Jarosław Kaczyński nie jest człowiekiem szczególnie pokornym. A jednak w marcu 2010 roku bardzo mu zależało, aby na kongresie PiS w Poznaniu wystąpił profesor Michał Kleiber. Profesor nauk technicznych, były minister nauki w nachylonym w lewo rządzie Marka Belki, ale potem też społeczny doradca prezydenta Lech Kaczyńskiego, z którym się przyjaźnił. I prezes Polskiej Akademii Nauk.
– Jarek raczej nie zabiega o ludzi, ale lubi tytuły profesorskie i ceni ludzi nauki – objaśnia ważny polityk PiS. Nic dziwnego, że kiedy na cztery dni przed kongresem Kleiber oznajmił, że w Poznaniu go jednak nie będzie, Kaczyński zrobił wszystko, żeby zmienił zdanie. I ostatecznie profesor przyjechał i przemówił.
Gra o profesora
Dziś o Kleiberze mówi się i pisze mało, a jednak polityczne plotki wciąż przywołują to nazwisko. Z jednej strony Kleiber ma być wciąż człowiekiem kokietowanym przez lidera PiS. Ten już w roku 2004 wymieniał go, w obliczu narastających kłopotów rządu Millera, jako kandydata na szefa rządu „technicznego", niereprezentującego żadnej partii, a więc strawnego dla wszystkich. Potem to nazwisko parę razy powracało w tym charakterze, gdy trudności miał z kolei rząd PiS. Dziś kontaktami z Kleiberem – przez osoby trzecie – zajmuje się podobno Jadwiga Staniszkis, zwolenniczka takiego pozaparlamentarnego rządu po wyborach. Chociaż związki 65-letniego profesora z PiS po śmierci Lecha Kaczyńskiego się rozluźniły. Bo były oparte głównie na osobistych kontaktach tych dwóch ludzi: prezydenta i prezesa PAN.
Z drugiej strony ostatnimi czasy Kleiber zbliżył się bardzo do SLD. Grzegorz Napieralski ma wiele wad, ale szuka doradców w różnych kręgach i słucha ich uważniej niż Jarosław Kaczyński lub Donald Tusk. Jednym z takich okazjonalnych konsultantów lidera SLD jest dziś profesor Kleiber. Nic więc dziwnego, że także po tamtej, SLD-owskiej, stronie są ludzie przekonani, że to może być przyszły premier. Tylko wciąż nie wiadomo, jaką miałby mieć za sobą parlamentarną większość. Jako dobry znajomy Lecha Kaczyńskiego wydaje się być człowiekiem mogącym pogodzić prawicę z lewicą. Ale możliwe są też inne rozwiązania.
Ostatnio w „Rzeczpospolitej" ukazał się wywiad z Włodzimierzem Czarzastym, który wraz z Robertem Kwiatkowskim ma rzeczywisty duży wpływ na Napieralskiego. Czarzasty uchodził do tej pory za zwolennika niezależnej linii postkomunistycznej lewicy wobec PO. Chętnie smagał szyderstwem Tuska, był konstruktorem medialnej koalicji SLD z PiS, o partii Kaczyńskiego mówił zaskakująco dobrze. W tej rozmowie wypowiedział się jednak za powyborczym współrządzeniem SLD z Platformą. Jeszcze niedawno bagatelizował swoje różnice z PiS. Teraz nagle przypomniał sobie, jak to brygada antyterrorystyczna wtargnęła za czasów ministra Zbigniewa Ziobry do jego mieszkania.
Można było odnieść wrażenie, że SLD podjął już decyzję i zdecydował się na układ rządowy najbardziej pożądany przez elity. Układ, któremu przyklasną „Gazeta Wyborcza", „Polityka" i telewizja TVN. Ale Czarzasty skorzystał też z okazji, aby powtórzyć swoje najpoważniejsze zarzuty wobec Platformy i wspomnieć o rządzie „technicznym", tyle że opartym na głosach PO i lewicy. – Ja ten wywiad czytałem zupełnie przeciw jego tytułowi. Naturalnie w kampanii SLD jest skazane na powtarzanie: nigdy nie będziemy rządzić z PiS. Ale oferta rządu pozaparlamentarnego to już element twardych targów z Platformą. Targów, które nie wiadomo dokąd ostatecznie doprowadzą – komentuje wpływowy polityk lewicy, dobrze znający Napieralskiego.