Tylko że nie muszę stawiać żadnej tezy. Bo dla Rymkiewicza związek między polską anarchią a rozbiorami naprawdę nie jest ważny. W wywiadzie niby to stwierdza, że to nie anarchia osłabiła państwo do tego stopnia, że możliwe stały się rozbiory. Ale nie rozwija tej opinii, i trudno się dziwić, bo byłoby to zadanie karkołomne.
Zaraz jednak następuje zdanie drugie, ważniejsze. Rozumiem je tak: Jasienica potępiał polską anarchię za doprowadzenie do rozbiorów, bo nie rozumiał, że anarchia jest ważniejsza od politycznej niepodległości.
[wyimek]Użycie siły wobec Polaków budzi polską wolność, jest więc zbawienne i to do tego stopnia, że jeśli go nie było, to może warto je wymyśleć[/wyimek]
Kiedy dochodzimy do tego punktu, stajemy bezradni wobec fenomenu utożsamienia się Rymkiewicza z Kaczyńskim. Były premier jest bowiem politykiem wybitnie państwowym. Zwolennikiem tradycyjnego, silnego państwa, postrzegającym jako zło i zagrożenie to wszystko, co to państwo osłabia. Jest to jedno z fundamentalnych założeń jego obozu. Kaczyński – ze swym państwowym instynktem, z państwowym temperamentem, przeniesiony w lata 80. XVI wieku z całą pewnością nie poparłby Zborowskich, a stanął po stronie kanclerza i króla. A hymny do sarmackiej bogini anarchii i złotej wolności nie mogą budzić jego entuzjazmu.
Czy Rymkiewicz zdaje sobie z tego sprawę? Nie wiem. Nawet jednak jeśli tak, nie wpływa to na stopień jego zachwytu nad liderem PiS.
I nie jest to do końca nielogiczne, bo Rymkiewicza przyciąga do Kaczyńskiego inny kluczowy składnik duchowego bytu Polski, ważniejszego – zdaniem poety – od jej bytu materialnego.
[srodtytul]Małpy i widma[/srodtytul]
Ten składnik to tradycjonalizm. Polska nietradycjonalna nie jest Polską. A słynna „wolność polskich rycerzy” wydaje się mieć realnie jeden wymiar. Jest to wolność do bronienia – wszelkimi środkami – tradycyjnego modelu bytowania uznanego za esencjalny dla Polaka.
We wstępie do „Wierszy politycznych” Rymkiewicz cytuje – aprobująco – fragment dramatu Mickiewicza „Dwie Polski”, w którym mowa jest o Polsce, która została ukradziona Polakom przez jakichś innych Polaków. „Doprawdy – mówi stary szlachcic – tak mi się wydaje, jak gdyby pewnej pięknej nocy ukradziono nam naszą dawną Polskę, a kiedym się przebudził, cożem znalazł? Wojsko w półfraczkach, jak małpy jakie”. „Mamy więc – komentuje Rymkiewicz – dwie Polski, dwa rodzaje (nawet dwa gatunki) Polaków, i jeszcze do tego Polskę, którą Polacy (jakieś małpy) ukradli Polakom”.
To wtedy według poety – a nie przy okrągłym stole czy w 1944 roku – zaczął się podział na dwie Polski – prawdziwą i tę drugą. Określmy ją za Rymkiewiczem mianem małpiej.
Ten podział postępuje. Współcześni Polacy to bowiem tylko „cienie Polaków, ich widma”, które widzi Rymkiewicz w „Samuelu Zborowskim”.
Dlaczego to tylko cienie Polaków? W przywoływanym już parokrotnie wywiadzie, gdy Krzysztof Masłoń przypomina, że część Polaków inaczej pewnie postrzega świat niż Rymkiewicz i ci, których poeta poważa, ten odpowiada, że na temat owych innych Polaków „mogę powtórzyć tylko to, co powiedziałem, kiedy na prezydenta wybrano Kwaśniewskiego. Przypomniałem wtedy słowa pieśni I Brygady: Je... was pies. I tylko to mogę powiedzieć teraz tym Polakom, którzy nie chcą być Polakami. Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest nasz kraj – wolnych Polaków”.
Gdzie przebiega najbardziej widoczna linia podziału między prawdziwymi (wolnymi) Polakami a Polakami nieprawdziwymi (małpimi)? Rymkiewicz nie pozostawia złudzeń: Polakami wolnymi są ci – tylko ci – którzy odpowiednio głosowali. „Niemal połowa Polaków głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, a to znaczy, że niemal połowa Polaków chce pozostać Polakami. Czyli jest przekonana, że to jest coś dobrego, nawet coś wspaniałego – być Polakiem. (...) Oni są przekonani i właśnie dlatego głosowali na Kaczyńskiego, bo są Polakami i chcą być Polakami”.
Rymkiewicz deklaruje, że sytuacja, w której tylko nieco mniej niż połowa (w innym miejscu wywiadu: jedna czwarta) narodu jest prawdziwymi Polakami, satysfakcjonuje go. Ale tak naprawdę oczywiście jest to robienie dobrej miny do złej gry. Bo mimo całej intelektualnej ekwilibrystyki nie sposób nie zauważyć, że jeśli większość narodu odrzuca proponowaną przez poetę definicję polskości, to prawomocność tej definicji jako rzekomo jedynie obowiązującej jest łatwa do zakwestionowania. Dlatego Rymkiewicz – co zrozumiałe – w ukryciu pieści myśl o zmianie tej sytuacji.
[srodtytul]Zbawienna przemoc, zbawczy kij[/srodtytul]
Zastosowanie wobec Polaków przemocy wszelkiego rodzaju – militarnej, ekonomicznej, propagandowej, medialnej – jest kompletnie bezskuteczne, a nawet w pewnym sensie zbawienne, ponieważ wszelka przemoc natychmiast budzi to pierwotne, dzikie i święte poczucie każdego Polaka, że jest człowiekiem wolnym i wobec tego nie podda się tej przemocy. W epoce komunizmu mieliśmy wiele dowodów, że Polacy w tym jednym z najstraszniejszych okresów naszych dziejów, kiedy przemoc przebierała miarę, nagle zaczynali zachowywać się jak ludzie wolni. Bo: doświadczywszy przemocy, budzi się ich wolność” – mówi poeta.
Powtórzmy: użycie siły wobec Polaków budzi polską wolność, jest więc zbawienne. Dopowiedzmy: tak zbawienne, że jeśli go nie było, to może warto je wymyśleć...
Insynuacja? Może. Ale czy dostrzegalne u wielu zwolenników opcji podobnej do Rymkiewiczowskiej słabo maskowane pragnienie, aby smoleńska tragedia okazała się zamachem (nie chodzi mi o twarde dążenie do wyjaśnienia okoliczności katastrofy, tylko o widoczną w oczach niektórych polityków żądzę, aby tak się okazało, aby była choć jedna, najwątlejsza wskazująca na to poszlaka) nie ma nic wspólnego z tym tokiem myślenia...? Bo kiedy „małpi Polacy” wreszcie uwierzą, że to Ruscy z Tuskiem zabili im prezydenta, to może wtedy wreszcie wzbudzi się w nich „dzikie poczucie” i staną się „Polakami wolnymi”.
A jak się nie staną? Rymkiewicz i na to ma receptę. „Mickiewicz uczy nas, jak Polacy, którzy chcą służyć Polsce, mają traktować tych Polaków, którzy nie chcą jej służyć, gotowi są natomiast służyć innym (innym potencjom). Porozumienie, mówi Mickiewicz w III części „Dziadów”, owszem, jest możliwe – za pomocą kija”.
Małpi Polak doby obecnej jest gotów służyć innym potencjom – to oczywiste. I jako taki powinien zostać skarcony (wychowany) kijem.
Bracia Zborowscy położyli Samuela do trumny wyposażonej w szklane okienko i planowali objeżdżać z tą trumną sejmiki w celu osiągnięcia swego celu politycznego. Ich późne wnuki chcą uczynić coś mniej więcej podobnego, tylko rolę trumny z szybką spełnić miałby wrak tupolewa. A jeśli i to nie pomoże, to zawsze jeszcze pozostaje kij. Oczywiście wirtualny – kto inny w Polsce ma władzę i możliwość odwoływania się do realnej przemocy. Ale tym gorliwiej będzie używany kij wirtualny. Taka narodowa dydaktyka.
Może nie do końca skuteczna, ale za to jakże satysfakcjonująca.
[srodtytul]Narodowa magia[/srodtytul]
Samuel Zborowski” to wielka ucieczka od racjonalizmu. W jakimś zakresie pewnie świadoma. Bo trudno nie uciekać od racjonalizmu, kiedy chce się głosić tezy z rozumem sprzeczne (jak np. o anarchii nieszkodzącej I RP). Wtedy trzeba uciec w narodową magię – w świętą Rzplitą.
Poeta określa Samuela mianem „wspaniałego przepycha wolności” (w rekonstruowanej przez niego XVI-wiecznej polszczyźnie „przepych” to coś jak pyszałek, ale bez konotacji negatywnej). Stracenie go było, w Rymkiewiczowskiej wizji, przełomowym momentem w historii Polski, niejako założycielską chwilą tego, co w niej najistotniejsze – czyli polskiej wolności. Z krwi Samuela zrodzili się „wolni Polacy”, którą to figurę przejął od Rymkiewicza były premier.
Pisząc o egzekucji Samuela, autor wspina się na wyżyny mistycyzmu:
„Samuel szedł po krwi, niósł do nas swoją świętą głowę przez krew. Świecąca głowa szła przez krew. Szkarłatna delia szła przez dzieje niosąc głowę-światło. (...) To było światło wewnętrzne, które świeciło wewnątrz polskiej historii. To była wolność Polaków” – pisze.
Mistyczne znaczenie śmierci Samuela miał odczuć nawet mający go ściąć kat, który gdy tracony zawołał imienia Jezus, co miało być dla wykonawcy sygnałem, by uderzył, odrzucił miecz i umknął do najbliższego kościoła (egzekucji dokończył pachołek).
Poeta przejrzyście sugeruje, że kat postąpił tak, bo odczuł niewinność skazańca oraz mistyczną grozę momentu. Myśl, że kat nie był może aż tak wrażliwy, tylko przeraził się sytuacji, z którą w swym zawodowym życiu się nie zetknął, bo nigdy jeszcze nie kazano mu ścinać magnata, i po prostu bał się zemsty, wyraźnie nie przechodzi przez głowę Rymkiewiczowi. No cóż, skoro Rzeczpospolita była „świętym kręgiem”, a jej życie polityczne utajonym misterium, to takie prozaiczne podejrzenie byłoby istotnie zapewne nie na miejscu.
„Pójdźmy tam, gdzie prowadzi nas ta krew cieknąca. Pójdźmy za tą trumną” – brzmi ostatnie zdanie książki. Mamy iść za trumną Samuela, mamy realizować jego rzekomą ideę. Jest to wezwanie, które najłagodniej zrozumieć można jako wezwanie do poświęcenia się fantazmatom.
Te uwagi są dla mnie gorzkie. Bo zasługi Rymkiewicza dla polskiej literatury – i ducha – są ogromne. „Wieszanie” pomogło wielu w zrozumieniu realnego dramatu i realnych dylematów polskiej historii i polityki. A lektura opublikwanego tuż po „Zborowskim” wyboru „Wiersze polityczne” sprawia, że czytelnikowi mrówki chodzą po krzyżu. W dodatku obecnie jest on pozwanym w cenzorskim procesie, wytoczonym przez Adama Michnika, w którym to procesie moje sympatie są całkowicie po stronie poety.
Nie zmienia to jednak faktu, że w swych ostatnich historyczno-politycznych wizjach Rymkiewicz, moim zdaniem, bardzo się myli. A ewentualna próba wyciągnięcia z nich aktualnych politycznych wniosków byłaby szkodliwa, by nie rzec – samobójcza. Na szczęście jest niemożliwa.
I uwaga druga: jeśli poeta widzi obóz polityczny, z którym sympatyzuje, w roli zbiorowego Zborowskiego, to niestety nie znaczy, aby w realnym świecie przeciwnicy obozu Rymkiewicza byli Batorymi i Zamoyskimi. Przeciwnie – kanclerz i król, nawet jeśli odrzucimy idealistyczną wizję ich postaci, myśleli państwowo i byli, na skalę ówczesnych pojęć, liderami całego kraju. O obecnych rządzących nie da się natomiast powiedzieć ani żeby to potrafili, ani nawet żeby próbowali.
To jest dostrzegalne gołym okiem i trudno się dziwić, że wielu reaguje na to gwałtownie. Reakcja Rymkiewicza – i części odłamu opinii, dla którego stał się duchowym patronem – jest jednak aberracyjna, chora.
Oba te zjawiska są ze sobą powiązane, żywią się sobą nawzajem i dzięki temu potężnieją. Mówiąc słowami Miłosza, „jakaś obywatelska rośnie z tego groza”.