Po Merkel, znów Merkel

W RFN kończy się najnudniejsza od lat kampania wyborcza do Bundestagu. Po czterech latach wielkiej koalicji chadecy i socjaldemokraci są wypaleni. Niemcy chcą od nich tylko jednego – ratunku przed kryzysem i obietnicy, że gospodarcze perturbacje nie przyniosą im goryczy deklasacji

Aktualizacja: 20.09.2009 00:18 Publikacja: 19.09.2009 15:00

Wielcy rywale (choć na razie uczestnicy koalicji rządzącej): Frank-Walter Steinmeier z SPD i Angela

Wielcy rywale (choć na razie uczestnicy koalicji rządzącej): Frank-Walter Steinmeier z SPD i Angela Merkel z CDU

Foto: PAP-EPA

– Jesteście jak stare małżeństwo, które ma sobie już niewiele do powiedzenia, ale mimo to nie potrafi się rozstać – te słowa jednego z prowadzących doskonale podsumowały finałową przedwyborczą debatę Angeli Merkel z liderem SPD Frankiem Steinmeierem. Telewizyjny pojedynek z zeszłej niedzieli września miał rozstrzygnąć, kto wygra rywalizację w wyborach za tydzień. Tymczasem pokazał, jak bardzo główni antagoniści, czyli CDU i SPD, są do siebie podobni. [wyimek]Deficyt wiary w swoje idee jest dziwnym paradoksem w kraju, który swoją wielkością i siłą zdaje się rozsadzać Unię Europejską [/wyimek]

Jeszcze parę tygodni temu wszystko wydawało się proste. Chadecy, którzy w sondażach wyprzedzali socjaldemokratów, ogłaszali koniec wielkiej koalicji i cieszyli się na sojusz z liberałami z FDP głoszącymi konieczność uwolnienia gospodarki spod kurateli państwa i obniżkę podatków.

SPD już od paru tygodni straszy taką „koalicją sytych i bogatych”, a ostrzeżenia jakoś wwiercają się w świadomość zwykłych Niemców. Na dodatek pani kanclerz tak niemrawo atakowała rywala z SPD (na razie wciąż współkoalicjanta), że wywołało to spekulacje komentatorów, czy aby wielka koalicja CDU – SPD może przetrwać także po wyborach. Niemcy rok po wybuchu kryzysu wciąż są niepewni siebie i zdezorientowani. I takie lęki potęgują ich wahania.

Co wybrać? Socjalne obietnice SPD czy też schronić się pod spódnicę „Mutti” – „Mamusi”, jak pieszczotliwie nazywa się panią kanclerz, uspokajającą swoim stylem dostojnej królowej niemieckiej demokracji.

Angela Merkel unikała w kampanii wyrazistych sztychów – wybierając rolę osoby zbyt zajętej rządzeniem, by biegać na wyborcze wiece.

W sondażach chadecy wyprzedzają SPD przewagą 11 procent. Wraz potencjalnymi koalicjantami liberałami z FDP teoretycznie mają już prawie zapewnioną większość parlamentarną.

Socjaldemokraci tymczasem stają na głowie, by dogonić prawicę – wcześniej przez ostatnie parę miesięcy niezwykle malowniczo zaplątywali się we własne nogi.

[srodtytul]Pomyłka pomyłką pogania[/srodtytul]

Istotnie, obserwując kampanię SPD można chwilami uwierzyć, że prawica potrafi zahipnotyzować wroga. Socjaldemokraci prowadzili kampanię tak, jakby sami w siebie nie wierzyli. Media jak okrutne dzieci wyłapywały kiksy i rozwałkowywały każdą wpadkę.

Tak było w lipcu z kradzieżą służbowego mercedesa minister zdrowia Ulli Schmidt w hiszpańskim Alicante. Ku zaskoczeniu pani minister dziennikarze zamiast pochylić się nad jej nieszczęściem zaczęli pytać, skąd ministerialne auto w ogóle znalazło się pod hiszpańskim niebem? Okazało się, że pani minister przyjechała z Niemiec na dwa oficjalne spotkania, ale już resztę pobytu przeznaczyła na krótki urlop.

Pewna siebie pani Schmidt huknęła na wypytujących ją reporterów, że miała prawo pojechać służbowym wozem i nikomu nic do tego. Na to tylko czekały wyposzczone ogórkowym sezonem media. „Bild” ogłosił konkurs na żarty z nadąsanej minister i wyliczał co do centa, ile kosztowała cała eskapada. Ulla Schmidt rozwścieczyła Niemców opowiadaniem na raty prawdy o wykorzystywaniu służbowego samochodu. Jak szydziły media – kawę na ławę wyłożyła dopiero wówczas, kiedy ważyły się jej losy w sztabie wyborczym SPD, a nawet zatrząsł się pod nią ministerialny stołek.

Ulla Schmidt jako bohaterka walki z lobbystami z wielkich koncernów miała być gwiazdą kampanii SPD, które od pół roku rozpaczliwie walczyło o dobicie choćby do poziomu

25 procent. Frank-Walter Steinmeier z początku zbagatelizował skandal, a potem, gdy zorientował się, jak mocno pani Schmidt rozsierdziła Niemców, usunął ją ze swojego teamu wyborczego.

Cała ta sprawa popsuła efekt dwóch „eventów”, jakimi latem Steinmeier chciał uratować buksującą kampanię swojej partii. Pierwszym show miała być prezentacja wyborczego teamu. Do parku otaczającego centrum konferencyjne SPD w Poczdamie zaproszono fotoreporterów. Steinmeier miał podejść do fotoreporterów otoczony wianuszkiem pań – miał to być, wedle pomysłu piarowców zgrabny obrazek – ładne buzie, ale i szacunek dla zasady parytetu. Jednak zwalisty Steinmeier z cynicznym uśmieszkiem na czele grupy kobiet skojarzył się dziennikarzom raczej z Berluscionim otoczonym młodymi stażystkami. „Stern” kpił z „Steinmeier girlscamp”. „Czy ktoś mu już powiedział, że na tle zadbanych kobiet wygląda jak stara, siwa baba”? – żartowali kabareciarze. Jeszcze bardziej surowo ekonomiści ocenili socjaldemokratyczny „Plan dla Niemiec” z obietnicą stworzenia nowych czterech milionów miejsc pracy.

Komentatorzy wskazują, że Steinmeier najzwyczajniej w świecie po prostu nie nadawał się na frontmana kampanii SPD. Już rok temu „Stern” pisał o nim delikatnie, że „szuka swojej charyzmy”. Jest równie mało wiarygodny jako trybun ludowy odwiedzający zagrożone zakłady Opla i jako luzak w talk-show z wyuczonym uśmiechem poklepujący innych.

W dziejach SPD byli już tacy nietrafieni kandydaci. W 1983 roku był to kostyczny Hans Jochen Vogel, a w wyborach 1994 roku Rudolf Scharping wyglądający jak oderwany od życia student brodacz. Potwierdza się prawda, że niemiecka lewica w ciągu 60 lat istnienia republiki miała tylko dwóch udanych liderów – Willy’ego Brandta i Helmuta Schmidta.

SPD traci swe kolejne segmenty swego elektoratu. Spada znaczenie klasy robotniczej i związków zawodowych. Bardziej populistycznych wyborców przejmuje od nich partia Die Linke. Młodzież dawno już przestała być społecznym czynnikiem zmian. Minęły czasy, kiedy do socjaldemokratów lgnęli artyści i intelektualiści. Dziś Günter Grass owszem nadal pomaga w kampanii swoim przyjaciołom kandydującym z Berlina, ale trzyma się z dala od kampanii Steinmeiera.

Jest coś żałosnego w widoku wielkiej niegdyś partii marzącej dziś już jedynie o odtworzeniu wielkiej koalicji z prawicą. Steinmeier na politycznych wiecach zawsze wypadał słabo, ale w gabinetowych gambitach zaskakuje skutecznością. Ewentualne odnowienie koalicji z CDU jeszcze bardziej wzmocni rywali socjaldemokratów z lewackiej partii Die Linke.

[srodtytul]Epoka Angeli[/srodtytul]

Niezależnie od tego, jaki będzie wynik wyborów, to Angela Merkel będzie tasowała karty. Główne hasło jej partii brzmi pyszałkowato „Wir haben die Kraft” – mamy siłę.

Ale to przekonanie nie wzięło się znikąd. Najpierw w maju chadek Horst Koehler ponownie objął urząd prezydenta, pokonując kandydatkę SPD Gesine Schwann. Potem w czerwcu tego roku CDU wygrała wybory do europarlamentu z dziesięciopunktową przewagą w stosunku do koalicjanta. Ale siła CDU to przede wszystkim popularność Angeli Merkel. Aż 78 procent Niemców jest pewne, że zostanie ona kolejny raz kanclerzem.

W jaki sposób niegdysiejsze polityczne brzydkie kaczątko z byłej NRD nauczyło się rozstawiać innych po kątach? „Angie” zaskakująco dobrze weszła w rutynę wielkiej polityki. Modnie uczesana i łagodnie uśmiechnięta Die Kanzlerin na plakatach CDU nie przypomina w niczym babochłopa z początku lat 90. z groteskową grzywką na czole.

Na półkach niemieckich księgarni pojawił się parę miesięcy temu komiks „Miss Tschurmania” – (nazwa Niemiec w wymowie obcokrajowców). Jej narratorami są wielcy przegrani w bojach z Angelą – Gerhard Schröder z SPD i Eduard Stoi-ber z CSU, którzy się nawzajem pytają, jak mogli zlekceważyć tę, którą uznali za blade dziewczątko wypchnięte na siłę do pierwszego szeregu w CDU przez starego Helmutha Kohla.

Nikt nie wie, jak żmudne musiało być nadrobienie zaległości, ale córka pastora ze wschodnich landów wykonała pracę nad swoją metamorfozą na czwórkę z plusem. Merkel jest popularna, bo sprawnie łączy umiejętność pokazania swej siły ze stonowanym stylem bycia. Gdy trzeba, potrafi pokazać lwi pazur, kiedy indziej zachowuje kamienną twarz.

Już dziś widać, że wielka koalicja znacznie lepiej jej posłużyła niż partnerowi z SPD. W kluczowych momentach umiała zaliczyć na swoje konto sukcesy dyplomatyczne (choć to Steinmeier jest nominalnie szefem dyplomacji). Jednak najwięcej wygrała na kryzysie. Przekonała Niemców, że właśnie w obliczu recesji trzeba zaufać konserwatystom, a nie ryzykować jakimiś lewicowymi receptami. Media przypomniały hasło z lat 50. „żadnych eksperymentów”, z jakim CDU wygrywało wybory w czasach Adenauera i Erhardta.

Na początku wieści o kryzysie skutecznie wystraszyły Niemców wizją końca tłustych lat. Teraz, gdy już wiadomo, że nie grozi nam żadna powtórka z megakryzysu 1929 roku spokój i opanowanie Angeli kojarzą się wyborcom z pełną zasługą za to, że gospodarka wraca do równowagi.

Na ten dobry wizerunek chadecji jako doświadczonych sterników prowadzących RFN przez kipiel kryzysu wpływ miała postać 37-letniego ministra gospodarki Karla-Theodora Freiherra von und zu Guttenberga, który od lutego br. (notabene w dość przypadkowych okolicznościach) objął funkcję ministra gospodarki. Zabłysnął uratowaniem Opla, zdobył zaufanie pracodawców, a jednocześnie pokazał, że umie rozmawiać ze związkami.

Socjalistyczny ekskanclerz Gerhard Schröder próbował odgrzewać antyelitarne nastroje i pokpiwać z „bawarskiego barona”, ale bez skutku. W sondażach popularności Guttenberg przegonił nawet samą „Mutti”. Jego macierzysta partia CSU zaczyna widzieć w nim kandydata na kanclerza w 2014 roku. Niespodziewany sukces Bawarczyka miał jednak jeden nieprzewidywany wcześniej efekt. „Ukradł show” liberałom z FDP, którzy w szykowanej na po wyborach koalicji z CDU/CSU mieli błyszczeć jako ci, którzy postawią na nogi niemiecką gospodarkę.

Tymczasem im bliżej ślubu, tym chadecka panna młoda coraz bardziej kapryśna. Nie ma tygodnia, by FDP pod wodzą Guido Westerwelle nie dostało jakiegoś kopniaka. Politycy CDU już pouczają liberałów, że będą musieli zrobić miejsce w resortach gospodarczych dla Guttenberga. Lider CSU Horst Seehofer ostrzega, że chadecy zawsze dbać będą o człowieka i pilnować ideałów społecznej gospodarki rynkowej, sugerując tym samym, że FDP to banda pogardzających zwykłymi ludźmi wyznawców kultu chciwości. Zazdrosny Westerwelle nerwowo reaguje na plotki o odnowieniu wielkiej koalicji Angeli Merkel z socjaldemokratami. Słowem – najgorsza ta niepewność.

Czy sojuszowi czarnych z żółtymi (od barw CDU i FDP) przydałby się jeszcze ktoś na przyczepkę? Mogą to być zieloni, którzy w sondażach mają cenne 12 procent i wraz z chadecją i FDP stworzyliby solidny większościowy blok? Taka możliwa koalicja nazywana jest za Odrą „Jamajką” od czarno-żółto-zielonej flagi tej karaibskiej wyspy. W debacie trójki liderów opozycji z 14 września Juergen Trittin z partii Zielonych zadeklarował, że Zieloni po wyborach gotowi są rozmawiać ze wszystkimi.

[srodtytul]Germania frustrata[/srodtytul]

RFN zawsze przeskakiwał kolejny próg rozwoju, gdy zdecydowanie wygrywała albo prawica, albo lewica. Bez silnej pozycji CDU pod wodzą Adenauera nie doszłoby do niemieckiego cudu gospodarczego. Z kolei bez samodzielnego dojścia SPD do władzy w 1969 roku Niemcy Zachodnie nie uznałyby granicy na Odrze i Nysie. Jedyna poprzednia wielka koalicja SPD – CDU z lat 1966 – 1969 była okresem stagnacji.

Powrót do tej idei w 2005 roku nie był przez nikogo chciany i został wymuszony przez rozdrobnienie sceny politycznej i brak zdecydowanego zwycięstwa którejkolwiek z dwóch wielkich partii.

Czy brak wyrazistych projektów i unikanie ostrych sporów po obu stronach to wynik trwania cztery lata w tej wielkiej koalicji? A może to po prostu odgadywanie nastrojów wyborców, którzy chcieliby w obliczu kryzysu jakichś zmian, ale się ich boją?

„Frankfurter Allgemeine Zei-tung” z ironią pisze: „Tak zatem wygląda polityka, której sedno sprowadza się do poszukiwań koalicjanta, a nie osiągania własnej siły. Obie wielkie partie – CDU i SPD – zrezygnowały z wiary w pozyskanie większości dla własnych celów, programów i przywódców. Nie stawiają już na zdobycie maksymalnej liczby głosów wyborców, lecz karmią się nadzieją, że pożądany partner koalicyjny wyrówna ich własne słabości”.

Ten deficyt wiary w swoje idee jest dziwnym paradoksem w kraju, który swoją wielkością i siłą zdaje się rozsadzać Unię Europejską. Kraju o ambicjach globalnego gracza, gdzie jedno nieszczęśliwe bombardowanie w Afganistanie powoduje szok opinii publicznej i wzrost popularności skrajnej lewicy o 4 punkty procentowe. Kraju podminowanym w wyniku kryzysu podskórnym lękiem przed poszerzaniem się deklasacji społecznej.

Zarówno lewica, jak i prawica zaakceptowały odbudowę poczucia dumy narodowej i kreację wspólnej świadomości historycznej. Jednocześnie jednak lewicowi postkomuniści z Die Linke mimo żenującej demagogii przełamali polityczną izolację i zdobywają mocną pozycję także w zachodnich landach.

Kraj jest rozdarty między świadomością potrzeby konkurencyjności a obawą robotników przed utratą świadczeń. Niedawna obraźliwa tyrada polityka CDU Juergena Ruttgersa o miernych kwalifikacjach rumuńskich robotników, których Nokia postawiła wyżej niż robotników z RFN, przenosząc do Rumunii produkcję komórek z niemieckiego Bochum, pokazuje, jak trudno Niemcom pogodzić się z końcem dawnego świata.

A jednak w kampanii te wszystkie niebłahe problemy rzadko inspirowały jakieś interesujące debaty między politykami. Wśród tego splotu przeciwstawnych dylematów i oczekiwań Angela Markel jako kanclerz RFN wymyśliła siebie samą w tak atrakcyjny sposób, że odpowiada to nadziejom wielu grup. Słabym socjalnie kojarzy się z wrażliwością społeczną i wiarą, że koszty kryzysu będą rozkładane sprawiedliwie.

Bogatym kojarzy się z dobrą ręką do wyprowadzania gospodarki z kryzysu. Jednocześnie mimo prób SPD rozpętania afery wokół kolacji urodzinowej w Urzędzie Kanclerskim dla szefa Deutsche Banku Josefa Ackermanna pani Merkel słabo kojarzy się z wizerunkiem kumpla biznesowych bossów, jaki zdobył sobie jej poprzednik Gerhardt Schröder ze swym nierozłącznym nowobogackim cygarem.

Jej rządy mają dyskretny sznyt odbudowywania narodowej dumy i mocarstwowości, ale też pani kanclerz w tej delikatnej materii zawsze udawało się uniknąć powiedzenia o jedno słowo za dużo. Przywódca zatem na każdą okazję. I za to nagradzają ją w sondażach wyborcy, przyznając jej prawo decyzji o kształcie powyborczej koalicji. Jak pokazują ostatnie sondaże, 58 procent Niemców chce koalicji chadecji z FDP. Dlatego Niemcy mogą szykować się na kolejne cztery lata pod władzą „Mutti”.

Aby podkreślić, że weszła już w buty wielkości w niemieckiej polityce, pani kanclerz postarała się w trakcie kampanii o wizytę u ojca zjednoczenia Helmuta Kohla. Swojego niegdysiejszego mentora, ale i polityka, który rządził Niemcami przez 16 lat. Angela Merkel rządzi Niemcami dopiero od czterech lat, ale już wielu Niemcom wydaje się jakby robiła to od zawsze.

[ramka][b]Ostatni sondaż z 18.09: [/b]

- CDU 36 proc.

- SPD 25 proc.

- FDP 13 proc.

- Die Linke 11 proc.

- Zieloni 10 proc.

(źródło: ZDF-Politbarometer)

[b]Możliwe powyborcze kombinacje koalicyjne [/b]

- CDU/CSU + FDP, czyli czarno-żółci.

Najbardziej prawdopodobna koalicja, za którą opowiada się formalnie Angela Merkel. Życzy jej sobie 58 proc. respondentów sondażu „Die Welt” z 16.09. Dla jej wzmocnienia może być doproszona Partia Zielonych (patrz niżej).

- CDU/CSU + FDP + Zieloni czyli „Jamajka”.

Jej zaletą jest solidna większość, którą można oszacować na ok. 60-65 proc. głosów. Problemem jest krytycyzm Zielonych wobec radykalnie wolnorynkowych pomysłów FDP jak obniżka podatków czy liberalizacja prawa pracy.

- CDU/CSU + SPD, czyli powtórka z wielkiej koalicji.

Nikt nie chce się wprost przyznać do takiej idei ale plotki na jej temat uparcie powracają na łamy prasy. Nie wykluczają jej tacy politycy SPD jak minister finansów Peer Steinbrueck

- SPD + Zieloni + Die Linke.

Ideowo do pomyślenia, ale wymagałaby ze strony socjaldemokratów upokarzającego uznania za równego postkomunistów.

- SPD + FDP + Zieloni, czyli koalicja

czerwono-żółto-zielona z tej racji zwana „Ampel” – (światła uliczne). Najmniej prawdopodobna wobec gromkich deklaracji zielonych, że nigdy nie wejdą w koalicję z liberałami z FDP. Ale w polityce podobno nie ma słowa nigdy. [/ramka]

– Jesteście jak stare małżeństwo, które ma sobie już niewiele do powiedzenia, ale mimo to nie potrafi się rozstać – te słowa jednego z prowadzących doskonale podsumowały finałową przedwyborczą debatę Angeli Merkel z liderem SPD Frankiem Steinmeierem. Telewizyjny pojedynek z zeszłej niedzieli września miał rozstrzygnąć, kto wygra rywalizację w wyborach za tydzień. Tymczasem pokazał, jak bardzo główni antagoniści, czyli CDU i SPD, są do siebie podobni. [wyimek]Deficyt wiary w swoje idee jest dziwnym paradoksem w kraju, który swoją wielkością i siłą zdaje się rozsadzać Unię Europejską [/wyimek]

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał