Zmistyfikowany arcybiskup Lefebvre

Zarówno przeciwnikom, jak i niektórym zwolennikom wygodniej było zmistyfikować jego życie, niż pogodzić się z prawdą

Publikacja: 09.04.2011 01:01

Abp Marcel Lefebvre podczas wizytacji pastoralnej w Rouen, 1976 r.

Abp Marcel Lefebvre podczas wizytacji pastoralnej w Rouen, 1976 r.

Foto: AP

Red

O tym, że zmarły 20 lat temu abp Marcel Lefebvre nie był byle kim, wiedział dobrze każdy, kto się z nim zetknął, a posiadał zdolność odróżnienia sporu od człowieka. W Afryce pozostała pamięć oddanego duszpasterza-realisty i twórcy miejscowej hierarchii kościelnej – w czasach, gdy z upoważnienia papieża administrował ogromnym terenem misyjnym. Będąc uczestnikiem Vaticanum II, dał się poznać jako jeden z najaktywniejszych ojców soborowych, świetnie zorientowany w materii dyskusji i przewyższający wielu swych adwersarzy praktyką pastoralną... Te dwa znaczące fakty nie podlegają żadnym wątpliwościom. Kontrowersje zaczynają się dopiero wraz z przyjęciem przez niego po soborze roli nieformalnego przywódcy „ruchu tradycjonalistycznego": od tego czasu dla jednych jest „ostatnią nadzieją" wobec inwazji modernizmu, a dla drugich – kościelnym Goldsteinem, obrzydliwym kościotrupem w wonnej arkadii „nowej wiosny Kościoła".

W potocznej opinii – tak samo światowej, jak i kościelnej – dominuje skrajnie negatywny stereotyp abp. Lefebvre. Niezwykle łatwo i bezkarnie można mu przypisywać – bez żadnego dowodu – a to jakiś ciasny konserwatyzm arystokratyczny, a to lękową mentalność wroga każdej nowoczesności, a to wąskie horyzonty europocentryzmu, a to nostalgię „wstecznika", a to antysemicki „syndrom Vichy". Wystarczy jednak zajrzeć do biografii arcybiskupa – do dostępnej niedawno także u nas pracy bp. Bernarda Tissier de Mallerais – aby stwierdzić, że te oszczercze stereotypy okazują się śmieszne w zestawieniu z informacjami o pochodzeniu, wykształceniu, zasługach misjonarskich i duszpasterskim dynamizmie Marcela Lefebvre.

Głos Kościoła, sprzeciw sumienia

Jednak prawdziwy problem z naszą świadomością, kim naprawdę był i bywał abp Lefebvre, jest bardziej skomplikowany niż kłamstwa czarnej legendy. Kłopotem jest także to, że z różnych względów zarówno przeciwnikom, jak i niektórym zwolennikom arcybiskupa wygodniej było zmistyfikować jego życie, niż pogodzić się z prawdą. Zadziwiające, jak w niektórych punktach dość zgodnie spłaszczali tę wielowymiarową postać i ci, którzy chcieli nią straszyć dzieci soboru jak jakimś wilkiem, i ci, którzy pragnęli uzyskać wyimaginowany „wzór konserwatywnego biskupa".

Jedną z takich  mistyfikacji jest przypisywanie abp. Lefebvre pryncypialnej skłonności do tzw. skrajnej prawicy i form prawicowych dyktatur. U nas czynił to z niejakim obrzydzeniem ks. Józef Tischner – ale byli i tacy, których do arcybiskupa przyciągał właśnie domniemamy antydemokratyzm. Tymczasem jego stanowisko w sprawie polityki było sprecyzowane zupełnie innymi akcentami, jak przystało na biskupa, a nie kapelana politycznej krucjaty: „Jeśli chodzi o oskarżenia o »skrajną prawicę« – mówił w wywiadzie z 1976 r. – odpowiem, że jeśli pojęcie »prawica« będzie oznaczać ideę społeczeństwa żyjącego według zasad ustanowionych przez Boga, opartego na autorytecie, posłuszeństwie i sprawiedliwości, można rzeczywiście powiedzieć, że jesteśmy »z prawicy«. Ale jeśli określenie »skrajna prawica« oznacza nadużycia władzy osobistej przez bezprawną dyktaturę albo partię dążącą do tyranii, oczywiście niczym takim nie jesteśmy. ... Ale nie mamy też wątpliwości, że zasady teologiczne i moralne Kościoła mają oczywiste konsekwencje w społeczeństwie, które jest dziełem Bożym i jako takie podlega prawom Bożym" („The Age", 10 grudnia 1976).

Innym chętnie powtarzanym „pewnikiem" jest twierdzenie, że abp Lefebvre był przeciwnikiem reformy liturgicznej jako takiej, fanatykiem łaciny. A jednak znamy jego ostrożną, lecz mocną pochwałę tych korekt, których w liturgii wymagał wprost dokument soboru: „Czy należało zachować to wszystko bez zmiany? Sobór odpowiedział na to przecząco, z umiarem i roztropnością. Coś należało zreformować i odnaleźć" („Itin" 1965). Z całą pewnością możemy zakładać, że gdyby już kilka lat po soborze nie doszło do dewastatorskiej rewolucji liturgicznej – gdyby zamiast reformować, nie zaczęto po prostu tworzyć nowej liturgii nowego Kościoła – abp Lefebvre uznałby wraz z innymi potrzebę duszpasterskich adaptacji, w granicach zdrowej tradycji. Był duszpasterzem z krwi i kości i naprawdę wiedział, co stanowi rzeczywistą trudność, zwłaszcza na misjach.

Wreszcie jeszcze jednym skrótem myślowym jest uznanie postawy abp. Lefebvre za jednoznaczne i pozbawione wahań odrzucenie nauczania Vaticanum II. Zacznijmy od tego, że wbrew trudno wytłumaczalnej późniejszej „legendzie" (podtrzymywanej wyjątkowo zgodnie przez krytyków i entuzjastów) abp Lefebvre podpisał wszystkie dokumenty uchwalone przez Vaticanum II, włącznie z tymi najbardziej kontrowersyjnymi, jak deklaracja o wolności religijnej czy dekret o ekumenizmie. Oczywiście wcześniej walczył jak lew, aby dokumenty te w tej formie nie zostały uchwalone – a potem przez lata krytykował je w punktach, w których dostrzegał zerwanie z wcześniejszym nauczaniem Kościoła i zagrożenie relatywizmem. A jednak podpisanie tych dokumentów – byli tacy, którzy ich nie podpisali – sygnalizuje, że arcybiskup potrafił równocześnie przyjmować głos Kościoła i zachowywać swoje sprzeciwy sumienia. Potrafił być w tej dyspozycji, która kilkadziesiąt lat później, w 1988 roku, doprowadziła do podpisania w ramach protokołu ugody ze Stolicą Apostolską deklaracji doktrynalnej: „W związku z pewnymi elementami nauczania Soboru Watykańskiego II lub związanymi z późniejszymi reformami liturgii i prawa – które nam wydają się trudne do pogodzenia z Tradycją – zobowiązujemy się do przyjęcia pozytywnej postawy studium i łączności ze Stolicą Apostolską, unikając wszelkiej polemiki".

Dyspozycja ta miała oczywiście w samym arcybiskupie pewną konkurencję (w postaci tezy, że na soborze doszło do jednoznacznego zerwania z Tradycją, więc zamiast go interpretować, należy go odrzucić) i niewątpliwie nieraz z tą konkurencją przegrywała. A jednak w myśleniu i zachowaniach abp. Lefebvre istniał również scenariusz alternatywny względem tego, co się ostatecznie stało.

Prawo do wątpliwości

Unikanie polemiki nie oznacza ukrywania wątpliwości – tym bardziej jeśli ostatni sobór nie zażądał dla siebie akceptacji bezwarunkowej. Był jednak taki czas, gdy arcybiskup powtarzał za Janem Pawłem II formułę: „odczytać sobór w świetle Tradycji" – i widział w niej lekarstwo na kryzys Kościoła. Formuła ta nie oznacza jednak tylko zażegnania błędnych interpretacji zgodnych z „hermeneutyką zerwania" – ale i kolejny krok w nieustannym wysiłku Kościoła, aby oświetlać swą nauką nowe czasy i nowe kwestie.

Dla przykładu: odczytanie „w świetle Tradycji" soborowego dokumentu „o wolności religijnej" nie może ograniczyć się do surowego sądu nad jego dwuznacznościami lub pewnymi lekkomyślnie wytworzonymi pozorami zerwania z wcześniejszą krytyką liberalizmu. Krytykę „wynaturzonej idei wolności" i relatywizmu – podtrzymaną przez Jana Pawła II w „Evangelium vitae" i „Veritatis splendor" – należy połączyć z nowymi krokami tradycji w eksplikowaniu zarówno wykluczenia przymusu w kwestii wiary, jak i zachodzącego niekiedy wręcz obowiązku tolerancji wobec zachowań złych i błędnych (jednak także bez ich autoryzowania przez władzę publiczną).

Nie trzeba podzielać zachwytu dla nowych czasów, pluralizmu, demokracji – unoszącego się z zasady nad tekstami soborowymi i posoborowymi – aby równocześnie rozumieć imperatyw objaśniania wymagań życia chrześcijańskiego także dzisiaj, w warunkach pluralizmu i demokracji. Na tym zresztą polega linia pontyfikatu Benedykta XVI objaśniona przez niego w słynnym przemówieniu do kurii rzymskiej w grudniu 2005 r.

W latach posoborowych abp Lefebvre został wezwany do szczególnego i heroicznego świadectwa wiary. W świetle faktów nam znanych jest pewne, że to wyzwanie rozpoznawał i podjął.

Jeśli chodzi o te posunięcia, które były w życiu arcybiskupa najbardziej dramatyczne, najbardziej kontrowersyjne także dla osób mu bliskich, są one zrozumiałe w naturalnym, ludzkim oglądzie wydarzeń. W tej warstwie bardzo ludzkiej – także w sensie bardzo ludzkiego heroizmu – nie jest trudno zrozumieć nawet aktów nieposłuszeństwa papieżowi, jeśli tylko pamięta się, jak bardzo autorytet papieży czy w ogóle autorytet urzędów rzymskich był przez lata używany i nadużywany do lekceważącego pacyfikowania dzieła abp. Lefebvre – i to nawet jeszcze wtedy, gdy w jego początkach chodziło w nim jedynie o niepolemiczne zachowanie do niedawna oczywistych standardów katolickości. Wystarczy poznać fakty, aby znacznie zredukować poziom przemądrzałego dogadywania, że nie był dość ufny czy cierpliwy. Bo może wielu innych nie było dość mężnych?

Wystarczy zatem znajomość faktów, aby zobaczyć zarówno stopniową radykalizację arcybiskupa, jak i realną współodpowiedzialność Rzymu za ostateczny rozłam. W chwilach podziału odpowiedzialni w Kościele nie uczynili wystarczająco wiele, by osiągnąć pojednanie.

Jednak pewna „naturalność" narastającego nieposłuszeństwa arcybiskupa nie może tłumaczyć go w całości. Pytanie, czy to, co – w tych różnych odcieniach znaczeń – naturalne i naturalnie zrozumiałe, zawsze wystarczy.

O to więc trzeba by wieść dalej spór: nie o prawość intencji ani nawet nie o roztropność w czysto ludzkich kategoriach. Na życie abp. Lefebvre w krytycznych latach jego próby można patrzeć jak na próbę, która coraz wyraźniej przerastała ludzkie siły, perspektywy, rachuby – a więc jak na próbę, którą w dziejach Kościoła przechodził niemal każdy wielki założyciel czy przywódca.

Niektórzy z nich przeszli ją pomyślnie i często nawet mimo okresowego załamania się ich dzieł stali się następnie tym skuteczniejszymi odnowicielami życia katolickiego. Konkluzja rozmyślania nad próbą abp. Lefebvre musiałaby dotyczyć faktu, czy nadludzka próba, która przyszła na niego, poprowadziła go faktycznie do świętości „wyznawcy", czy raczej sprowokowała go w momencie najcięższego kryzysu i kuszenia do wyboru bardziej ludzkiego skrótu, drogi do wyznaczonego, po ludzku zrozumiałego celu – z pominięciem świętości.

Po liniach krzywych

Historii się nie odwróci, ale trzeba by dobrze poznać stawkę i nadzieje abp. Lefebvre, żeby wejść w ocenę jego postępowania.

Doprawdy, trudno czytać bez wzruszenia list abp. Lefebvre do papieża Jana Pawła II pisany w Boże Narodzenie 1978, w pierwszych miesiącach nowego pontyfikatu – właśnie wtedy, gdy zaistniała największa szansa zahamowania dynamiki rozłamu. Jeden z najważniejszych fragmentów tego listu brzmiał następująco: „Ojcze Święty, na chwałę Jezusa Chrystusa, dla dobra Kościoła, zaklinamy Cię, abyś powiedział jedno słowo, jedno zdanie, jako Następca Piotra, jako Pasterz Kościoła powszechnego, do Biskupów całego świata:  »Pozwalamy na swobodne sprawowanie tego, czego wielowiekowa Tradycja używała dla uświęcenia dusz«.

To oczekiwane papieskie słowo rzeczywiście padło – choć jego skuteczna forma prawna, motu proprio Summorum Pontificum, przyszła już w innym pontyfikacie, w roku 2007, kilkanaście lat po śmierci arcybiskupa. Jest to jedno z dokonań w ramach upartej pracy pewnego człowieka, który jako kard. Ratzinger rósł w doświadczenie przy Janie Pawle II. To właśnie kard. Ratzinger, uparty w dialogu z abp. Lefebvre, mówił w 1988 r., nazajutrz po tym, gdy dialog ten się załamał, a na „lefebrystów" spadły kary kościelne: „Musimy zastanowić się nad faktem, iż spora liczba katolików, o wiele wykraczająca poza wąski krąg Bractwa Lefebvre, postrzega tego człowieka jako w pewnym sensie przewodnika, a przynajmniej jako użytecznego sprzymierzeńca. Nie da się przypisać wszystkiego motywom politycznym, nostalgii czy mniej ważnym czynnikom kulturowym. (...) fenomen tego rodzaju byłby nie do pomyślenia, gdyby nie działały tu dobre elementy, elementy, które, ogólnie rzecz biorąc, nie znajdują dostatecznej możliwości życia w dzisiejszym Kościele" (konferencja w Chile, 13 lipca 1988). Kard. Ratzinger wyjaśniał, że fenomen abp. Lefebvre jest reakcją na desakralizację liturgii, relatywizm w traktowaniu prawdy i porzucenie tradycji.

Knebel w epoce dialogu

Dzisiaj – gdy z dziedziców abp. Lefebvre zdjęto ekskomuniki, a z Bractwem św. Piusa X Rzym toczy poważny dialog teologiczny – przyszedł także czas na oczyszczenie pamięci o tym człowieku. Kim naprawdę był?

Przed laty George Weigel nazwał go, nie bez lekkiej drwiny, „ostatnią ofiarą ruchu oporu przed rewolucją francuską" – ale czy nie był on raczej jedną z pierwszych ofiar w procederze, zgodnie z którym (jak wyjaśniał kard. Ratzinger) nowoczesne „chrześcijaństwo zaadaptowane" uwiarygodnia się przed światem, odcinając się od „rzekomego fundamentalizmu ludzi, którzy nie potrafią mieć tak opływowych kształtów" – a wtedy „nawet zacni ludzie nie śmią się już przyznać do takich nonkonformistów"? Ofiara nie ostatnia, lecz może właśnie jedna z pierwszych?

