Zpozoru sprawa jest prosta. Scenę polityczną dzielimy na prawicę, lewicę i centrum. Jak wiadomo, podział ten ma swe źródło w czasach rewolucji francuskiej (żyrondyści, jakobini i tzw. bagno). Utrwalił się on na tyle, że dzisiaj trudno się bez niego obejść. Wbrew wielu wróżącym temu podziałowi rychłą śmierć albo uważającym go za dziś już nieistotny uważam, że zachowuje on swą moc identyfikowania postaw politycznych, i nie śpieszyłbym się z odsyłaniem go do lamusa. Rozumiem jednak zniecierpliwienie wielu ludzi, którzy nie potrafią dzisiejszych ugrupowań o najczęściej hybrydowym charakterze jednoznacznie przypisać do owego podziału, co powoduje, że mają ochotę całą tę klasyfikację odrzucić.
Orientacje polityczne rzadko występują w formie czystej, nie mówiąc już o tym, że sama identyfikacja poszczególnych stanowisk jako prawicowych, lewicowych czy centrowych wciąż nastręcza sporo problemów. Celem tego tekstu jest pokazanie, że nie ma dziś jednej lewicy, tak jak nie ma jednej prawicy. Niezrozumienie tej różnorodności wciąż komplikuje zrozumienie faktycznej dynamiki wielu procesów politycznych, które dzieją się na naszych oczach.
Ufać rynkowi czy nie
Na użytek tych rozważań ograniczmy ową różnorodność do dwóch, i to prostych, odmian wchodzących w grę stanowisk. Podzielmy mianowicie prawicę i lewicę na starą i nową.
Stara Prawica jest spadkobierczynią konserwatyzmu. Ten zaś już od swych początków w pismach Edmunda Burke'a oraz Alexisa de Tocqueville'a był niewątpliwie związany z pochwałą tradycji, ładu (moralnego, politycznego i społecznego) oraz pewnej trwałości zarówno instytucji, jak i ludzkich obyczajów. Nadto, choć patrzył życzliwym okiem na indywidualizm, domagał się, aby był on wciąż ograniczony zobowiązaniami wspólnotowymi o charakterze narodowym i klasowym (arystokracja). Wysoko cenił sobie także wspólnoty o bardziej intymnym charakterze, jak rodzina czy krąg przyjaciół.
Generalnie życzliwie nastawiony do rodzącego się kapitalizmu, do indywidualnej przedsiębiorczości, był jednak pełen rezerwy wobec związanych z rozwojem kapitalizmu narodzin tzw. społeczeństwa masowego. Rezerwę tę najlepiej bodaj wyraził konserwatywny filozof hiszpański Jose Ortega y Gasset w swojej słynnej książce „Bunt mas", w której z niepokojem odnotował proces wkraczania na arenę dziejów nowego podmiotu: mas ludzkich skoncentrowanych w nowych organizmach miejskich, zatrudnionych w wielkich przedsiębiorstwach kapitalistycznych, jego zdaniem nastawionych na konsumpcje i zabawę, a jednocześnie domagających się udziału w rządach. Przyrównując człowieka masowego do rozkapryszonego dziecka, Ortega y Gasset oskarża go zarazem o obniżenie standardów moralnych oraz estetycznych współczesnego sobie świata.