Zło jest ciekawsze od dobra, prawda? Nawet w literaturze, zwłaszcza w literaturze, bo jak inaczej tłumaczyć popularność takich dzieł jak dzienniki polityków. Zwłaszcza złych polityków, czyli zdecydowanej większości. Są oczywiście różnice między, powiedzmy, Tonym Blairem, Wojciechem Jaruzelskim i Benito Mussolinim, ale ich wspomnienia w chwili publikacji stają się równie łakomym kąskiem dla czytelników, którzy wierzą, że w słowach głównych aktorów najważniejszych wydarzeń współczesności odnajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Gazeta „Libero" rozpoczęła właśnie publikację dzienników Mussoliniego, a Włosi po raz kolejny dokonują egzegezy dorobku politycznego i kryminalnego Duce, zastanawiając się, jak to możliwe, że miliony poważnych ludzi uwierzyły postaci, która od lat buja gdzieś na granicy gatunków, gdzieś między obyczajowym wodewilem z klaunem w roli głównej i politycznym thrillerem o faszystowskim psychopacie. Najciekawsze, że gazeta „nie przesądza o autentyczności" wspomnień Mussoliniego, innymi słowy, możliwe, że to, co opublikuje „Libero" w najbliższych tygodniach, nie jest zapisem myśli autora, tylko nie wiadomo czym. To oczywiście nie przeszkadza czytelnikom emocjonować się zapiskami Duce, a niektórym nawet wierzyć, że pomogą one Włochom lepiej zrozumieć własną historię.
Na początek dobrze byłoby jednak, żeby wypowiedzieli się grafolodzy i biografowie Mussoliniego, którzy jak dotąd nie są w stanie ostatecznie potwierdzić, czy wspomnienia są autentyczne. Przypomina to sytuację sprzed prawie 30 lat, kiedy niemiecki tygodnik „Stern" padł ofiarą najsłynniejszej mistyfikacji w historii literatury pamiętnikarskiej. W 1981 roku Stern zakupił 62 tomy rzekomych pamiętników Hitlera. Po szczegółowych analizach kilku doświadczonych historyków, autorytetów w dziedzinie III Rzeszy, potwierdziło wiarygodność dzienników, a w 1983 roku, hucznie ogłoszono ich publikację. Ciekawe, że jednym z nielicznych sceptyków co do autentyczności zapisów był brytyjski historyk David Irving, znany później jako „negacjonista Holokaustu" i osoba „kompletnie pozbawiona wiarygodności" (według orzeczenia sądu angielskiego z 1996 roku). Podczas prezentacji dzienników Irving wdarł się na konferencję prasową „Sterna" i pokazał światu własne fotokopie sfałszowanych zapisków Hitlera, które zakupił – jak twierdził – z tego samego źródła co „Stern". Na nieszczęście redakcji nikt mu nie uwierzył.
Na swoje własne nieszczęście z kolei Irving tydzień później zwołał kolejną konferencję, na której wycofał swoje poprzednie zastrzeżenia i uznał, że tekst jest jednak autentyczny. Nieprzychylni mu krytycy twierdzili, że Irving zmienił zdanie, bo we wspomnieniach przekazanych „Sternowi" nie było ani słowa o Holokauście, co wspierało jego ówczesną tezę, że Hitler nic nie wiedział o zagładzie Żydów. Te dywagacje przestały mieć jakiekolwiek znaczenie kolejny tydzień później, gdy historycy z niemieckiego Archiwum Federalnego orzekli, że rzekomy dziennik Hitlera jest „groteskowo powierzchownym fałszerstwem". Nic się w nim nie zgadzało: papier i atrament pochodziły z czasów współczesnych, rzekome przemyślenia Hitlera były fragmentami jego przemówień, a autorem całości okazał się Konrad Kujau, znany policji oszust ze Stuttgartu. Kujau i Gerd Heidemann, dziennikarz „Sterna", który organizował transakcję, zostali skazani na 42 miesiące więzienia, ale nigdy nie odzyskano pieniędzy, które niemiecki tygodnik zapłacił za publikację. Oprócz gotówki naczelny „Sterna" stracił pracę, a kilku historyków, którzy wsparli swoim autorytetem autentyczność „dzienników Hitlera" – reputację.
Autor najlepszy, gdy nie żyje
Historia „sprzedawania Hitlera" (pod tytułem „Selling Hitler" brytyjski autor Robert Harris opisał całą historię) jest wyjątkowa, jednak kwestia autentyczności zapisków jest kluczowa, jeśli chcemy rozmawiać na temat dzienników i wspomnień polityków. – Nie chodzi o to, czy autor przekazuje osobiste przekonania, i koloryzuje rzeczywistość, bo każde wspomnienia są subiektywne – mówi historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego i IPN profesor Antoni Dudek. – Podstawowe pytanie dla historyka i badacza wspomnień jako źródła brzmi, czy zapiski są autentyczne i opisują sytuację, jaką widzi go autor w momencie pisania. W każdych wspomnieniach najważniejsza wątpliwość dotyczy uzupełnień, odpowiedzi na pytanie, czy autor napisał coś tuż po fakcie czy nie.
– Idealny autor dzienników to postać, która już nie żyje – mówi prezes wydawnictwa Iskry Wiesław Uchański, który publikował m.in. dzienniki Stefana Kisielewskiego, Mieczysława Rakowskiego, Krzysztofa Mętraka, Zygmunta Mycielskiego. – Np. dzienniki Kisiela zostały spisane z jego notatek, których on sam nie tylko, że nie poprawiał po napisaniu, ale w ogóle ich nigdy nie czytał. Podobnie Krzysztof Mętrak.
Taki postulat wobec polityków, zwłaszcza żyjących, jest raczej nierealny. Każde wspomnienia podpisane przez byłego polityka (bo wspomnienia piszą raczej „byli") są próbą obrony własnej, niekiedy nawet aktem politycznym mającym wpływ na zachowania wyborców. Np. głośne niedawno wydane wspomnienia Tony'ego Blaira „A Journey" wywołały polityczną burzę w Wielkiej Brytanii nie tylko ze względu na treść („Blair przepisuje historię, patrzy na świat przez tylne lusterko z punktu widzenia człowieka, którzy sprzedał się Bushowskim neokonserwatystom i nauczył się śpiewać w ich chórze" – grzmiała komentatorka dziennika „The Guardian"), ale również na termin wydania: książka ukazała się w czasie wyborów lidera Partii Pracy i opinie Blaira z pewnością mogły wpłynąć na decyzje wyborców.