Prawdziwy debiut Moniki Brodki

Monika Brodka. Ach, to ta z „Idola”, myśli wielu. „Granda”, trzeci album młodej wokalistki jest w istocie jej debiutem, jedną z ważniejszych płyt pop w tym roku

Publikacja: 09.10.2010 01:01

Prawdziwy debiut Moniki Brodki

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

„Przedszkole” – ten projekt zwrócił od razu moją uwagę na stronie Moniki Brodki. Jej zdjęcia: umywalek obniżonych do poziomu przedszkolnych dzieci, barwnych talerzyków, pudeł z klockami. Nakrytych ceratą stolików z minikrzesełkami. Portrety roześmianych, szczerbatych dzieciaków. Monika wykonała zdjęcia w przedszkolu w Radziechowach. Tam, gdzie – chciałoby się powiedzieć – jeszcze do niedawna chodziła.

– To nie jest odruch tęsknoty za latami dzieciństwa i młodości, w którą wkroczył show-biznes. Zrealizowałam ten cykl, bo był mi potrzebny na studiach w Akademii Fotografii. Temat, jaki mi zadano, brzmiał „Małe niegodziwości”. Uznałam, że niegodziwością jest to, że dzieciom wypadają zęby!

Przyznaje, że kiedy wróciła do Radziechów, zobaczyła, że czas się zatrzymał. W drzwiach przywitał ją znajomy zapach zupy mlecznej. Spotkała panie przedszkolanki, które opiekowały się nią kilkanaście lat temu.

– No tak — przyznaje po dłuższym namyśle – mam wyrwę w życiorysie. Zrobiłam skok w czasie. Ominęły mnie przyjaźnie licealne i studenckie, które trwają przez całe życie, scementowane przez osiemnastkę i studniówkę. Dopiero teraz zaczynam to czuć. Wcześniej wszystko wydawało mi się naturalne. Płynęło. Ale nie żałuję.

Kiedy wygrała „Idola”, była szesnastolatką i miała do wyboru: zostać w Twardorzeczce z rodzicami albo przyjeżdżać do Warszawy. Przenieść się. Spróbować.

– Nie należę do osób najodważniejszych – wyznaje. – Ale wtedy nie uważałam, że to jest straszne wyzwanie. To było nowe. Ciekawe.

[srodtytul]Zsiadłe mleko i folklor[/srodtytul]

Z dzieciństwa spędzonego na Żywiecczyźnie ma wspomnienia nasiąknięte zapachami prostego, swojskiego jedzenia. Babcia robiła proste i tanie potrawy z wody, mąki i ziemniaków, chleba. Na przykład wodzionkę – rosół z pokrojonymi w kostkę kawałkami chleba, który był przysmakiem dziadka. Albo prażuchy. Grubo mieloną, razową mąkę prażyła w garnku, aż do przybrązowienia. Na to wlewała wrzątek. Gdy zrobiły się kluski, polewała je tłuszczem ze skwarkami. Popija się je zsiadłym mlekiem. Do tych najprostszych dań było do woli warzyw i owoców. I pełen wybór mięs, które hulały po podwórku.

– Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam wychowywać się na wsi. Nie wyobrażam sobie, że moje dzieci będą się wychowywać w miejskim mieszkaniu.

Przechodziła próby życia i śmierci. Jeżdżąc na nartach, wpadła na drzewo. Na sankach – do rzeki. Topiła się w Bałtyku. Kiedy szła na odpust – wjechał na nią samochód.

– Udało mi się wyjść cało z tych sytuacji. Czuję się farciarą.

A teraz wyobraźcie sobie taki familijny obraz. Dziadkowie i rodzice Moniki, pięć cioć i pięciu wujków, siedzą przy stole i gadają o rodzinie.

– Wątków historycznych nie wyłapałam, nie interesowały.

Co innego kultura Żywiecczyzny.

– Pewnie górale z Zakopanego powiedzieliby, że nie jesteśmy góralami, że nasz folklor jest gorszy. Dla mnie był ważny. Czułam się jego częścią. Byłam w zespole folklorystycznym Ziemia Żywiecka, który prowadził mój ojciec. Od kiedy zapisałam się na skrzypce do szkoły muzycznej, głównym celem były podróże.

