Nowa partia oligarchii

Donald Tusk słusznie uznał, że władza sprawowana jest poza demokratycznymi procedurami przez ekonomiczno-medialno-urzędniczy establishment, a więc związał się z nim na dobre

Publikacja: 25.06.2010 11:10

Donald Tusk, Andrzej Wajda, Wojciech Fibak podczas spotkania komitetu honorowego Bronisława Komorows

Donald Tusk, Andrzej Wajda, Wojciech Fibak podczas spotkania komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego w warszawskich Łazienkach, 16 maja.

Foto: Reporter

Oglądający prezentację w Łazienkach komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego mogli mieć poczucie déja vú. W salonach pałacu Na Wodzie cudownie ożył komitet poparcia Tadeusza Mazowieckiego we właściwym sobie pretensjonalnym stylu. Wehikuł czasu nie był jednak doskonały i bohaterowie choć przypudrowani i posypani naftaliną, nie mogli ukryć upływu lat. Najważniejsze jednak, że po dwóch dekadach dokonała się synteza: Bronisława Komorowskiego popierał tak Tadeusz Mazowiecki, jak i jego rywal sprzed dwudziestu lat Lech Wałęsa. Czy więc wojna na górze zakończyła się pokojem i wiecznotrwałym sojuszem?

Owszem, sojusz nastąpił wobec zagrożenia, które pojawiło się znowu uosobione przez czarny charakter III RP Jarosława Kaczyńskiego oraz jego bandę zwaną PiS. Gdyż, jak zwykle, przed wiekuistym pokojem należy stoczyć bój ostatni, wojnę, którą anonsował Andrzej Wajda, z tymi, którym nie odpowiadają porządki III RP.

Po 20 latach pojawiła się kolejny raz szansa na realizację marzenia twórców III RP, powołanie tzw. partii autorytetów, która rządzić będzie niepodzielnie oczywiście ku szczęściu i pożytkowi Polaków. Byle tylko za bardzo do rządzenia tego nie próbowali się wtrącać. Bo przecież wiadomo, że jak mawiał margarbia Wielopolski, który stał się głównym politycznym patronem elit III RP: „Dla Polaków można wszystko – z Polakami nic”.

Autorytety przecież dlatego są autorytetami, że wiedzą najlepiej i podejmują najlepsze decyzje. Andrzej Wajda decydował będzie, kto i co robić będzie w polskiej kinematografii, pomagać będzie mu Agnieszka Holland, która wespół z rodziną i Jackiem Żakowskim zajmie się również TVP, Władysław Bartoszewski zadba, aby niepowołani nie wdarli się do polskiej dyplomacji itd., itp.

„Zgoda buduje”, jak wzywa slogan prezydenckiego kandydata PO. Chodzi więc o to, aby – jak to ujął Wajda – wszystkie telewizje „nam sprzyjały” tak jak TVN i Polsat. Zresztą reżyser bez ogródek sformułował dezyderat, aby „zwrócić się do szefa TVP” – nie chce się mi banalnie pytać, jaka byłaby reakcja mediów, gdyby postulat taki zgłosił np. Jarosław Marek Rymkiewicz. Sprawa jest zresztą jasna: media sprzyjają towarzystwu z Łazienek. W każdym razie zgoda zapanuje, gdy zabierze się głos wszelkim jego krytykom, ewentualnie zostawi im ściśle pilnowaną niszę.

[srodtytul]Koszmar IV RP[/srodtytul]

Obrońcy III RP utrzymują, że są czystymi demokratami, a ich przeciwnicy zwolennikami władzy autorytarnej. Paradoks polega na tym, że proponują model oligarchiczny, który ma ograniczyć i zablokować polską demokrację. Wiele mówiący jest obraz rządów PiS wykreowany przez obrońców III RP. Ta diabelska maska nosi rysy ich wyobrażeń i fobii. Oto główny autorytet III RP Adam Michnik deklaruje, dlaczego poprze Bronisława Komorowskiego: „Nie chcę żyć w państwie PiS (Podejrzliwości i Strachu); w państwie podsłuchów i prowokacji policyjnych; gdzie w ciągu jednej nocy dokonuje się partyjne przejęcie mediów publicznych; gdzie organizuje się nagonki na lekarzy i prawników; gdzie jedne służby specjalne są wynajmowane do szpiclowania ministrów, a inne służby organizują medialne spektakle wyprowadzania ludzi w kajdankach. Nie chcę żyć w państwie, gdzie zrozpaczona Barbara Blida popełnia samobójstwo; gdzie organizuje się na podstawie donosów i ubeckich raportów polowania na biskupów i ludzi opozycji demokratycznej, na pisarzy i artystów, na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Z tych powodów nie oddam głosu na Jarosława Kaczyńskiego. Będę głosował na Bronisława Komorowskiego”.

[wyimek]III RP usiłuje zamurować status quo. Awans w jej strukturach dokonuje się wyłącznie przez kooptację. Panopticum w Pałacu Na Wodzie było tego poglądowym obrazem[/wyimek]

Spróbujmy zanalizować ten pouczający tekst. Zwróćmy uwagę, że wybór kandydata PO ma wyłącznie charakter negatywny. Chodzi o to, aby zablokować Kaczyńskiego i aby nie wróciły „straszne czasy” jego rządów. Wprawdzie wygranie wyborów przy rządach partii konkurencyjnej, która zdążyła przejąć większość instytucji państwa i cieszy się sympatią najbardziej wpływowych w nim grup, może dać mu jedynie ograniczone funkcje kontrolne, a nie realną władzę. Michnik wie o tym. Chodzi mu jednak o to, czemu wielokrotnie dał wyraz on i reprezentowane przez niego towarzystwo, o eliminację z życia publicznego krytyków porządku III RP.

[srodtytul]Media publiczne i prywatne[/srodtytul]

Mľichnik przypomina „partyjne przejęcie mediów publicznych”. Wieloletnia kontrola mediów publicznych przez SLD i uczynienie ich narzędziem partyjnej propagandy w niczym mu nie przeszkadzało. Starcie z ich szefami przy okazji afery Rywina było kłótnią w rodzinie o strefy wpływów. Zresztą i wtedy naczelny „Wyborczej” nie krytykował TVP, sprowadzając wszystko do personalnego incydentu.

Przejęcie mediów publicznych przez PiS i koalicjantów nie zaowocowało ich upartyjnieniem. Wiem coś o tym, gdyż zostałem wówczas prezesem TVP i przy wszystkich zarzutach, jakie wtedy mnie spotykały, zarzuty o pisowskość się nie pojawiały. To dopiero potem pośród innych insynuacji (niedawno „Wyborcza” musiała przeprosić mnie za pomówienia na temat odpraw, jakimi jakoby obdarowałem swoich „kolegów”) pojawiły się i takie. Wprawdzie zdjęty zostałem ze stanowiska za brak uległości wobec rządzących, co uważam za rzecz z ich strony naganną i błąd polityczny, ale nawet mój następca nie upartyjnił TVP na miarę tego, co działo się za czasów Roberta Kwiatkowskiego.

To prawda, że obecny zarząd TVP wyłoniony został przez koalicję PiS i SLD, która zastąpiła rządy Piotra Farfała z LPR wspieranego przez PO. Nie przełożyło się to jednak na upartyjnienie telewizji. Dobrym przykładem było np. porównanie dwóch najważniejszych serwisów informacyjnych TVP i TVN, „Wiadomości” i „Faktów”, w piątek przed ciszą wyborczą. Bezstronnemu przedstawieniu ostatniego dnia kampanii wyborczej w „Wiadomościach” odpowiadał lukrowany obraz Komorowskiego i ironiczny Kaczyńskiego w TVN. Wręcz symboliczny wymiar miał kontrast sondaży wyborczych prezentowanych w TVP, TVN i Polsacie. Te pierwsze prawie dokładnie pokrywały się z realnymi wynikami, wyniki prezentowane przez sprzyjające Komorowskiemu telewizje parokrotnie przekraczały dopuszczalną granicę błędu na jego korzyść.

Piszę tak wiele o telewizji, ponieważ to istotny element naszej medialnej demokracji, a poza tym to TVP stała się przedmiotem nagonki już od początku wyborczego zwycięstwa PO w 2007 roku. Sugestia, aby nie płacić za abonament, ze strony premiera Tuska jest czymś nie do pojęcia w cywilizowanym kraju. Szef rządu wezwał do łamania prawa. Na konsekwencje tego apelu nie trzeba było długo czekać, a radykalny spadek wpływów z abonamentu powodujący poważne kłopoty telewizji publicznej jest tego dowodem. Fakt, że w Polsce przeszło to zupełnie bez echa, wiele mówi o naszej rzeczywistości i stanie mediów.

[srodtytul]Zlikwidować pluralizm[/srodtytul]

Działania premiera to dowód na prawdziwość wystąpienia Andrzeja Wajdy. Rządząca partia prowadzi do trwałej marginalizacji, jeśli nie zniszczenia mediów publicznych. To eliminacja konkurencji sprzyjającym jej telewizjom i radiom prywatnym. Oczywiście nie za darmo. Zaangażowanie rządzonej przez PO Warszawy na blisko pół miliarda złotych w przebudowę stadionu Legii, własności ITI (posiadacza TVN), jest tego najlepszym dowodem. Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Chodzi o utrzymanie obecnego duopolu medialnego przy nieodległym przejściu na system cyfrowy, a więc o kontrolę ogromnego rynku.

Na jednostronność polskich mediów wpływa postawa dziennikarzy. Pracownicy dominujących mediów od początku III RP poddani są ideologicznej tresurze. Mają zresztą z tyłu głowy świadomość, że zakwestionowanie poprawności politycznej może być końcem ich kariery. Są w dużej mierze płodem ideologicznej selekcji i świadectwem na rzecz tezy, że najbardziej boimy się wymyślanych przez siebie strachów, a nic tak bardzo nie pomaga kreowaniu uzasadnień ideowych jak własny interes.

W TVP dziś znajdziemy programy przedstawicieli dominującego nurtu i to wielokrotnie agresywnie antypisowskich, jak Tomasz Lis, Jacek Żakowski czy Jan Ordyński. Są w nim jednak obecni również krytycy status quo, a jednocześnie w wymiarze informacyjnym telewizja ta jest krytyczna wobec rządu. Stanowi więc element pluralizmu w prawie jednolitym pejzażu medialnym III RP. Wielka, obłudna nagonka na TVP ma wyeliminować ów pluralizm, a ewentualnych krytyków rzeczywistości obecnej zepchnąć na absolutny margines. Osiągnięcie takiego stanu rzeczy pozbawiłoby Polaków elementarnej wiedzy o tym, co dzieje się w nominalnie ich państwie. Np. afera hazardowa, która i tak nie znalazła adekwatnego do jej wymiaru rozgłosu, zostałaby w takim stanie rzeczy całkowicie przemilczana.

[srodtytul]Co wolno uprzywilejowanym[/srodtytul]

W manifeście wyborczym Michnika pojawia się stale powracający w filipikach przeciw rządom PiS motyw nagonek na lekarzy czy prawników. Nagonka na lekarzy sprowadziła się do aresztowania jednego skorumpowanego ordynatora transplantologa. Nieprawdopodobny nie tylko w natężeniu egzaltacji komentarz opublikował wówczas wicenaczelny „Wyborczej” Piotr Pacewicz, porównując skute ręce transplantologa z rękami pianisty. Wynikało z tego, że osoby odpowiednio wysoko w hierarchii społecznej powinny być traktowane w uprzywilejowany sposób, a kajdanki wprawdzie przysługują zwyczajnym aresztowanym, ale w żadnym wypadku osobistościom w rodzaju zatrzymanego lekarza.

Tej postawie, która zasadniczo kwestionuje równość wobec prawa i nie do pomyślenia jest w demokratycznych krajach, towarzyszył powtarzany do dziś mit, że aresztowanie skorumpowanego ordynatora spowodowało radykalny spadek transplantacji w Polsce, za co oczywiście powinien ponieść odpowiedzialność rząd PiS. Niedawno na naszych łamach Piotr Skwieciński, odwołując się do oficjalnych statystyk, udowodnił, że informacja ta nie ma nic wspólnego z prawdą, co zresztą nie wywołało żadnej reakcji dziennikarzy i mediów powołujących się na nią jako na niepodważalny fakt.

Abstrahując od tej elementarnej dziennikarskiej nieprzyzwoitości, jaką jest kolportowanie fałszywych danych, które mają dowodzić propagandowej tezy, i braku reakcji na demaskację kłamstwa, rozumowanie związane z ową insynuacją jest bardzo wymowne. Zakłada ono, że uprzywilejowane korporacje mogą bronić swoich skorumpowanych przedstawicieli, szantażując państwo i ryzykując zdrowiem oraz życiem obywateli. Co więcej, za ten stan rzeczy obwiniany jest rząd, który wszedł z nimi w konflikt.

Mniej więcej taki sam charakter ma powołanie się na śmierć Barbary Blidy, na której przeciwnicy PiS żerują od początku w sposób bezwstydny. Pisałem już, że słabość III RP przejawiająca w tolerowaniu układów przestępczych na najwyższych szczeblach doprowadziła do wielu ofiar śmiertelnych, nikomu jednak dotąd nie przyszło do głowy, aby do odpowiedzialności za nie pociągać konkretne rządy, co akurat miałoby swoje uzasadnienie. Jednym ze źródeł słabości polskiego państwa jest kiepski stan polskiego wymiaru sprawiedliwości. Główną przyczyną tego jest zawłaszczenie go przez prawnicze korporacje. Odnosi się to zwłaszcza do korporacji sędziowskiej, dla której niezawisłość stała się celem. W państwach cywilizowanych to jedynie środek dla uzyskania sędziowskiej bezstronności.

To próby otwarcia korporacji adwokackiej i ograniczenia sędziowskiego immunitetu stały się pretekstem do oskarżeń rządu PiS o dyktatorskie zapędy. Oba te działania zablokowane zostały przez Trybunał Konstytucyjny, który w swojej większości zadziałał na rzecz interesu prawniczych korporacji. Werdykt Trybunału powołanego do obrony fundamentalnych zasad konstytucji, który ogłasza, że sprzeczne z nimi jest wyjęcie profesji adwokata spod absolutnej władzy korporacji, to kpina z idei strażnika najwyższej ustawy.

Być może dalej jeszcze idzie zablokowanie ustawy o możliwości uchylenia immunitetu sędziemu schwytanemu na gorącym uczynku w momencie popełniania poważnego przestępstwa. Polski establishment traktuje to jako obronę „państwa prawa”, które w wypadku III RP utożsamiane jest z państwem prawników. Immunitet prawniczy czy parlamentarny jest w Polsce zdecydowanie rozleglejszy niż w państwach demokratycznych. Można zaryzykować twierdzenie, że jego zakres jest odwrotnie proporcjonalny do obrony prawnej zwykłych obywateli. Jest to zrozumiałe: nierówność wobec prawa skutkuje jego gorszą jakością dla ludzi na niższym szczeblu drabiny społecznej.

[srodtytul]Upiór IPN[/srodtytul]

Nie chcę żyć w państwie (...), gdzie organizuje się na podstawie donosów i ubeckich raportów polowania na biskupów i ludzi opozycji demokratycznej, na pisarzy i artystów” – ogłasza Michnik. Wprawdzie polowań takich od ponad 20 lat w Polsce nie było, ale można się domyśleć, że w tej groteskowej demagogii chodzi o działalność IPN i możliwość ujawnienia wstydliwych faktów z życia prominentnych osób w naszym kraju.

Polowanie na biskupów polegało na tym, że wierni mogli się dowiedzieć, iż szykowany na najwyższy urząd w Kościele polskim Stanisław Wielgus był długotrwałym donosicielem SB, co pomogło mu w karierze. Polowanie na artystów i pisarzy polegało na ujawnieniu podobnego uwikłania kilku spośród nich. Wbrew pomówieniom zawartym w wypowiedzi Michnika władze Polski nie miały z tym nic wspólnego. Był to efekt działania niezależnej instytucji powołanej przez demokratyczne władze również w celu ujawnienia prawdy o funkcjonowaniu osób publicznych w systemie totalitarnego państwa. Ujawnienie ich agenturalnej przeszłości nie przekłada się (w przeciwieństwie np.do Niemiec) na jakiekolwiek wobec nich sankcje. Oburzenie przeciwników IPN budzi upowszechnianie prawdy o przeszłości istotnej dla funkcjonowania państwa. Tak jak w wypadku mediów chodzi o kontrolę nad informacją, co przekłada się na kontrolę nad społeczeństwem.

[srodtytul]Instynktowne wyczucie interesu[/srodtytul]

Nagonka na rządy PiS odsłania nam fundamentalny problem III RP. Próba delegitymizacji i zniszczenia realnej opozycji nie ma nic wspólnego z demokratyczną krytyką i konkurencją. Chodzi o to, aby nikt nie podważał quasi-oligarchicznego ładu III RP. Wyrażał to z właściwą sobie prostodusznością Waldemar Kuczyński, zausznik Mazowieckiego i jego apologeta. Ton dominujący w ośrodkach opiniotwórczych po smoleńskiej katastrofie brzmiał w ten sam sposób. Kaczyński i PiS mają szansę funkcjonować, jeśli wyrzekną się swoich podstawowych idei i odejdą od koncepcji budowy silnego, a więc skutecznego państwa uosabianego w koncepcji IV RP.

Idea IV RP została przez polski establishment utożsamiona z rządami PiS. Wygodniej było dezawuować ją, nalepiając partyjną etykietę. W konsekwencji „zbrodnie IV RP” to przedsięwzięcia PiS, którymi są: walka z korupcją sięgająca nawet arystokratów III RP, a także (nieudana) próba ograniczenia przywilejów dominujących w naszym kraju korporacji. Walka z korupcją i odwołanie do ładu moralnego, na którym zbudowane winno być państwo, wywołało szczególny lęk wśród elit III RP. Ujął to wprost jeden z jej autorytetów prof. Wiktor Osiatyński, stwierdzając, że woli rządy złodziei niż PiS. Rzeczywiście, walka z korupcją musi się opierać na silnych, wyrastających na fundamencie uznanych zasad instytucjach, które tak samo traktują wszystkich obywateli, co nijak nie pasuje do quasi-oligarchicznego modelu III RP.

W Polsce istnieją mechanizmy demokratyczne. Od początku jednak dominuje w niej wyrastający z komunistycznej przeszłości establishment, mimo że nie zawsze sprawuje on władzę polityczną. Jego celem jest definitywne zabezpieczenie swojej pozycji poprzez kontrolę mediów i sceny politycznej tak, aby kontestatorzy wypchnięci zostali na jej margines.

Próby analizy rzeczywistości III RP w kategoriach systemowych ośmieszane są przez przedstawicieli jej elit jako teorie spiskowe. Kiedy mówi się im o układach interesów, domagają się wskazania bunkra, w którym grupa trzymająca władzę rozpisuje scenariusze dla swoich wykonawców. W rzeczywistości establishment składa się z szeregu luźno powiązanych ze sobą ośrodków, które także wcale nie stanowią zwartych struktur, posiadają natomiast głęboko uwewnętrznioną świadomość swoich interesów. Profesorów, którzy od dekady nie napisali ani nie wymyślili nic interesującego, ale podtrzymują feudalną strukturę uczelni dającą im uprzywilejowaną pozycję; biznesmenów, którzy swoje majątki zawdzięczają szczególnym relacjom z państwem i wpływowym w nim osobistościom; działaczy kultury, którzy decydują o jej hierarchiach, nie za bardzo mając pojęcie, o co w niej chodzi; artystów, którzy swoje dzieła stworzyli już dawno temu, a dziś jedynie plagiatują siebie za państwowe pieniądze; generałów, których kunszt militarny sprowadza się do strategii podchodzenia politycznych dysponentów; prawników, którzy decydują, kto może bronić prawa, a sami stoją ponad nim, i wielu innych – co ich łączy? Poczucie, że żyją w najlepszym ze światów, w którym to oni rozdają karty i zrobią wszystko, aby stan ten utrzymać. Nie mają centrum decyzyjnego, nie muszą się nawet zbyt często komunikować. Swój interes potrafią rozpoznać wręcz instynktownie, a działania ich we własnych dziedzinach przekładają się na całościowy system. Tylko czasami muszą się mobilizować, aby go bronić.

[srodtytul]PO i oligarchia III RP[/srodtytul]

Można zgodzić się, że demokracja, złożone instytucje współczesnego świata w sposób niejako automatyczny produkują swoje oligarchie: grupy profesjonalistów, którzy usiłują przejąć i utrwalić władzę w swoich dziedzinach. Ratunkiem demokracji jest konkurencja tych grup. III RP usiłuje konkurencję tę wyeliminować i zamurować status quo. Awans w jej strukturach dokonuje się wyłącznie przez kooptację. „Zgoda buduje”. Panopticum w pałacu Na Wodzie było tego poglądowym obrazem.

Parę miesięcy po dojściu do władzy PO pisałem o niebezpiecznym procesie kolonizacji tej partii przez establishment III RP. Dziś można powiedzieć, że proces ten został uwieńczony powodzeniem. Wybór Komorowskiego na kandydata PO nabiera wręcz symbolicznego znaczenia. Dawny opozycjonista, kontestujący Okrągły Stół, który po zaproszeniu do władzy przez Mazowieckiego wykonał salto mortale i związał z nowym układem na dobre i złe. Pełniący funkcje w Ministerstwie Obrony Narodowej stał się obrońcą i rzecznikiem postkomunistycznego w nim środowiska. Był to układ blokujący w nim modernizację, odpowiadający za brak adaptacji polskiej armii do nowych warunków. Głosowanie Komorowskiego, jako jedynego z PO, przeciw rozwiązaniu WSI, chyba najbardziej chorą instytucję III RP, ma charakter wręcz symboliczny.

Donald Tusk wraz ze swoim otoczeniem postawił na władzę. Słusznie uznając, że sprawowana jest ona poza i ponad demokratycznymi procedurami przez ekonomiczno-medialno-urzędniczy establishment, związał się z nim na dobre. Demokracja znowu ma ograniczyć się do sfery decorum, marketingowych sztuczek oferowanych publiczności, gdy realne decyzje podejmowane są poza jej wiedzą przez grupę wybranych. Tych, którzy zakłócają ten postpolityczny ład, należy wyeliminować z życia publicznego.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy