Znakiem tego...

Wydawnictwo Znak święci w tym roku swoje półwiecze. Jego redaktor naczelny obchodzi 25-lecie pracy. A niebawem stuknie mu sześćdziesiątka

Publikacja: 06.11.2009 19:49

Jerzy Illg; Mój znak; SIW Znak, Kraków 2009

Jerzy Illg; Mój znak; SIW Znak, Kraków 2009

Foto: Materiały Promocyjne

Jerzy Illg, zdziwiony nieco, iż czas tak szybko biegnie, przystanął na chwilę. „Moim znakiem” zakreśla co ciekawsze momenty i barwniejsze epizody ze swoich lat pracy w szacownym i na polskie warunki niezwykłym wydawnictwie. Ograniczył relację do 450 stron – to, proszę mi wierzyć, mało, bardzo mało.

Przyjaźnimy się od 40 lat bez mała. Zaczęło się od… wpadki. Zderzyliśmy się w drzwiach. Jurek, chudy i długowłosy, w kurtce z demobilu, mocował się z wielkim bokserem, którego wyprowadzał (kto kogo?) na spacer. Niebawem pojawił się u mnie z nieoczekiwanym pomysłem: zbiorku haiku, japońskich wierszy, które miałem wykaligrafować i zilustrować. Udało się zdobyć cienką bibułkę na cztery egzemplarze. Zostawiliśmy sobie po jednym, czwarty – ostatni – wysłaliśmy Wiesławowi Kotańskiemu, bardzo nam pomocnemu japoniście z UW. (Pamięć jest zawodna – w książce Jurek twierdzi, że odbiorcą był Mikołaj Melanowicz. Profesor język i literaturę znał wybornie, ale z naszą edycją nie miał nic wspólnego.)

Gdy po latach Jurek sprezentował swój egzemplarz Czesławowi Miłoszowi, ten oddał mu go, mówiąc: „Panie Jerzy, doceniam dar, ale ważniejsze, że potrafił się pan zdobyć na ofiarowanie mi cennej pamiątki. Niech zostanie u pana”.

Zaglądałem często do mieszkania Illgów nieopodal placu Wolności w Katowicach, zielonego skweru, od którego odchodziły niezniszczone wojną ulice. U Jurka było tak jak powinno być w patrycjuszowskim domu: wysoko, przestronnie, nieco bałaganiarsko. Matka prawniczka tolerowała syna hipisa, jego niekonwencjonalny strój, loki do ramion i brodę. A także zachowanie jego kolegów. Pewne było, że gdybyśmy wpadli z samizdatami, stanęłaby w naszej obronie.

Niewiele brakowało, by miała okazję się sprawdzić – pod jej dachem przygotowywaliśmy artystyczną i religijną bibułę. A to Jurek wymyślił tom z poetyckimi tekstami nieprawomyślnych autorów i odpowiednio dobranymi ilustracjami podejrzanych artystów. A to znowu wzięliśmy się za przedruki wschodnich tekstów – Illg, hipis z przekonania, w naturalny sposób dołączył do środowiska buddystów, jakie nie wiedzieć czemu powstało na tradycyjnie chrześcijańskim, a teraz uparcie sekularyzowanym Śląsku. Różnie było z członkami sangi, jedni z medytacji przeszli w delirium, innych wschodnia religia naznaczyła na całe życie. Jurek wciąż nosi niewidzialną szatę ubogiego mnicha. Kto go zna, wie, że czuje się w niej bardzo dobrze.

Straciłem go z oczu po wyjeździe z Polski, ale widywaliśmy się przy różnych okazjach na Zachodzie – nieoczekiwana kolacja w Sztokholmie, jego wizyta w Londynie, w miarę regularne, bo w październiku każdego roku, spotkania na frankfurckich Targach Książki. Wiedziałem już, że wyrzucony z Uniwersytetu Śląskiego wyjechał do Krakowa z „kulturalnej Katangi”, jak nazywał Katowice, i zaczął pracę w krakowskim wydawnictwie. Czułem, że wreszcie znalazł swoje miejsce – opowiadał o nowym zajęciu tak, jak relacjonuje się niezwykłą przygodę: z zaangażowaniem i gorączką.

Jurek był „naznaczony”, a jego przypadłość doskonale tłumaczą wspomnienia. Choć nowo narodzony w środowisku krakowskich intelektualistów, stał się akuszerem wielu projektów wydawniczych, ojcem chrzestnym promocyjnych imprez, rodzicem mnóstwa niezapomnianych wydarzeń.

Czytelnicy publikacji Znaku zapewne nie zdają sobie sprawy z trudów połączonych z zabawami towarzyszącymi wydawaniu książek. Lektura ujawnia prawdę ważną a nieoczekiwaną: środowisko nobliwego katolickiego Znaku jest skupiskiem największych wesołków i kawalarzy wśród wydawców. Po części jest to „winą” Illga, po części wpływa na to fakt, iż są grupą niemal rodzinną, w której kpina i żart stanowią codzienność.

Takie podejście do misji, za jaką uchodzi wydawanie książek, może nie zyskać aprobaty. Za dużo luzu, śmiechu, wygłupu… Pewien krytyk odebrał memuary Jurka jako autochwalbę i napiętnował ostrym słowem. Tymczasem na Zachodzie właśnie taki styl się sprawdza. Wspomnienia wydawców zachodnich są żartobliwe, pozbawione koturnów.

Dzięki temu wielkie osobistości kultury schodzą z piedestałów, zyskują „ludzką twarz”. Takie podejście jest mi bliskie. Ktoś taki jak Illg, mający na co dzień do czynienia z fascynującymi ludźmi, powinien sportretować ich właśnie w zwyczajny, odbrązowiony sposób.

„Mój znak” wciąga, bawi, wzrusza. Przede wszystkim – nie kłamie. Są w tej książce fakty, które niektórym będą nie w smak. To prawdziwa przeszłość polskiej kultury; ludzie, którzy ją tworzyli; warunki, w jakich przebijała się przez tzw. system; jej integracyjna i antykomunistyczna rola.

Tak żywa i barwna, przy tym prawdziwa opowieść nieczęsto się trafia. A mnie pozostało po lekturze ogromne poczucie żalu – świata podobnego do opisywanego przez Illga już nie ma i chyba nie będzie. Jest inny, coraz szybszy, płytszy i bezrefleksyjny. Sądzę, że jeśli w przyszłości pojawią się wspomnienia innych wydawców, będą przypominać publikacje z kolorowych magazynów – plotki, sensacje i foty paparazzich. Może wtedy zatęsknimy do gawędziarsko-anegdociarskiej tonacji.

[ramka] Jerzy Illg

Mój znak

SIW Znak, Kraków 2009[/ramka]

Jerzy Illg, zdziwiony nieco, iż czas tak szybko biegnie, przystanął na chwilę. „Moim znakiem” zakreśla co ciekawsze momenty i barwniejsze epizody ze swoich lat pracy w szacownym i na polskie warunki niezwykłym wydawnictwie. Ograniczył relację do 450 stron – to, proszę mi wierzyć, mało, bardzo mało.

Przyjaźnimy się od 40 lat bez mała. Zaczęło się od… wpadki. Zderzyliśmy się w drzwiach. Jurek, chudy i długowłosy, w kurtce z demobilu, mocował się z wielkim bokserem, którego wyprowadzał (kto kogo?) na spacer. Niebawem pojawił się u mnie z nieoczekiwanym pomysłem: zbiorku haiku, japońskich wierszy, które miałem wykaligrafować i zilustrować. Udało się zdobyć cienką bibułkę na cztery egzemplarze. Zostawiliśmy sobie po jednym, czwarty – ostatni – wysłaliśmy Wiesławowi Kotańskiemu, bardzo nam pomocnemu japoniście z UW. (Pamięć jest zawodna – w książce Jurek twierdzi, że odbiorcą był Mikołaj Melanowicz. Profesor język i literaturę znał wybornie, ale z naszą edycją nie miał nic wspólnego.)

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą