„Sensacje” winny być przede wszystkim kupowane przez właścicieli przyzwoitych pensjonatów, i to w ilości kilku egzemplarzy. Są świetną lekturą wakacyjną na czas nie dość dobrej pogody. A nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie pakował do bagażu podróżnego rzeczy ważącej ponad 2 kg, z którą obcowanie wymaga miejsca na stole o wymiarach nie mniejszych niż 24 x 42 cm.
Chwile spędzone nad tym dziełem wprawiają nas w dobry humor, pod warunkiem że nie przedawkujemy. Profesor Kaleta obcujący na co dzień z polszczyzną osiemnastowieczną przytacza teksty w wersji oryginalnej. Zwykły czytelnik czyta je wolniej niż zazwyczaj. Po trzydziestu, czterdziestu stronach następuje lekkie zmęczenie. Do tego jeszcze cień nudy, bo po historii niezwykłej trafiam na bliższą przeciętnej. Jednak po każdym seansie odczuwałem nieodpartą potrzebę opowiedzenia lub odczytania bliskim przynajmniej jednej fabuły, zawsze jednak łagodnie modernizując język. Próba opowiedzenia ich wszystkich zapewniłaby nam bezapelacyjną opinię solennego nudziarza. Natomiast znajomość i zapamiętanie całości pozwoli nam się dobrze znaleźć w każdej sytuacji społecznej czy towarzyskiej. Jeśli jest mowa o mizerii naszych czasów, można wspomnieć o znalezionym w pewnym archiwum domowym na Podgórzu opisie zaślubin kolejnych generacji rodziny. Wesele prapradziada w roku 1687 trwało tydzień, wina wyszło rozmaitego beczek dziesięć. Wesele pradziada w roku 1714 pięć dni, wina użyto beczek cztery. Dziada w 1760 trzy dni, wina beczka. Ojca w 1780 – 24 godziny, wina butelek sto. Wesele ostatniego w rodzinie kronikarza w roku 1808 skończyło się o północy, wino było tylko szampańskie.
Gdy jednak zechcemy przychylić się do poglądu, iż zwykło się mitologizować przeszłość, skorzystam z opowieści o wielkim przodku. Pewien zamożny obywatel z Podola, znany z dowcipu, zamówił kiedyś swój portret. Malarz zaczął szkicować kontury, model zakreślił mu palcem, jakie mają być rozmiary głowy. Daremnie malarz upierał się, że jest za wielka. Pan Sz. obstawał przy swoim. Głowa była już gotowa, wtedy Sz. – sam cienki i chudy – kazał w podobnych rozmiarach domalować resztę korpusu. Zjechali się wkrótce sąsiedzi, gospodarz pyta, jak się im portret podoba. – Dobry, ale niepodobny, bo to jakiś olbrzym. – Właśnie kazałem takiego olbrzyma zrobić, aby po stu lub dwustu latach wiedzieli nasi potomkowie, jakich mieli przodków.
A gdyby kiedyś do telewizji trafiła jakaś dziennikarka obdarzona inteligencją, a do tego jeszcze mająca zwyczaj to i owo czytać albo gdyby w Sejmie znalazł się poseł niepozbawiony podobnych cech, jedno z nich mogłoby skorzystać z historyjki o padłej sroce przy okazji dialogu z ministrem – powiedzmy – finansów, choć może także edukacji lub zdrowia.
Skończę dosłownym już przytoczeniem przekładu łacińskiej sentencji: „Otwórz książkę, ażebyś poznał, o czym inni myśleli; zamknij książkę, abyś sam myślał”.