Miłośnicy trupów i masakr

Publikacja: 18.12.2010 00:01

Profesor Maciej Urbanowski postanowił przy okazji polemiki na temat poezji Wencla po raz kolejny podsumować moją metodę krytyczną (w tekście [link=http://www.rp.pl/artykul/576864.html" "target=_blank]„Nie kpić z rozpaczy”[/link], „Rz” z 11.12). Gdy wytknąłem mu ongiś, że zestawianie „Doliny nicości” Wildsteina z arcydziełami literatury polskiej to jednak przesada, on zamiast przyznać, że nieco się w swych sądach zagalopował, nazwał moją metodę krytyką ułatwioną. Fakt, że jest ona ułatwiona. Ale przecież ułatwiona przez kiksy, jakie popełniają profesor i jego koledzy nieodróżniający promocji od krytyki literackiej.

Teraz, gdy poddaję surowej ocenie „Dziennik” Mrożka, który jacyś niedouczeni krytycy śmią równać z pisarstwem Gombrowicza, gdy bez namaszczenia piszę o twórczości Wencla, nazywa mnie bokserem, oskarżając o „zadawanie ciosów poniżej pasa, szarpanie przeciwnika, a nawet szarpanie za bokserki”.

Kłopot polega na tym, że ja nikogo za bokserki ciągać nie chcę, tylko wyraziście referuję i oceniam, co sami pisarze o sobie piszą.

Przecież faktem jest, że duża część „Dziennika” Mrożka to alkoholowy bełkot, wieńczony często przyznaniem się do ataku czkawki czy utraty świadomości.

Z kolei Wencel, pisarz ekstrawagancki, sam przed publicznością – by pozostać przy metaforach Urbanowskiego – ściąga bokserki. Chętnie bym mu je przytrzymał, chociaż w rękawicach bokserskich nie jest to zbyt wygodne, i przed tymi aktami ekshibicjonizmu uchronił.

Przypomnę fakty. Oto w jubileuszowym 33. numerze „Frondy” z 2004 roku redaktorzy urządzili dziwną zabawę i w formie dekalogu opublikowali swe publiczne spowiedzi z łamania bożego prawa. Wojciech Wencel wziął przykazanie szóste i nadesłał opowieść o swym uzależnieniu od internetowej pornografii, pijaństwach i niewierności. Numer pisma zdobiła okładka przedstawiająca spowiadającego się Supermana.

Gdy więc oceniam grzeszki Wencla jako dość banalne, to czy nie wpisuję się w styl komunikacji zaproponowany przez samego autora? Nie? A jak w takim razie profesor Urbanowski, prawodawca krytyki literackiej, skomentuje fakt, że redakcja „Frondy” po wydaniu numeru z publicznymi spowiedziami na swoim portalu internetowym urządziła głosowanie na najlepsze wyznanie win? (Notabene w tym kuriozalnym rankingu pierwsze miejsce zajął nasz poeta). Naprawdę, to obiekty omawiane przeze mnie proszą o stosowanie ostrych kryteriów, nie ja.

Taki to mój boks, że po prostu staram się uważnie czytać teksty pisarzy, których oceniam. Felieton otwierający tom „Niebo w gębie” dotyczy Andrzeja Bobkowskiego. Gdyby poeta Wencel przejął się naprawdę wymową „Szkiców piórkiem”, przecież nie wpadłby w kanał trupiej twórczości, która tak podoba się Urbanowskiemu.

Chciałbym na serio polemizować z profesorskimi tezami, ale poezja krytyczna, jaką rozwija, trochę utrudnia rzeczową dyskusję. Posłuchajmy:

„»De profundis« to bowiem wywoływanie duchów naszej liryki i zarazem wieniec żałobny utkany z kwiatów polskiej poezji, składany na grobach naszych, często zapomnianych, bohaterów”.

Czego się naczytał prof. Urbanowski, że piszą mu się takie zdania? I jak ja mam się zachować, gdy słuchając tego dosłownie kwiecistego stylu, walczyć muszę, by nie parsknąć śmiechem? „Wieniec żałobny utkany z kwiatów poezji”?! No, bardzo przepraszam, to jednak mówimy rzeczywiście innymi językami. I może: albo analizujmy, albo się wzruszajmy.

„Jak wstrząsający jest wiersz »Drzwi« – pisze Urbanowski – pokazujący w poetyckim skrócie polską historię na przykładzie tytułowego motywu-symbolu drzwi »chroniących Żydów, słuchaczy tajnych kompletów, krematorium, komory gazowej, ubeckiego więzienia«”!

No i tu z prof. Urbanowskim się zgadzam. Dla mnie też tekst wiersza „Drzwi” jest wstrząsający. Bo patriotyczny kicz, jaki sączy się z tego utworu, jest straszny. I wstrząsa. Dlaczego, skoro Wencel leci już plakatem, nie umieści wśród różnych drzwi także drzwi jedwabieńskiej stodoły? Bo trochę byłoby trudniej? Bo przyszłoby mu się zmierzyć z bardziej skomplikowaną historią?

Dalej: wbrew temu, co imputuje Urbanowski, ja, czytając napuszone androny Wencla, wcale się nie płonię, raczej gniewem płonę. Użycie Izajaszowych fraz na zawsze związanych z męką naszego Pana do gloryfikacji jakiegoś hybrydycznego tworu będącego powstańco-partyzanto-kresowiako-moherem budzi moją złość.

Gdy czytam w innym miejscu: „im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje/ tym gorętsze składaj dzięki, że jesteś Polakiem”, to naprawdę bierze mnie wściekłość na myśl, że te bzdury pisze Wencel w obliczu śmierci bliskich mi ludzi, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej.

Dla mnie jest rzeczą groźną, gdy poezję obywatelską uprawiają ludzie, którzy refleksję o narodzie sprowadzają do apoteozy niewinnego cierpienia i funeralnych wzdychań i po prostu lubią trupy i masakry. Naprawdę, to Wencel, a nie ja, zawiesza na swym blogu link do fotek zwłok ludzkich…

Więc może krótko, na koniec, żeby wiadome było: dla mnie patriotyzm to nie tylko pisanie wierszy i esejów o ojczyźnie, ale też ich uważna lektura. I gdy w tłumie żałobników dostrzegam płaczka, który wyraźnie lubi trupy, to wołam: uwaga, niebezpieczeństwo!

Może to i boks, może nawet krav maga, ale przede wszystkim działanie w obronie własnej, w naszej obronie, profesorze.

[ramka][srodtytul][link=http://www.rp.pl/artykul/576864.html" "target=_blank]Nie kpić z rozpaczy[/link] [/srodtytul]

Tom Wencla jako całość jest czymś w rodzaju nekrologu, elegii albo trenu dla ofiar katastrofy, jak i ofiar XX-wiecznych dziejów Polski. (...) A jeżeli nawet „De profundis” to wiersze „oszalałego z rozpaczy patrioty”? Czemuż się wtedy z tej rozpaczy nabijać, czemu z niej kpić? Czyż nie jest to temat równie dla pisarza i krytyka ciekawy, jak picie wódki albo opisywanie upadków duchowych producentów głupawych talk-show w telewizji?

[i] Maciej Urbanowski („Rz” 11 grudnia)[/i][/ramka]

Profesor Maciej Urbanowski postanowił przy okazji polemiki na temat poezji Wencla po raz kolejny podsumować moją metodę krytyczną (w tekście [link=http://www.rp.pl/artykul/576864.html" "target=_blank]„Nie kpić z rozpaczy”[/link], „Rz” z 11.12). Gdy wytknąłem mu ongiś, że zestawianie „Doliny nicości” Wildsteina z arcydziełami literatury polskiej to jednak przesada, on zamiast przyznać, że nieco się w swych sądach zagalopował, nazwał moją metodę krytyką ułatwioną. Fakt, że jest ona ułatwiona. Ale przecież ułatwiona przez kiksy, jakie popełniają profesor i jego koledzy nieodróżniający promocji od krytyki literackiej.

Teraz, gdy poddaję surowej ocenie „Dziennik” Mrożka, który jacyś niedouczeni krytycy śmią równać z pisarstwem Gombrowicza, gdy bez namaszczenia piszę o twórczości Wencla, nazywa mnie bokserem, oskarżając o „zadawanie ciosów poniżej pasa, szarpanie przeciwnika, a nawet szarpanie za bokserki”.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”