O tym, że zmarły 20 lat temu abp Marcel Lefebvre nie był byle kim, wiedział dobrze każdy, kto się z nim zetknął, a posiadał zdolność odróżnienia sporu od człowieka. W Afryce pozostała pamięć oddanego duszpasterza-realisty i twórcy miejscowej hierarchii kościelnej – w czasach, gdy z upoważnienia papieża administrował ogromnym terenem misyjnym. Będąc uczestnikiem Vaticanum II, dał się poznać jako jeden z najaktywniejszych ojców soborowych, świetnie zorientowany w materii dyskusji i przewyższający wielu swych adwersarzy praktyką pastoralną... Te dwa znaczące fakty nie podlegają żadnym wątpliwościom. Kontrowersje zaczynają się dopiero wraz z przyjęciem przez niego po soborze roli nieformalnego przywódcy „ruchu tradycjonalistycznego": od tego czasu dla jednych jest „ostatnią nadzieją" wobec inwazji modernizmu, a dla drugich – kościelnym Goldsteinem, obrzydliwym kościotrupem w wonnej arkadii „nowej wiosny Kościoła".
W potocznej opinii – tak samo światowej, jak i kościelnej – dominuje skrajnie negatywny stereotyp abp. Lefebvre. Niezwykle łatwo i bezkarnie można mu przypisywać – bez żadnego dowodu – a to jakiś ciasny konserwatyzm arystokratyczny, a to lękową mentalność wroga każdej nowoczesności, a to wąskie horyzonty europocentryzmu, a to nostalgię „wstecznika", a to antysemicki „syndrom Vichy". Wystarczy jednak zajrzeć do biografii arcybiskupa – do dostępnej niedawno także u nas pracy bp. Bernarda Tissier de Mallerais – aby stwierdzić, że te oszczercze stereotypy okazują się śmieszne w zestawieniu z informacjami o pochodzeniu, wykształceniu, zasługach misjonarskich i duszpasterskim dynamizmie Marcela Lefebvre.
Głos Kościoła, sprzeciw sumienia
Jednak prawdziwy problem z naszą świadomością, kim naprawdę był i bywał abp Lefebvre, jest bardziej skomplikowany niż kłamstwa czarnej legendy. Kłopotem jest także to, że z różnych względów zarówno przeciwnikom, jak i niektórym zwolennikom arcybiskupa wygodniej było zmistyfikować jego życie, niż pogodzić się z prawdą. Zadziwiające, jak w niektórych punktach dość zgodnie spłaszczali tę wielowymiarową postać i ci, którzy chcieli nią straszyć dzieci soboru jak jakimś wilkiem, i ci, którzy pragnęli uzyskać wyimaginowany „wzór konserwatywnego biskupa".
Jedną z takich mistyfikacji jest przypisywanie abp. Lefebvre pryncypialnej skłonności do tzw. skrajnej prawicy i form prawicowych dyktatur. U nas czynił to z niejakim obrzydzeniem ks. Józef Tischner – ale byli i tacy, których do arcybiskupa przyciągał właśnie domniemamy antydemokratyzm. Tymczasem jego stanowisko w sprawie polityki było sprecyzowane zupełnie innymi akcentami, jak przystało na biskupa, a nie kapelana politycznej krucjaty: „Jeśli chodzi o oskarżenia o »skrajną prawicę« – mówił w wywiadzie z 1976 r. – odpowiem, że jeśli pojęcie »prawica« będzie oznaczać ideę społeczeństwa żyjącego według zasad ustanowionych przez Boga, opartego na autorytecie, posłuszeństwie i sprawiedliwości, można rzeczywiście powiedzieć, że jesteśmy »z prawicy«. Ale jeśli określenie »skrajna prawica« oznacza nadużycia władzy osobistej przez bezprawną dyktaturę albo partię dążącą do tyranii, oczywiście niczym takim nie jesteśmy. ... Ale nie mamy też wątpliwości, że zasady teologiczne i moralne Kościoła mają oczywiste konsekwencje w społeczeństwie, które jest dziełem Bożym i jako takie podlega prawom Bożym" („The Age", 10 grudnia 1976).
Innym chętnie powtarzanym „pewnikiem" jest twierdzenie, że abp Lefebvre był przeciwnikiem reformy liturgicznej jako takiej, fanatykiem łaciny. A jednak znamy jego ostrożną, lecz mocną pochwałę tych korekt, których w liturgii wymagał wprost dokument soboru: „Czy należało zachować to wszystko bez zmiany? Sobór odpowiedział na to przecząco, z umiarem i roztropnością. Coś należało zreformować i odnaleźć" („Itin" 1965). Z całą pewnością możemy zakładać, że gdyby już kilka lat po soborze nie doszło do dewastatorskiej rewolucji liturgicznej – gdyby zamiast reformować, nie zaczęto po prostu tworzyć nowej liturgii nowego Kościoła – abp Lefebvre uznałby wraz z innymi potrzebę duszpasterskich adaptacji, w granicach zdrowej tradycji. Był duszpasterzem z krwi i kości i naprawdę wiedział, co stanowi rzeczywistą trudność, zwłaszcza na misjach.
Wreszcie jeszcze jednym skrótem myślowym jest uznanie postawy abp. Lefebvre za jednoznaczne i pozbawione wahań odrzucenie nauczania Vaticanum II. Zacznijmy od tego, że wbrew trudno wytłumaczalnej późniejszej „legendzie" (podtrzymywanej wyjątkowo zgodnie przez krytyków i entuzjastów) abp Lefebvre podpisał wszystkie dokumenty uchwalone przez Vaticanum II, włącznie z tymi najbardziej kontrowersyjnymi, jak deklaracja o wolności religijnej czy dekret o ekumenizmie. Oczywiście wcześniej walczył jak lew, aby dokumenty te w tej formie nie zostały uchwalone – a potem przez lata krytykował je w punktach, w których dostrzegał zerwanie z wcześniejszym nauczaniem Kościoła i zagrożenie relatywizmem. A jednak podpisanie tych dokumentów – byli tacy, którzy ich nie podpisali – sygnalizuje, że arcybiskup potrafił równocześnie przyjmować głos Kościoła i zachowywać swoje sprzeciwy sumienia. Potrafił być w tej dyspozycji, która kilkadziesiąt lat później, w 1988 roku, doprowadziła do podpisania w ramach protokołu ugody ze Stolicą Apostolską deklaracji doktrynalnej: „W związku z pewnymi elementami nauczania Soboru Watykańskiego II lub związanymi z późniejszymi reformami liturgii i prawa – które nam wydają się trudne do pogodzenia z Tradycją – zobowiązujemy się do przyjęcia pozytywnej postawy studium i łączności ze Stolicą Apostolską, unikając wszelkiej polemiki".