Rzecz nie w karach kościelnych, które – przypomnijmy wraz z Benedyktem XVI – abp Lefebvre otrzymał za nielegalne święcenia w roku 1988, a nie za swój pogląd na Vaticanum II. Za swoje zdanie o posoborowej linii Kościoła był od lat spychany na margines życia kościelnego wypełnionego deklamacjami o dialogu: wykluczony w epoce zakazu wykluczania, piętnowany za „rozbijanie jedności" w erze kultu różnorodności, krytykowany za nieposłuszeństwo papieżowi przez zwolenników redefinicji prymatu papieskiego.

Cokolwiek by powiedzieć o jego własnych błędach i retorycznych przesadach – a przecież sam potrafił się do nich przyznawać – los abp. Lefebvre może być powodem do jednego z najbardziej wymagających aktów mea culpa, pokutnej szczerości ludzi Kościoła w epoce posoborowej. Nie byłoby dramatu tego człowieka, gdyby nie było w tamtych latach tak dużo zgody na oficjalne i manifestacyjne deptanie w Kościele tego, co jeszcze niedawno było dla niego świętością. To, że w tym Kościele otwierającym wówczas wszelkie pola dyskusji, nie było tak długo miejsca dla postulowanego przez abp. Lefebvre „eksperymentu tradycji", jest ewidentnym skandalem precyzyjnego wykluczenia.

Dosłownie w przeddzień ostatecznego buntu arcybiskupa przyjechał do niego Jean Guitton, wybitny filozof, trochę modernista, przyjaciel Jana Pawła II – z powierzoną mu przez papieża misją „nawrócenia Lefebvre". Guitton nie zdołał powstrzymać Lefebvre przed czynem, który ściągnął nań ekskomunikę – natomiast przed wyjazdem zdążył mu wyznać, iż pragnąłby, aby to właśnie on był jego spowiednikiem przed śmiercią. Kto rozwiąże paradoks tego świadectwa?

Paweł Milcarek – teolog, filozof i publicysta, założyciel pisma „Christianitas", były wykładowca UKSW

O tym, że zmarły 20 lat temu abp Marcel Lefebvre nie był byle kim, wiedział dobrze każdy, kto się z nim zetknął, a posiadał zdolność odróżnienia sporu od człowieka. W Afryce pozostała pamięć oddanego duszpasterza-realisty i twórcy miejscowej hierarchii kościelnej – w czasach, gdy z upoważnienia papieża administrował ogromnym terenem misyjnym. Będąc uczestnikiem Vaticanum II, dał się poznać jako jeden z najaktywniejszych ojców soborowych, świetnie zorientowany w materii dyskusji i przewyższający wielu swych adwersarzy praktyką pastoralną... Te dwa znaczące fakty nie podlegają żadnym wątpliwościom. Kontrowersje zaczynają się dopiero wraz z przyjęciem przez niego po soborze roli nieformalnego przywódcy „ruchu tradycjonalistycznego": od tego czasu dla jednych jest „ostatnią nadzieją" wobec inwazji modernizmu, a dla drugich – kościelnym Goldsteinem, obrzydliwym kościotrupem w wonnej arkadii „nowej wiosny Kościoła".

W potocznej opinii – tak samo światowej, jak i kościelnej – dominuje skrajnie negatywny stereotyp abp. Lefebvre. Niezwykle łatwo i bezkarnie można mu przypisywać – bez żadnego dowodu – a to jakiś ciasny konserwatyzm arystokratyczny, a to lękową mentalność wroga każdej nowoczesności, a to wąskie horyzonty europocentryzmu, a to nostalgię „wstecznika", a to antysemicki „syndrom Vichy". Wystarczy jednak zajrzeć do biografii arcybiskupa – do dostępnej niedawno także u nas pracy bp. Bernarda Tissier de Mallerais – aby stwierdzić, że te oszczercze stereotypy okazują się śmieszne w zestawieniu z informacjami o pochodzeniu, wykształceniu, zasługach misjonarskich i duszpasterskim dynamizmie Marcela Lefebvre.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Materiał Promocyjny
Fundusze Europejskie stawiają na transport intermodalny