, ten – z całym szacunkiem dla wysiłku wydawcy – poznaje jedynie cień właściwego dzieła.

Reprint rozszedł się błyskawicznie, po czym na lat bez mała 20 książka Wańkowicza zniknęła z rynku. Przez cały ten czas dla młodego Polaka, który chciałby się o tej bitwie czegoś dowiedzieć, jedynym dostępnym w polskich księgarniach źródłem wiedzy pozostawała jej skwapliwie u nas wydana amerykańska monografia, która udziałowi II Korpusu Polskiego poświęca dokładnie pół strony; ewentualnie filmy dokumentalne na Planete, zgodnie z którymi Monte Cassino zdobyli Francuzi, i na Discovery, uczciwsze o tyle, że wspominające o działaniach Polaków, jakkolwiek nienadające im wielkiej rangi.

Fakt, że po tylu latach, na 65. rocznicę bitwy, doczekaliśmy się wreszcie wznowienia dzieła Wańkowicza, nie może nie cieszyć. Tym bardziej gdy jednocześnie ukazało się opracowanie Zbigniewa Wawra w popularnej serii „Historyczne bitwy” i jego wersja rozszerzona do rozmiarów monografii walk II Korpusu. Stopniowo odzyskujemy pamięć, której z trudnych do zwięzłego wyjaśnienia przyczyn III RP nie chciała ani nie potrzebowała.

Więc radość. Ale wydaje mi się, że jest to radość z gatunku tych, na które czekało się zbyt długo, i gdy w końcu nadeszła, nie sposób jej już przeżywać bez nuty goryczy. Czytając po 65 latach o bezprzykładnym bohaterstwie Polaków, wgryzających się z krwawymi stratami w najtrudniejszy do zdobycia odcinek linii Gustawa, nie sposób dziś opędzić się od myśli, jak niewiele okazało się to bohaterstwo dla świata znaczyć i jak łatwo było je zbyć milczeniem już w pierwszych latach po wojnie, kiedy świeżej pamięci braterstwo broni ustąpić musiało przed politycznym interesem aliantów – dobrymi stosunkami z „wujkiem Joe”. „Żadnych Polaków, Greków ani straży pożarnej do zwycięstwa nie potrzebowałem” – te cytowane przez Wańkowicza podłe słowa z pamiętników głównodowodzącego brytyjskiego generała, który bezpośrednio po bitwie rozpływał się w zachwytach nad wojskiem Andersa, komplementując je jako „najdzielniejszych żołnierzy na świecie”, stanowią tego dobitny i trudny do zapomnienia znak.

Głównym powodem, dla którego ocaleni z „nieludzkiej ziemi” Polacy masakrowani byli w natarciu na pozycje nie do zdobycia, nie było przecież otworzenie drogi na Rzym – tak czy owak ktoś by ją otworzył. Powodem tym była rozpaczliwa potrzeba zwrócenia uwagi świata na Polaków i sprawę polską. Przyjmując propozycję wykorzystania korpusu w czwartej już próbie zdobycia Monte Cassino, generał Anders liczył na to, że polskie zwycięstwo w miejscu newralgicznym dla losów wojny, miejscu, na które od miesięcy zwrócona była uwaga zachodniej opinii publicznej, cokolwiek jeszcze w stosunku aliantów do Polski zmieni. Nie zmieniło. Kilka miesięcy później sam Anders usłyszał od Churchilla pamiętne „jeśli się panu nie podoba, może pan zabrać swoje dywizje”.

Z dzisiejszego punktu widzenia wiadomo na pewno, że bohaterstwo żołnierzy niczego zmienić nie mogło. Polska nie była przez zachodnie mocarstwa traktowana jako poważny czy równorzędny partner – i nie zostało to przesądzone w Jałcie, tylko znacznie wcześniej, jeszcze przed wojną.

Monte Cassino było nie tylko aktem bohaterstwa żołnierzy. Było też, jak rzadko w naszych dziejach, umiejętnie wykorzystaną okazją do zręcznej akcji, jak dziś byśmy rzekli, piarowskiej. Powstała tuż po bitwie pieśń (której dziś nie można w wolnej Polsce publicznie odtwarzać ani wykonywać, bo prawa autorskie, jak się okazuje, znalazły się… w Niemczech), książka Wańkowicza, monumentalny cmentarz ofiar bitwy, pomniki w newralgicznych punktach walk… Wszystko to nie odniosło skutku, pozostając wyłącznie polskim wzruszeniem. Dla świata wygodniej było postrzegać Polaków jako hitlerowskich kolaborantów i współsprawców Holokaustu. Krew bohaterów po raz kolejny okazała się zbyt marną walutą w polityce, by było sens ją przelewać.

Tak się złożyło, że jeden z moich szkolnych przyjaciół miał w domu emigracyjne wydanie, przeszmuglowane niegdyś przez ojca. Podniszczone, pozbawione obwolut i zdekompletowane, bo bez pierwszego tomu, ale w owych czasach po prostu bezcenne. Mieliśmy z kumplami kilka takich książek – ja ocalałe z dziadkowej biblioteki pamiętniki generała Dowbora-Muśnickiego i tom wspomnień „uczniów-żołnierzy” z 1920 roku, inny z kolegów przedwojenny podręcznik historii z omówieniem wojny z bolszewikami (które całe pracowicie przepisałem, odrysowując też mapy taktyczne).

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy