Badania opinii przed wyborami w 1989 r.

Przed wyborami 1989 roku badacze opinii dobrze wykonali swoją pracę. Działacze PZPR woleli jednak wierzyć w ankiety przeprowadzane na własnych spotkaniach wyborczych

Publikacja: 06.11.2010 00:01

Kawiarnia „Niespodzianka”, siedziba warszawskiego sztabu wyborczego „Solidarności”

Kawiarnia „Niespodzianka”, siedziba warszawskiego sztabu wyborczego „Solidarności”

Foto: Fotonova

[i]Łukasz Perzyna[/i]

Nieruchawa zwykle komunistyczna władza tym razem działała w zawrotnym tempie. Ledwo 5 kwietnia 1989 r. zakończył obrady Okrągły Stół, a już 7 kwietnia Sejm uchwalał nowe ordynacje wyborcze. 13 kwietnia Rada Państwa wyznaczyła termin głosowania na 4 i 18 czerwca. 17 kwietnia zaś Sąd Wojewódzki w Warszawie zarejestrował „Solidarność”.

„Kierownictwu PZPR bardzo zależało na przeprowadzeniu wyborów w jak najkrótszym terminie; chciano w ten sposób wykorzystać szybko topniejące poparcie części społeczeństwa dla rządu Mieczysława Rakowskiego oraz dać opozycji jak najmniej czasu na zorganizowanie kampanii” – pisze Antoni Dudek w „Reglamentowanej rewolucji”. Rząd i KC PZPR dysponowały analizami, z których wynikało, że sytuacja gospodarcza pogorszy się na jesieni. Tak się rzeczywiście stało: tyle że zmagać się z nią miał już pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego.

Na co liczyła władza? Na „zielone województwa”, gdzie bez skupisk miejskich „Solidarność” była słaba. Spodziewano się co najwyżej porażki w kilkunastu z ówczesnych 49 województw – z większymi miastami i silnymi tradycjami oporu. Władza zakładała neutralność Kościoła, który żyrował kompromis Okrągłego Stołu. Ale to właśnie w zielonych województwach „rzeczpospolita proboszczów” najmocniej wsparła kandydatów „Solidarności”.

Tym bardziej że tempo uchwalania zmian ustrojowych nie przełożyło się na jakość kampanii PZPR. Jak oceniał Timothy Garton Ash w książce „Wiosna obywateli”: „Typowe hasło partii: »Z nami bezpieczniej«, nadawało się raczej do reklamy prezerwatyw niż kandydatów do parlamentu”. A w tym samym czasie – jak relacjonuje Ash – „mury były wszędzie obwieszone nazwiskami i twarzami kandydatów »Solidarności«. Każdy z nich miał zdjęcie z Lechem Wałęsą”.

Ordynacja gwarantowała PZPR i koalicjantom z ZSL i SD, a także Stowarzyszenia PAX, Unii Chrześcijańsko-Społecznej oraz Polskiego Związku Katolicko-Społecznego 299 na 460 miejsc w Sejmie. O pozostałe 161 i 100 miejsc w Senacie toczyć się miała wolna gra wyborcza. Wedle obliczeń prof. Stanisława Gebethnera nawet przy klęsce wyborczej PZPR i jej sojusznicy oddawali opozycji tylko 46,43 proc. miejsc w Sejmie i Senacie. Rachuby na dalsze rządzenie po wyborach, nawet przy zupełnej porażce oparte były jednak na założeniu, że… koalicja pozostanie koalicją. Odwrócenie sojuszy przez ZSL i SD całkiem je unieważniło.

Jednak według sondaży CBOS, które 23 maja dostarczono władzom PZPR – Biuro Polityczne nie wyciągnęło z nich wniosków – zaledwie 34 proc. członków PZPR zapowiadało, że poprze w wyborach kandydatów koalicji, co szósty zaś zamierzał zagłosować na „Solidarność”. Zamiar oddania głosów na opozycję deklarowała wówczas prawie połowa mas członkowskich ZSL (48 proc.) i większość SD (55 proc.). Oznacza to, że kierownictwa „stronnictw sojuszniczych”, zawierając po wyborach koalicję z Lechem Wałęsą, poszły za nastrojami własnego aparatu.

Przedwyborcze badania CBOS wykazywały, jak ogromna jest liczba niezdecydowanych: 45 proc. w całym społeczeństwie, na wsi nawet 55 proc. Jak zauważa Antoni Dudek: „do zupełnie innych, skądinąd trafniejszych wniosków, mogły z kolei prowadzić dane OBOP wyraźnie wskazujące na kurczenie się liczby niezdecydowanych, których 2 maja miało być 30 proc., 23 maja zaś już tylko 21 proc. W tym czasie poparcie, deklarowane dla opozycji wzrosło wedle tego sondażu z 45 do 55 proc.”.

[srodtytul]Nastroje wśród swoich[/srodtytul]

Pomimo ostrzeżeń socjologów kontakt władzy z realnymi nastrojami społecznymi okazał się nikły. Włodzimierz Cimoszewicz zapamiętał powszechne także na lokalnym szczeblu przekonanie o nieuchronności sukcesu w wyborach do Sejmu i Senatu. „Wynikało ono zarówno z błędnej oceny sytuacji, jak i ze sposobu dochodzenia do tej oceny przez aparat partyjny. Organizował on wiele spotkań wyborczych. Sam wziąłem udział w

60 w ciągu 30 dni. Na wielu z nich rozdawano uczestnikom ankietę. Na jej podstawie próbowano później określić, jaki jest stopień poparcia dla poszczególnych kandydatów. Błąd metodologiczny był zupełnie oczywisty. Zwracałem uwagę ludziom, którzy przeprowadzali te ankiety, że wyniki muszą być absurdalne. Przecież na nasze spotkania przychodzili zazwyczaj nasi sympatycy, a nie przeciwnicy. Wyniki takich badań musiały być bezwartościowe. Po dwóch tygodniach kampanii wyborczej przedstawiono mi pierwsze podsumowanie sondażu. Zgodnie z nim kandydaci PZPR do Senatu mogli liczyć na prawie czterokrotnie większe poparcie niż kandydaci „Solidarności” – wspomina Cimoszewicz w wydanym w 1993 r. „Czasie odwetu”.

Badania, ale żadnej z renomowanych instytucji demoskopijnych, lecz Akademii Nauk Społecznych, przywoływał na X plenum KC PZPR w styczniu 1989 r. przewodniczący OPZZ Alfred Miodowicz. Dane, które cytował, wskazywały na narastające zubożenie oraz kulturalne i zdrowotne upośledzenie klasy robotniczej. Lider OPZZ czynił z nich argument przeciwko „porozumieniu elit” władzy i opozycji.

[srodtytul]Żeby zwycięstwo nie było zbyt wielkie[/srodtytul]

Symbolem urzędowego optymizmu i oderwania od rzeczywistości pozostał sekretarz KC Zygmunt Czarzasty. Trapiła go obawa, że po przytłaczającym zwycięstwie PZPR Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania. Jak wspomina w swoim „Alfabecie” Jerzy Urban: „Martwił się on, aby zwycięstwo PZPR nie było nazbyt przytłaczające. Zastanawiał się, co zrobić, żeby do parlamentu przyciągnąć jakoś trochę ludzi z »Solidarności«. Przedstawiał ścisłe, krzepiące serca, optymistyczne obliczenia”.

– Oni byli uśpieni tym, co mówił Czarzasty – ocenia ówczesnego przeciwnika Jan Lityński. Nie wiemy dokładnie, jakie badania natchnęły sekretarza ze Słupska do jego hurraoptymizmu. Wiadomo za to, że członkowie władz PZPR otrzymywali wyniki profesjonalnych sondaży, które powinny nasunąć im zupełnie przeciwne wnioski. Polska demoskopia, choć wyniki jej badań pozostawały przez lata opatrywane nadrukiem „ściśle tajne”, potwierdzała bowiem swoją markę. Nie wytypowała oczywiście wyniku wyborów – socjologowie zwykli podkreślać, że sondaż stanowi tylko fotografię stanu świadomości społecznej w momencie przeprowadzania badania. Pokazała jednak wyraziście tendencje, które wszyscy poznaliśmy po zamknięciu urn 4 czerwca. Z perspektywy PZPR problemem było to, że towarzysze z wyników nie wyciągnęli wniosków.

Co ciekawe – podobnie jak w wypadku „exit polls” w czerwcu 2010 r., kiedy to OBOP najtrafniej oszacował rezultat pierwszej tury wyborów prezydenckich na podstawie deklaracji głosujących, również 21 lat wcześniej OBOP najlepiej odczytał tendencje, które dały „Solidarności” wyborcze zwycięstwo.

Według badania z 2 maja 1989 r. zamiar głosowania na koalicję w wyborach do Senatu deklarowało 25 proc. ankietowanych, na opozycję zaś – 45 proc. Dwa tygodnie później chęć poparcia koalicji wyraziło 23 proc. badanych, opozycji – aż 57 proc. Sygnałem alarmowym dla władzy powinno stać się zmniejszenie się liczby niezdecydowanych (z 30 proc. w badaniu z 2 maja do 20 proc. w badaniu z 16 maja), któremu towarzyszyło wzrastające poparcie dla opozycji. Gdy grupę niezdecydowanych lub niedeklarujących z góry, że na wybory pójdą, dopytywano, kogo byliby skłonni poprzeć – 2 maja koalicję wskazało tylko 12 proc. z nich, opozycję zaś – 50 proc. Z kolei 16 maja koalicję – 8 proc., opozycję – już 54 proc.

Niemal trafnie wytypował OBOP frekwencję wyborczą: 70 proc. (zarówno 2, jak i 16 maja). Do urn 4 czerwca poszło 62 proc. Polaków.

Również sondaże CBOS powinny wzbudzić niepokój władzy. W kwietniu 1989 r. poparcie dla koalicji deklarowało 12 proc. badanych, dla kandydatów „Solidarności” – 37 proc. W badaniu majowym na koalicję zamierzało zagłosować 12 proc. respondentów, na kandydatów „Solidarności” – 31 proc., na kandydatów niezależnych zaś – 25 proc. Malała liczba niezdecydowanych: z 49 proc. w kwietniu do 31 proc. w maju.

„Wyniki wyborów są przekonującym dowodem skuteczności taktyki i kampanii wyborczej »Solidarności«. Koalicji, w przeciwieństwie do »Solidarności«, nie udało się zmobilizować potencjalnego elektoratu. Takiego rozwoju zdarzeń nie zapowiadały i nie mogły zapowiedzieć wyniki naszych sondaży” – pisał Eugeniusz Śmiłowski w artykule „Czerwcowe wybory parlamentarne w sondażach CBOS” w wydanej rok po wyborach pracy zbiorowej „Wyniki badań – wyniki wyborów 4 czerwca 1989 r.”. Niewątpliwie w większym stopniu udało się to wtedy OBOP.

Urszula Krassowska, analityk z TNS OBOP, przypisuje różnice kwestii sformułowania pytania przez CBOS: – Respondenci mogli nie rozumieć, co to są ci kandydaci niezależni. Dodatkowo OBOP dopytywał niezdecydowanych, CBOS zaś zostawiał ich samych sobie jako grupę. Tymczasem wśród osób, które z jakichś względów uchyliły się od odpowiedzi, najwięcej przy dopytywaniu zasilało elektorat „Solidarności”.

[srodtytul]Gry uliczne[/srodtytul]

Opozycja – na miarę możliwości – próbowała własnej demoskopii. Przydatne dla celów sztabowych badania uliczne przeprowadzili działacze NZS zaangażowani w kampanię Jacka Kuronia. W książce „Wokół Marszałka” jeden z tych działaczy Andrzej Anusz przytacza opinię na ten temat samego kandydata: „O żoliborskiej kampanii pisano w prasie, że prowadzona jest w światły i nowoczesny sposób. W trakcie jej trwania chłopcy dwa razy przeprowadzili badania przedwyborcze, których wyniki trzymaliśmy w tajemnicy, ale wykorzystaliśmy do modyfikacji kampanii. W rezultacie wynik wyborów nie zaskoczył nas. Wygraliśmy zasłużenie”.

Przeprowadzenie badań szef sztabu Anusz zaproponował Tomaszowi Jakubiakowi, studentowi psychologii z ATK. Znali się od 1987 r. z działalności w NZS. Ankieterzy wypytywali przechodniów w godz. 16 – 17, w popularnym miejscu przesiadkowym przy pl. Komuny Paryskiej (dziś znów Wilsona), na rogu Krasińskiego i Stołecznej, pod domami towarowymi: Merkurym i przy Hali Marymonckiej. Zwykle każdy ankieter indagował ok. 20 osób. Poprzedzali to pytaniem kontrolnym, czy dana osoba mieszka na Żoliborzu. Jeśli tak, wypytywali, czy będzie głosować i na kogo. Wszelkie niezdecydowanie interpretowano jako głos przeciw Kuroniowi, zgodnie z logiką ówczesnej ordynacji.

– Nie miałem problemów. Ludzie chętnie udzielali odpowiedzi – wspomina Tomasz Jakubiak, obecny wiceprezes OBOP, który wtedy mieszkał na Mokotowie i na Żoliborz jechał pół godziny pospiesznym E.

Uliczni ankieterzy odnotowywali płeć i wiek respondentów. – Okazało się, że nie ma większych różnic, Kuroń wygrywa w każdej grupie. Znajomość jego marki rosła w kampanii, co zapowiadało, że zmiażdży nie tylko rywali z obozu władzy, ale również niezależnego konkurenta Władysława Siłę-Nowickiego. Badania okazały się optymistyczne dla nas, ale trzeba było je przeprowadzić tak, aby uniknąć nerwowych ruchów – ocenia Jakubiak.

Potwierdza to Anusz: – W pewnym momencie Kuroń był bliski zaostrzenia sporu z Siła-Nowickim. Zamierzał podkreślać, że konkurent rozbija jedność „Solidarności”. My mówiliśmy: raczej tonować, nie zaostrzać. Badania pokazały dużą, rosnącą przewagę Kuronia i spokojne poparcie dla niego. Za to przy „fifty-fifty” zawsze pojawia się pokusa, żeby kampanię zaostrzyć.

Z kolei Jan Lityński zapamiętał równie użyteczne wnioski, jakie wyciągnięto z badań ulicznych, przeprowadzanych w Warszawie przez zespół socjologa Antoniego Bielewicza. – Choć uliczne badanie z natury rzeczy okazuje się mniej wiarygodne, przyniosło wyniki zbliżone do rzeczywistych – wspomina Lityński. Z jednym wyjątkiem: Mokotowa.

Sondaż pokazał, że kandydujący stamtąd z „S” Andrzej Miłkowski będzie musiał walczyć w drugiej turze o mandat z popularną prezenterką TV Zdzisławą Gucą. Wnioski wyciągnięto jednak błyskawicznie.

– Dlatego główne siły skierowano na Mokotów – podkreśla Lityński. Intensywna kampania w tej dzielnicy przyniosła efekt: Miłkowski zdobył mandat w pierwszej turze.

[srodtytul]To my byliśmy interesujący[/srodtytul]

Dokładnie potwierdziły się za to przewidywania dotyczące Śródmieścia. I w tym jednym, prestiżowym wypadku ludzie „Solidarności” zerwali z zasadą, że wyniki wyborów zarezerwowane są „do użytku wewnętrznego” ich sztabu.

– Zrobiliśmy konferencję prasową – relacjonuje Jan Lityński. – Powiedziałem na niej, że Jerzy Urban przegrywa 2 do 8 z Andrzejem Łapickim. Prasa oficjalna zarzuciła mi wtedy kłamstwo, ale szybko się okazało, że to my mamy rację.

Łapicki uzyskał w dniu wyborów 77,8 proc. głosów, Urban – 15,6 proc.

Działaczy „S” najbardziej zaskoczyło, że nawet w Warszawie 5 proc. mieszkańców w ogóle nie wiedziało, że wkrótce mają się odbyć wybory. Zapowiadało to obojętność części społeczeństwa, która znalazła wyraz w wysokiej, bo sięgającej 38 proc., absencji przy urnach.

Aby wiedzieć, kto przeprowadził lepszą kampanię, nie trzeba było badań ulicznych. Ocenili to jednoznacznie respondenci zarówno CBOS, jak OBOP.

Jak podkreśla Jan Lityński: – Była drużyna Lecha. Nie było drużyny PZPR.

– Oni byli zamknięci w wieży z kości słoniowej – ocenia Andrzej Celiński. – Dla nich my byliśmy nikim, może poza Kuroniem czy Mazowieckim. Nie śledzili naszej kampanii w terenie.

A właśnie tam kampania bezpośrednia okazała się głównym atutem „Solidarności”.

Mieliśmy fantastyczne dojście do ludzi poprzez wiece. Również poprzez parafie – podkreśla Celiński. – My byliśmy interesujący dla wyborców. Kampania była przecież prowadzona pierwszy raz. I my ją naprawdę prowadziliśmy.

Lityński zaś wspomina, jak poeta i historyk literatury Piotr Matywiecki przeprowadził monitoring konkurencji. W tym samym czasie, gdy w Niespodziance kłębił się tłum działaczy i sympatyków „S” – w lokalu PZPR smętna pani zapytana o kandydatów niechętnie wskazała piętrzący się w kącie stos materiałów. „Niech pan sobie weźmie”. Zupełnie jakby sama też sprzyjała „Solidarności”.

[i]Łukasz Perzyna[/i]

Nieruchawa zwykle komunistyczna władza tym razem działała w zawrotnym tempie. Ledwo 5 kwietnia 1989 r. zakończył obrady Okrągły Stół, a już 7 kwietnia Sejm uchwalał nowe ordynacje wyborcze. 13 kwietnia Rada Państwa wyznaczyła termin głosowania na 4 i 18 czerwca. 17 kwietnia zaś Sąd Wojewódzki w Warszawie zarejestrował „Solidarność”.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne