[b]Długo nie pochodziłeś do liceum…[/b]
Byłem w trzeciej klasie, kiedy w grudniu 1970 roku z dwoma kolegami z klasy uciekłem do Austrii. O naszych planach nie wiedział zupełnie nikt. Nie pożegnałem się z rodzicami, bo jakby się ojciec dowiedział, to by mnie przywiązał do łóżka i pasem lał.
[b]Miałeś 16 lat, żyło ci się w PRL w miarę wygodnie.[/b]
To prawda, nie narzekałem. Oczywiście, żeby sobie kupić płytę Czerwonych Gitar czy Breakoutu, nie mówiąc o gitarze, musiałem hodować króliki.
[b]To czemu uciekłeś?[/b]
Miałem okropne poczucie braku swobody, stłamszenia. Miałem wielki pociąg do tego stylu życia tam, do możliwości wyboru. No, zaszumiała mi w głowie wolność. A poza tym, jak to chłopak, chciałem grać w hokeja w NHL. Wcześniej do Kanady trafił kolega i wysłał mi list, gdzie na granicy czesko-austriackiej są miny i jak je obejść.
[b]Chyba nie jest łatwo tak zostawić rodzinę, bliskich.[/b]
W ogóle wtedy nie myślałem. Jedyne, co zrobiłem, to posprzątałem przed ucieczką całe mieszkanie, co zdumiało matkę, bo nigdy tego nie robiłem. Powiedziałem, że idę na prywatkę do kolegi, wziąłem torbę, mapę, korony, które miałem z hodowli królików, i poszliśmy. Był wieczór, totalna śnieżyca i nasza ucieczka o mało nie skończyła się po chwili, bo na drodze do Chyżnego spotkaliśmy wopistów. Jak się później okazało, myśleli, że jesteśmy robotnikami i idziemy do pracy na słowacką stronę. A my przeszliśmy zieloną granicę i doszliśmy do Trsteny.
[b]Stamtąd do granicy austriackiej?[/b]
Wiedzieliśmy, że odchodzi o północy pociąg z przesiadką do Brna. Tam wyszliśmy z dworca, poszliśmy na postój taksówek i mówimy, że chcemy jechać do Slavonic. Zapadła cisza. Wreszcie jeden pyta, czy wiemy, że tam jest granica. My, że tak, ale chcemy przed świętami do cioci we wsi pojechać. Zorientowali się, o co naprawdę nam chodzi, ale jeden z nich tylko spytał, czy mamy tysiąc koron. I nas zawiózł. Znów była noc, ale pełnia, księżyc świecił.
[b]Nie baliście się?[/b]
To było wariactwo! Wiedzieliśmy, że tu nie ma bagien, tylko zasieki pod prądem. Mieliśmy nożyce i po chwili już byliśmy w Austrii. Cała wyprawa trwała dobę. Musieliśmy się śpieszyć, bo jakby zobaczyli trzech wałęsających się Polaków, to by nas zgarnęli. Tym bardziej że moi rodzice znaleźli mapę z wyciętym tym fragmentem. Ojciec od razu zadzwonił do ciotek na Słowacji, że jeśli tam trafiłem, to mają mnie zatrzymać.
[b]Ale znaleźliście się w Austrii.[/b]
Doszliśmy do wsi, pukamy do drzwi, ale nikt nie otworzył. To samo na stacji kolejowej, wiec poszliśmy do jakiegoś pociągu stojącego na bocznicy i przespaliśmy się tam. Rano wyskakuje do nas Austriak z pistoletem i krzyczy: „Halt!”. Zabrał nas na komendę, tam nie mogli uwierzyć, że udało nam się uciec, i dali nam trochę wódki na rozgrzewkę. Spytali, czy jesteśmy głodni, a my nic nie jedliśmy, więc zaprosili nas na parówkę i keczup. To był mój pierwszy keczup w życiu! Ale mi to smakowało!
[b]Do dziś lubisz keczup?[/b]
Wręcz przeciwnie, wcale go nie jem. (śmiech)
[b]Trafiliście do obozu uchodźców.[/b]
Najpierw na dwutygodniową kwarantannę, skąd nie mogliśmy nawet zadzwonić do domu, że żyjemy. Tam w czasie świąt usłyszeliśmy w Wolnej Europie o tym, co się stało na Wybrzeżu.
[b]Rodzice pewnie odchodzili od zmysłów?[/b]
Nawet nie wiedzieli, czy rzeczywiście uciekłem do Austrii, czy nie ukrywam się gdzieś w Polsce. Jak wyszliśmy z kwarantanny, spotkałem sportowców z Zakopanego, którym dałem list, a w nim wszystko opisałem. Ale rodzice dalej nie byli pewni, bo przecież list wysłali z Polski!
[b]To jak się dowiedzieli?[/b]
Podczas pracy w fabryce straciłem trzy palce lewej dłoni…
[b]Nie załamałeś się? Sam na emigracji, obcięło ci palce, nie możesz grać w hokeja…[/b]
Bałem się bardzo, że przyjedzie ojciec i mnie zabierze, a mógł tak zrobić, bo byłem niepełnoletni. Ojciec zresztą przyjechał! Komuniści go puścili. Polak z Lipnicy, który pracował w fabryce, w której straciłem palce, zawiadomił ojca.
[b]Jak wyglądało wasze spotkanie?[/b]
Było zimno, żadnego rzucania się sobie na szyję, nic. On mnie przekonywał, żebym wrócił, bo mama bardzo to przeżywa, ale też do niczego mnie nie zmuszał. Kiedy powiedziałem, że chcę zostać, to tylko naciskał, żebym się kształcił. Bał się, że wpadnę w jakieś narkotyki, takie towarzystwo.
[b]A miałeś kłopot z narkotykami?[/b]
Nie powiem ci, że nie próbowałem, ale kłopotów nie miałem.
[b]Wróćmy do Austrii.[/b]
Kanada mnie nie chciała, bo nie miałem zawodu, Amerykanie dali mi wizę, ale nie bardzo chciałem jechać na wojnę wietnamską. Do obozu przyjechała też norweska komisja do spraw imigrantów i zakwalifikowali mnie po teście.
[b]Jak on wyglądał?[/b]
Pytali, co wiem o Norwegii, to powiedziałem im o nafcie i Amundsenie (śmiech). W kwietniu 1971 roku wylądowałem w Oslo. Skończyłem szkoły, potem design w szkole rzemieślniczo-artystycznej, a potem jeszcze tamtejszą ASP.
[b]Lata 70. przyniosły ci sławę performera.[/b]
Był taki performance, na który zrobiłem kauczukowy odlew mojej głowy. Przepołowiłem go i połączyłem rurką, w której chodził oświetlony szczur, a my graliśmy. Inny to fortepian Chopina, który polegał na tym, że z dźwigu zrzuciłem fortepian na rozgrzany asfalt i miała powstać rzeźba.
[b]Założyłeś pierwszą punkową grupę w Norwegii.[/b]
Pull Out był w Norwegii szokiem, nie było nawet gdzie występować, bo tam nie było klubów, tylko same dyskoteki. Królowały Abba, Bee Gees… (śmiech)
[b]A tu kolesie ze szczurem. Szaleństwo.[/b]
Oni słyszeli, że za morzem coś tam się dzieje, więc z ogromną ciekawością patrzyli na to, że ktoś robi coś innego niż wszyscy.
[b]Próbowałeś tę nudę rozruszać, zakładając w 1980 roku De Press. Skąd Andrej Nebb?[/b]
Przetłumaczyłem dziub na norweski i wyszło nebb, więc się nazwałem Andrej Nebb. Interesowało mnie norweskie malarstwo romantyczne, na przykład Lars Hertervig malujący swoje półfantastyczne pejzaże. On studiował w Düsseldorfie, a potem wrócił do kraju, zachorował na schizofrenię i wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Tam kopał dołki i lekarz spytał go: „Po co to robisz?”. „Chcę tu pogrzebać wszystkich, którzy nie znają historii i geografii” (śmiech). Umarł zapomniany w przytułku w 1902 roku. To był niesamowity indywidualista, wspaniały oryginał.
[b]Dziś byłoby was dwóch takich w całej Norwegii.[/b]
Ba! Napisałem o nim piosenkę „Larsie Hertervig, obudź się”.
[b]Po norwesku, prawda?[/b]
Oczywiście. Oni śpiewali wtedy niemal wyłącznie po angielsku, a mnie to wkurzało, chciałem trafić do ich korzeni, do tradycji.
[b]Do tego stopnia, że niektóre piosenki śpiewałeś nawet w jakimś starym dialekcie norweskim. To prawda?[/b]
Tak, to się zresztą bardzo im spodobało, że śpiewam po norwesku, w dialekcie, po polsku. Ale na przykład już „New Musical Express” nas w Anglii skrytykował. Oni zupełnie nie zrozumieli przekazu.
[b]De Press dało ci sławę, a kolejnym twoim zespołem było Holy Toy.[/b]
Trochę zaczęło mnie nudzić to rockowe granie z De Press, a poza tym staliśmy się zbyt znani, to już zaczęło mnie męczyć.
[b]Nie lubisz być popularny?[/b]
Chciałem to jakoś bardziej zakręcić, pójść w kierunku czegoś głębszego. Czasami graliśmy wręcz atonalnie, mocno alternatywnie, i to się bardziej w Anglii spodobało, za to w Norwegii raczej się nie przyjęło.
[b]Od lat byłeś poza Polską, ale płyta Holy Toy nosiła nazwę „Warszawa”, z każdym swoim zespołem śpiewałeś po polsku. Jak Norwegowie to przyjmowali?[/b]
Ich to bardzo przejmowało, że przyjeżdża do nich ktoś obcy i pokazuje swoje korzenie, a oni sami nie potrafią tego zrobić. Jakiś Polak musiał im pokazać, jak ważna jest tradycja.
[b]Stałeś się w Norwegii instytucją życia artystycznego, choć cały czas śpiewałeś o postaciach zapomnianych, outsiderach, ludziach innych niż reszta.[/b]
Cały czas podkreślałem swoją odrębność, inność. Mnie znakomicie określał ich przysmak – fiskepudding, czyli upieczona zmielona ryba z mąką, zapakowana w jakieś opakowanie plastikowe. To wygląda jak grób.
[b]Jak grób?![/b]
No tak, przecież ta wolna ryba zostaje złapana i wprasowana w formę. W takich żyjemy czasach, w których sami wprasowujemy się w formy. „Fiskepudding”, który nagrałem z De Press, stał się tam przebojem.
[b]I to kolejny temat, do którego obsesyjnie wracasz – konsumpcja.[/b]
Dzisiaj, niestety, żyjemy konsumpcją, jesteśmy bardzo powierzchowni i idziemy na łatwiznę.
[b]W latach 80. byłeś kilka razy w Polsce.[/b]
w 1981 roku przyjechaliśmy na koncert, który został świetnie przyjęty, i Pagart zaproponował nam powtórny przyjazd i dłuższą trasę, ale ktoś wyżej zorientował się, że jestem uciekinierem, i nie wpuszczono nas. Potem był stan wojenny i o takich rzeczach trzeba było zapomnieć. Przyjechałem w 1985 roku z Holy Toy, rok później byłem prywatnie, no i w końcu padł komunizm.
[b]Rodzina cię odwiedzała w Norwegii?[/b]
Matka raz była, a z nią przyjechał „student medycyny”, tylko że z tego esbeka był taki student, że cały czas za matką chodził. Do mnie też ich często przysyłali.
[b]Norwegia to bardzo spokojny kraj.[/b]
Dlatego nie chciałem stać się Norwegiem. Lubię ten kraj, ale nie mogłem już tam mieszkać.
[b]Jak mieszkać w kraju, w którym barman nie poda podwójnej whisky, bo dba, żebyś nie popadł w alkoholizm?! Za to dwie pojedyncze mi podał.[/b]
Poważnie? (śmiech) Oni z tą swoją prohibicją robili jeszcze większe numery, teraz i tak zelżało. To taki purytański kraj, miły, ale nudny. Długo po 1989 roku żyłem tam i tu, miałem tam zespół, grałem z Norwegami, prowadziłem galerię sztuki w Oslo. Dopiero kilka lat temu, chyba w 2003 roku, przeniosłem się na stałe na Orawę. Wciąż mam obywatelstwo norweskie, ale odzyskałem już polskie.
[b]I głosujesz?[/b]
Jasne, na wójta. (śmiech) Mnie polityka bardzo interesuje.
[b]Wielu rockmanów wydyma z pogardą wargi, że polityka to gówno.[/b]
Ale mnie to musi obchodzić, bo jestem Polakiem i nie jest mi obojętne, kto rządzi moją ojczyzną. Mam swoje poglądy, nie ukrywałem nigdy poparcia dla prawicy, jestem konserwatystą, ale nie angażuję się w bezpośrednie spory partyjne, nikogo do niczego nie nawołuję, nie gram na partyjnych imprezach.
[b]Jak Kukiz nagrał piosenkę o 17 września, to mu napisali na forach internetowych, że jest sługusem PiS.[/b]
Naprawdę?! To bzdury, ja nie sądzę, że „Myśmy rebelianci” to płyta polityczna. Ale o tym wszystkim trzeba mówić. Na przykład o tym, że wrogów mamy nadal, choćby na Wschodzie. Starzy ludzie do dziś mi powtarzają: „Uważajcie na tych Rusków”. I nie chodzi o zwykłych Rosjan, ale państwo, w którym żyją.
[b]I dlatego byłeś na koncercie solidarności z Gruzją?[/b]
Pewnie, że tak. Zresztą zobacz, że znów jesteśmy sami, jak przed II wojną światową. Cały ten nasz pakt ma nas w dupie.
[b]A Obama dostaje Pokojowego Nobla… Tylko czy muzyk rockowy musi się tym przejmować?[/b]
Muszę znać swą przeszłość, interesować się tym, co się dzieje. Ja się interesuję i uważam, że z Rosją trzeba twardo, bo to nie ma co. W tych sprawach popieram PiS. Zresztą na Europę nie można w żadnej sprawie liczyć, ona sama przeżywa kryzys tożsamości, nie wie, czym jest i czym chce być. Wolałbym, byśmy tego od nich nie ściągali. Naszą tradycją jest tysiąc lat chrześcijaństwa i o tym musimy pamiętać.
[b]Kiedy dla ciebie zaczęła się muzyka?[/b]
W szkole interesowałem się biologią, historią, ale też grałem na gitarze, miałem nawet zespół Lotony.
[b]Skąd nazwa?[/b]
To był szkolny zespół, więc LO Tony.
[b]Teraz informacja kompromitująca. Tańczyłeś w Małym Podhalu.[/b]
A tańczyłem (śmiech), byłem wodzicielem. Do dziś potrafiłbym zatańczyć koteczkę, krzyżową polkę, hajduka też.
[b]De Press jest popularne?[/b]
Trochę na powierzchni, trochę pod powierzchnią. Ale chyba raczej pod powierzchnią. Od początku mieliśmy takie intencje.
Co ty? Nie chciałeś być gwiazdą popu?
A wiesz, że jakoś nie? (śmiech)
[b]Macie kilka niezaprzeczalnych hitów, jak „Bo jo cie kochom” czy „Cy bocycie Świnty Ojce”.[/b]
Po 1989 roku, kiedy już runął mur, poluzowaliśmy trochę z kompozycjami i pisało się inną muzykę, bardziej popularną. Graliśmy folk rocka i przychodzili na nasze koncerty bardzo różni ludzie. Zapraszano nas nawet na festyny.
[b]Wy się średnio nadajcie na festyny.[/b]
Też wolę kluby, tam jest najlepszy kontakt z publicznością.
[b]Folk rock to Zakopower czy Golcowie.[/b]
To jest muzyka biesiadna, ale wiesz, że i my ruszamy taką biesiadną publikę.
[b]Góralska muzyka kojarzy się z obciachem.[/b]
No trochę tak się stało, niestety. Nawet się nie dziwię, to nie są czasy Witkacego, ale myślę, że trzeba to jakoś odświeżyć, wrócić do tego, bo to nasze źródła. Nie możemy się od tego odciąć. Jeszcze w Norwegii grałem na koncertach w portkach góralskich.
[b]I ze szlifierką w dłoni?[/b]
Szlifierka to dla mnie współczesny instrument.
Żyjemy w takich czasach, że dźwięki miasta są naszą współczesną muzyką, i ja je też czasem wkomponowuję w swoje piosenki.
[b]Będziesz grał jak Stonesi?[/b]
Z wiekiem energia mi dopisuje, więc dopóki sił wystarczy…
[b]Po co wam był występ w Opolu?[/b]
To był żart, przecież my tam kompletnie nie pasowaliśmy. A teraz wyślę piosenkę na Eurowizję. (śmiech)