Jerzy Illg, zdziwiony nieco, iż czas tak szybko biegnie, przystanął na chwilę. „Moim znakiem” zakreśla co ciekawsze momenty i barwniejsze epizody ze swoich lat pracy w szacownym i na polskie warunki niezwykłym wydawnictwie. Ograniczył relację do 450 stron – to, proszę mi wierzyć, mało, bardzo mało.
Przyjaźnimy się od 40 lat bez mała. Zaczęło się od… wpadki. Zderzyliśmy się w drzwiach. Jurek, chudy i długowłosy, w kurtce z demobilu, mocował się z wielkim bokserem, którego wyprowadzał (kto kogo?) na spacer. Niebawem pojawił się u mnie z nieoczekiwanym pomysłem: zbiorku haiku, japońskich wierszy, które miałem wykaligrafować i zilustrować. Udało się zdobyć cienką bibułkę na cztery egzemplarze. Zostawiliśmy sobie po jednym, czwarty – ostatni – wysłaliśmy Wiesławowi Kotańskiemu, bardzo nam pomocnemu japoniście z UW. (Pamięć jest zawodna – w książce Jurek twierdzi, że odbiorcą był Mikołaj Melanowicz. Profesor język i literaturę znał wybornie, ale z naszą edycją nie miał nic wspólnego.)
Gdy po latach Jurek sprezentował swój egzemplarz Czesławowi Miłoszowi, ten oddał mu go, mówiąc: „Panie Jerzy, doceniam dar, ale ważniejsze, że potrafił się pan zdobyć na ofiarowanie mi cennej pamiątki. Niech zostanie u pana”.
Zaglądałem często do mieszkania Illgów nieopodal placu Wolności w Katowicach, zielonego skweru, od którego odchodziły niezniszczone wojną ulice. U Jurka było tak jak powinno być w patrycjuszowskim domu: wysoko, przestronnie, nieco bałaganiarsko. Matka prawniczka tolerowała syna hipisa, jego niekonwencjonalny strój, loki do ramion i brodę. A także zachowanie jego kolegów. Pewne było, że gdybyśmy wpadli z samizdatami, stanęłaby w naszej obronie.
Niewiele brakowało, by miała okazję się sprawdzić – pod jej dachem przygotowywaliśmy artystyczną i religijną bibułę. A to Jurek wymyślił tom z poetyckimi tekstami nieprawomyślnych autorów i odpowiednio dobranymi ilustracjami podejrzanych artystów. A to znowu wzięliśmy się za przedruki wschodnich tekstów – Illg, hipis z przekonania, w naturalny sposób dołączył do środowiska buddystów, jakie nie wiedzieć czemu powstało na tradycyjnie chrześcijańskim, a teraz uparcie sekularyzowanym Śląsku. Różnie było z członkami sangi, jedni z medytacji przeszli w delirium, innych wschodnia religia naznaczyła na całe życie. Jurek wciąż nosi niewidzialną szatę ubogiego mnicha. Kto go zna, wie, że czuje się w niej bardzo dobrze.