Nasłuchała się od ojca o międzynarodowych festiwalach. Też chciała pojechać.

– Tułaliśmy się autokarem, z sześćdziesięcioma osobami na pokładzie. Nie spaliśmy w luksusowych hotelach, tylko w szkołach, w salach gimnastycznych, na materacach, koedukacyjnie. Bywało ciężko, ale przeżycia były niesamowite. Zobaczyłam Sardynię, Hiszpanię, Portugalię.

W kapeli wszyscy byli dużo starsi.

– Wtedy zaczęłam się przyzwyczajać, że w towarzystwie jestem zawsze najmłodsza.

[srodtytul]Zrzuciłam go z mostu[/srodtytul]

Miała 14 lat, kiedy przyszedł czas buntu. Skrzypce poszły w kąt. Zdecydowała, że będzie śpiewać przeboje. Zapisała się na lekcje śpiewu w Bielsku-Białej. Już po kilku miesiącach wygrywała konkursy wokalne.

– Śpiewałam „Kasztany”, „New York” i „Jestem kobietą”. Repertuar najgorszy z możliwych. Teraz myślę sobie, że w naszym pięknym kraju, kiedy kształci się takie dziewczyny jak ja, nie sugeruje się im muzyki bardziej ambitnej, tylko przerabia się wszystkie laski na drugą Whitney Houston albo Celine Dion. Ewentualnie Edytę Górniak. Dlatego w naszych kraju jest strasznie dużo naśladowczyń, a mało twórców z rozwiniętymi oryginalnymi cechami. Mnie, na szczęście, do niczego nikt nie zmusił. Liczono się z moim zdaniem. Mój charakter nie pozwalał, żeby było inaczej.

Na Żywiecczyźnie krążą już na ten temat legendy.

– Rzeczywiście, mam na koncie kilka ofiar.

Pierwszą był sąsiad Michał Golasik.

– Zrzuciłam go z mostu. Michał stał na brzegu rzeki, wpatrzony. Myślałam, że skoczyć do wody nie ma odwagi. Postanowiłam mu jej dodać. Popchnęłam go. Potem powiedział mi, że robił siku, czego ja nie zauważyłam. Skończyło się szwami na głowie. Zemścił się, zrzucając mnie z drzewa.

A ona zepchnęła kuzyna z drabiny.

– Długo mi zarzucał, że wbiła mu się drzazga w nos. Wyciągano ją chirurgicznie.

Nadmiar energii wchłonęła muzyka pop. Zaczęło się od Take That.

– W moim domu płyt z muzyką niefolklorystyczną nie było. Ale miałam kuzynkę na Śląsku, od której czerpałam inspiracje. Zawsze była krok przede mną.

Kiedy Monika słuchała Take That, kuzynka była już fanką Nirvany. Potem polubiły The Doors, Joplin, Hendriksa. Zespoły metalowe. King Diamond, a nawet Kata. Brodka nosiła wyciągnięte swetry. Długo namawiała mamę, żeby pozwoliła jej kupić glany.

– Próbowałam chodzić w nich cały rok. Nie dało się. To są tak kurewsko niewygodne buty. Trzeba być masochistą, żeby je nosić.

Po martensy, czarne w białe kwiatki, pojechała do Krakowa.

– Zarobiłam w kapeli ojca. Byłam też... hm... konsultantką Avonu. To był czad!

Mamie przeszkadzało to, w jakim towarzystwie się obraca.

– Miałam paczkę w Żywcu. Słuchaliśmy Nirvany. Siedzieliśmy w pubie. Ale dla mnie najważniejsze było to, że w nowej paczce znaleźli się studenci, ludzie inteligentni, wrażliwi. Czułam, że spotkałam osoby, z którymi mogłam pogadać o wszystkim, co mnie interesuje.

Rozbrat z subkulturami nastąpił, gdy zdała sobie sprawę, że nie kocha już Kurta Cobaina.

– To była szczera miłość czternastolatki, ale w końcu wygasła.

Wtedy odbył się pierwszy casting do „Idola” w Żywcu. Śledziła pierwsze edycje, ale na udział była za młoda. Przed kolejną edycją koleżanka wysłała jej SMS, że ma kolejną szansę.

– Zamiast siedzieć na czereśni i zajadać się owocami, pomyślałam: pojadę do Żywca na 30 minut sprawdzić swoje możliwości.

Sprawdzian wypadł pomyślnie. Przed przesłuchaniami w Katowicach zaliczyła warsztaty jazzowe w Krakowie, zorganizowane przez Akademię Muzyczną, z udziałem amerykańskich nauczycieli. W Katowicach śpiewała przed jury w składzie: Maciej Maleńczuk, Ela Zapendowska, Marcin Prokop, Jacek Cygan. Przeszła.

– Nigdy nie miałam poczucia, że dzięki „Idolowi” można złapać pana Boga za nogi. Po każdym awansie cieszyłam się, że zabawa trwa. I myślałam, że jak się skończy – trudno. Tylko to mnie uratowało.

Uczestnicy „Idola” byli skoszarowani w Wesołej, pod Warszawą.

– Po każdym etapie grzecznie wracałam do hotelu i ćwiczyłam następną piosenkę. Nie pozwolono mi jeździć na imprezy, bo nie skończyłam 18 lat. Ale też moja mama wbijała mi do głowy, że mam tak niesamowitą szansę, że w końcu poczułam odpowiedzialność.

[srodtytul]Obiecywali złote góry[/srodtytul]

Jeszcze w trakcie programu wokół Brodki zaczęły krążyć rekiny show-biznesu, menedżerowie, którzy proponowali odejście z „Idola”, opiekę prawną i kontrakt.

– Obiecywali mi złote góry: że nagram płytę, jaką chcę. Na szczęście sprawdziłam wcześniejsze dokonania moich rzekomych dobroczyńców. Okazało się, że produkowali muzykę najgorszą, jaką sobie można wyobrazić. Próbowali jeszcze wywierać nacisk poprzez moich rodziców. Były obiady, kolacyjki. Ale się nie dałam.

W grupie dała się wyczuć atmosfera wyścigu szczurów. Potworzyły się grupy, były złośliwe komentarze.

– Dopiero wtedy zrozumiałam, że jestem zagrożeniem dla innych. Każdy z tych ludzi chciał się wybić, porzucić stare życie i zacząć nowe. Pamiętam łzy zawodu.

Zagrożenie stanowili też jurorzy.

– Myślę, że Marcin Prokop, zajmując miejsce Kuby Wojewódzkiego, który właśnie w „Idolu” rozpoczął karierę, chciał lansować wizerunek złośliwca. Ale mnie traktowano dobrze. Lubił mnie Maciek Maleńczuk. Jego komentarze były rzetelne.

„O, k.... ” – powiedziała Brodka, kiedy dowiedziała się, że wygrała.

– Potwierdziłam, że to była dla mnie kompletnie zaskakująca sytuacja. Tak naprawdę, nie chciałam wygrać. Byłam przerażona tym, co się stało z poprzednimi zwycięzcami. Wszyscy uważali, że lepiej być laureatem, ale nie na pierwszym miejscu, bo mniejsza wtedy jest presja, a większa swoboda. Bałam się, że padnę ofiarą ograniczeń fonograficznego kontraktu. Nie miałam świadomości, że ktoś robi na mnie interes. Mogłam skorzystać z prawnika wytwórni. Wiele zapisów zmieniłam. Ale kontrakt, jaki mam, jest bandycki. Nic nam nie wolno. Dlatego jak mi się coś nie podobało – nie robiłam tego. I nikt mi papierem przed nosem nie machał, nie szantażował. Radykalnych błędów nie popełniłam.

[srodtytul]Wojna z tabloidami[/srodtytul]

Kiedy Monika sprowadziła się do Warszawy, skończyła 17 lat. Nie miała prawa jazdy, jeździła komunikacją miejską. Ciągle błądziła. W pogotowiu był telefon. Dzwoniła. Próbowała opisać, gdzie jest, i naprowadzano ją na cel podróży.

Zamieszkała w dwupokojowej służbówce wytwórni, w tak zwanym trójkącie bermudzkim na Pradze, obok ulicy Białostockiej.

– Pamiętam płonące samochody na ulicy.

Zdarzało się, że w nocy krzyczano przez domofon: „Brodka!”. Ktoś dobijał się do drzwi. Ktoś je otwierał...

– Czasami firma mnie uprzedzała, że z drugiego pokoju skorzysta inny artysta. A jak nie – miałam wrażenie, że zaraz ktoś mnie zarżnie.

Tymczasem na przykład to byli chłopcy z Cool Kids of Death.

– Robili w nocy imprezę, a ja o siódmej musiałam iść grzecznie do szkoły.

Żywność ginęła jak w akademiku.

– Poznałam wielu artystów. Również z milszej strony.

Gorzej było w szkole. W warszawskich liceach nie chciano przyjąć Brodki w połowie roku. Poza szkołą sportową na Konwiktorskiej.

Pierwszego dnia miała rozmowę z dyrektorem.

– Powiedział: masz do wyboru klasę pływaków, piłkarzy i koszykarzy. Do piłkarzy nie idź, bo oni myślą tylko o seksie. Koszykarze marzyli o NBA. Wybrałam koszykarzy.

Ważny szczegół: Monika ma 162 centymetry wzrostu.

Nowi koledzy podchodzili do niej jak do ognia. Trudno było się zaprzyjaźnić. Odnalazła się w Warszawie dopiero po maturze, kiedy przestała myśleć o zaliczeniu sprawdzianów. Ale przedtem czuła podwójny strach – przed nauczycielami i tabloidami.

– W dniu matury miałam fotoreporterów przed szkołą, a wcześniej artykuły, że się nie uczę, tylko chodzę na imprezy. A przecież siedziałam w domu i zakuwałam. To mnie przygnębiało. Kiedy musiałam się skoncentrować na egzaminie – kolorowe media były przeciwko mnie. To był kolejny powód, dla którego chciałam uciec z popowego mainstreamu. Uwolnić się od plotkarskiego towarzystwa.

Na początku, kiedy przyjechała do Warszawy, chodziła na imprezy, bo to była nowość.

– Chciałam zobaczyć, jak to wygląda. Po każdej, przelotnej nawet, rozmowie byłam swatana przez tabloidy z bliżej mi nieznanym mężczyzną. Nie odpowiadała mi też sztuczność towarzystwa. Zostałam wychowana w kulcie szczerości i naturalności. Tymczasem widziałam zakłamanie. Ludzie, którzy spotykają się w modnych knajpach i przychodzą z pieskami mieszczącymi się w torebce – to nie moje towarzystwo. Przestałam chodzić na przyjęcia. Przestałam bywać.

Po maturze chciała zdawać na reżyserię.

– Nie miałam jednak odwagi i wybrałam fotografię, studia na Akademii Fotografii. Dużo się tam nauczyłam. Fotografia bywa kreacją, ale wolę tę jej dziedzinę, która polega na chwytaniu chwili. Od zdjęć modowych, studyjnych bardziej interesuje mnie reportaż, podróż. Mając dobry aparat, można zrobić dobre zdjęcia nawet z samochodu. Jest kilka zdjęć, z których jestem dumna.

[ssrodtytul]Miłość bez podcinania żył[/srodtytul]

Najnowszy, trzeci album Brodki jest tak naprawdę jej debiutem. Zmieniła styl. Z jednej strony jest bardzo osobisty, autorski – podkłady brzmią dziwnie, z drugiej zaś strony linie melodyczne są przebojowe.

– Bardzo mnie cieszy taka ocena. Chciałam zrobić płytę dziwną, oryginalną, a jednocześnie wpadającą w ucho. Jestem wychowana na klasycznej piosence, na Beatlesach. Melodia jest dla mnie podstawą.

Brodka zmieniła producenta. Został nim Bartek Dziedzic, człowiek idealnie pasujący do zamysłu wokalistki. Pracował m.in. z Lechem Janerką, produkował jego płytę „Fiu- Fiu”, a jednocześnie tworzy dla reklamy, ma wyczucie rynku.

– Nie pracowałam jeszcze z kimś, kto tak strasznie jak Bartek angażuje się w projekt. Został współkompozytorem.

Przez rok tworzyli płytę jak cukiernicy tort, z kolejnych warstw. Kiedy mieli kilka motywów, pojechali na Żywiecczyznę w strony Brodki, żeby zarejestrować brzmienia instrumentów ludowych. Ale jeśli ktoś nie wie, że są użyte w nagraniach, musi wzmóc uwagę, by je usłyszeć w piosenkach. Nie dominują ich. Są tylko kolorem, jednym z wielu muzycznych smaków.

– Nie chciałam, żeby powstała płyta folklorystyczna. Dudy, trombity, drumle, skrzypce, perkusyjny wakat podbijają rytm, ale nie grają pierwszoplanowej roli. Na początku myślałam, że w każdej piosence zagra mój ojciec. Ale instrumenty ludowe mają ograniczoną skalę, tonację. Nie da się ich przestroić jak gitary. Można zagrać ledwie kilka dźwięków.

Piosenki, które po kilku miesiącach nie wytrzymywały próby czasu – wyrzucili. Zostało 11.

– Bałam się, że płyta będzie kompromisem. Sugerowano mi, że powinnam zrobić mały krok w stronę zmian i zaryzykować dopiero na kolejnym albumie. Postanowiliśmy nie czekać, postawiliśmy na jedną kartę, poszliśmy pod prąd. Bartek pytał perkusisty, w jakim tempie się nie gra. I właśnie w takim tempie graliśmy. Czasami graliśmy to, co inni muzycy uznaliby za obciach. Po przednich płytach wiedziałam, który artysta mnie inspirował. Teraz wszystko wyszło od nas. Poczynając od tej płyty, chcę zacząć tworzyć własny, rozpoznawalny styl. Wprowadzić do polskiej muzyki kolor i energię.

Brodka chciała napisać wszystkie teksty, ale pomagał jej Radek Łukasiewicz z Pustek i Jacek „Budyń” Szymkiewicz z Pogodno.

– Nawet kiedy śpiewam o miłości, chcę, żeby słuchacz nie podcinał sobie żył. Dlatego bawię się słowami.

Zwraca uwagę słownik młodej wokalistki. Niewspółczesny, niedzisiejszy. Frazy „piątka klepka”, tytuł „Granda”.

– Miałam ochotę użyć wielu słów, które wychodzą z obiegu. Bardziej mi się podobają, mają charakter. Śpiewam o „piątej klapce”, „porachuję kości”, „cni mi się do niego”. Tytuł zawdzięczam starszej pani, którą słyszałam w radiu. W srogą zimę wracała do domu, pociągi się spóźniały. Powiedziała: „Panie, z tymi pociągami to jest granda!”. A kiedy spotkałam się z moją ciocią ze Śląska, usłyszałam, że chciałaby pograndzić z moją mamą, czyli zabawić się, zrobić lekką rozróbę. Tytuł „Granda” świetnie się nadaje do tego, co zrobiłam na płycie.

„Przedszkole” – ten projekt zwrócił od razu moją uwagę na stronie Moniki Brodki. Jej zdjęcia: umywalek obniżonych do poziomu przedszkolnych dzieci, barwnych talerzyków, pudeł z klockami. Nakrytych ceratą stolików z minikrzesełkami. Portrety roześmianych, szczerbatych dzieciaków. Monika wykonała zdjęcia w przedszkolu w Radziechowach. Tam, gdzie – chciałoby się powiedzieć – jeszcze do niedawna chodziła.

– To nie jest odruch tęsknoty za latami dzieciństwa i młodości, w którą wkroczył show-biznes. Zrealizowałam ten cykl, bo był mi potrzebny na studiach w Akademii Fotografii. Temat, jaki mi zadano, brzmiał „Małe niegodziwości”. Uznałam, że niegodziwością jest to, że dzieciom wypadają zęby!

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą