Złoto finansuje wojnę

Kongijskie minerały finansowały od lat wojnę w wyniku której zginęło ponad 5 milionów ludzi. Na razie handel zamarł wskutek embarga ogłoszonego przez Amerykę. Ale natura nie znosi próżni, zwłaszcza w Afryce

Publikacja: 11.06.2011 01:01

Goma: wszyscy tu zarabiają na przemycie surowców

Goma: wszyscy tu zarabiają na przemycie surowców

Foto: Fotorzepa, Dariusz Rosiak DR Dariusz Rosiak

Korespondencja z Gomy



Miasto upada przez te sankcje, ludzie nie mają co robić – Benedict, mój rozmówca, jest mechanikiem samochodowym, pracuje w warsztacie, w którym reperuje pojazdy międzynarodowych organizacji pozarządowych, ministerstw i innych firm. – Tutaj ludzie żyli od lat z handlu minerałami i komu to przeszkadza? Ci, którzy wprowadzają sankcje, nie mają pojęcia, o co chodzi w Gomie.



– Od kilku ostatnich miesięcy jest całkowity zastój na rynku – mówi mi rozmówca z MONUSCO, misji ONZ w Demokratycznej Republice Konga. Największej, najdroższej (20 tysięcy personelu, prawie 1,5 mld dolarów rocznego budżetu), najbardziej krytykowanej misji ONZ na świecie. I najbardziej tajnej. Nikt z kilku osób, które zgodziły się ze mną spotkać, nie chciał ujawnić nazwiska.

Sprzedać koltan, kupić broń

Mój rozmówca jest ekspertem od wydobycia minerałów, największego bogactwa i największego przekleństwa Konga. Wyjaśnia, że zmiana nastąpiła od połowy ubiegłego roku, kiedy prezydent Obama podpisał ustawę zakazującą sprowadzania do USA minerałów z nieznanych źródeł w Kongu. We wrześniu 2010 rząd DR Konga wprowadził własny zakaz wydobycia minerałów w prowincji Płn. Kivu, ale po pół roku zniósł go, bo tylko wzmógł on nielegalną produkcję i poczucie zagrożenia ludności cywilnej.

Od lat 90. kongijskie minerały finansowały wojnę w tym kraju, w wyniku której zginęło ponad 5 milionów ludzi. Zyski z wydobycia złota, diamentów, koltanu, kasyterytów służących do produkcji cyny służyły rebeliantom o różnych odcieniach do zakupu broni, a rządom z kilku krajów, zwłaszcza Rwandy i Ugandy, do finansowania własnego rozwoju gospodarczego.

– Teraz wszyscy się boją – tłumaczy mój rozmówca – i na wszelki wypadek wycofują się z handlu. Od 1 kwietnia wysłano z prowincji Płn. Kivu zaledwie niecałe 22 tony minerałów. Największy odbiorca kongijskich kasyterytów – malezyjska firma MSC – przez ostatnie dwa miesiące nie wyeksportowała stąd ani jednego kontenera. Firma MSA, która kontroluje dziewięć punktów skupu w Gomie i niedawno wysyłała do Rwandy 20 kontenerów na miesiąc, przez ostatnie dwa miesiące wysłała jeden.

– Czy kopalnie ciągle kontrolowane są przez grupy rebeliantów i armię kongijską?

– Rebelianci ciągle grasują po buszu i niektórych wsiach. Popłoch sieje zwłaszcza FDLR, armia złożona z pozostałości Hutu, którzy w 1994 roku uciekli z Rwandy po ludobójstwie. To oni rabują wsie, masowo gwałcą kobiety. Utrzymują się z kopalni, które kontrolują. Ale armia kongijska, która robiła jeszcze niedawno dokładnie to samo, od dwóch miesięcy wycofała się z rejonów kopalń. To jest chyba najlepszy obraz tego, że nie ma produkcji. Nie mają z kogo ściągać haraczu.

Pytam, ilu ludzi pracuje w kopalniach. – W najlepszych okresach do 8 tysięcy kopaczy w całej prowincji. Zarabiają po jakieś 10 dolarów dziennie. Np. teraz cena skupu kasyterytów od kopacza wynosi jakieś 26 dolarów za 50 kilo. On te 50 kilogramów musi wydobyć, potem przetransportować na głowie do punktu zbiorczego – idzie z towarem z lasu jakieś półtora dnia i tyle samo czasu wraca do kopalni. Za każde wejście do kopalni musi płacić haracz. Regularnie dochodzi do wypadków, czasem śmiertelnych, o których nikt nikogo nie informuje. Jednak kopalnie nie narzekają na brak ludzi. Wręcz przeciwnie, teraz wszyscy są źli, bo przy ograniczeniu skupu i zaostrzeniu kontroli nie ma pracy.

Od płotek do generałów

MONUSCO lubi opowiadać różne niestworzone rzeczy o tym, co dzieje się w Kivu – mówi Crispin, właściciel warsztatu, w którym pracuje Benjamin. Skończył stosunki międzynarodowe w Nairobi, ma piękną żonę i 7-miesięczne dziecko, a w wolnych chwilach dorabia jako agent miejscowej bezpieki. – Przemyt ciągle trwa, inaczej połowa miasta musiałaby umrzeć z głodu.

Jedziemy ulicami ciągle pokrytymi pyłem z pobliskiego wulkanu Nyiragongo, który w 2002 roku zalał pół miasta po erupcji i zniszczył domy 120 tysiącom ludzi. Gdy odwiedzałem Gomę dwa lata temu, w całym mieście pełno było kawałków zastygłej lawy, dziś ulice częściowo są uprzątnięte, ale i tak samochód co chwila wpada w rozpadliny skalne, bo nie ma tu normalnych ulic, nawet w centrum.

A nad jeziorem Kivu całe osiedla nowoczesnych domów mieszkalnych i drogich, eleganckich hoteli z basenami i kortami tenisowymi. Le Chalet, Cap Kivu, Ihusi, Karibu – oddzielone od normalnego życia enklawy pełne pracowników ONZ, konsultantów organizacji pozarządowych i bogatych Kongijczyków, którzy dorobili się na minerałach. Przytulone do siebie dwa światy: jeden z folderu turystycznego dla zamożnych, drugi z amerykańskich filmów katastroficznych o życiu na ziemi po zagładzie.

– To byłoby piękne miasto, gdyby były tu równe drogi – mówi Crispin, po mistrzowsku manewrując samochodem w tym wulkanicznym krajobrazie. O dziwo, ma rację. Całkiem znośne miasto, gdyby nie ten pył, wszyscy go tutaj wdychają, jedzą, wcierają w ciało z mydłem i zakładają na siebie z ubraniem. Miasto dusi się od ciżby ludzi, motocykli, rowerów w różnych stanie rozkładu, drewnianych welocypedów lokalnej produkcji. Każdy coś przenosi, wiezie, transportuje z miejsca na miejsce: drut, blachę, baniaki z wodą, owoce, kamienie i kawałki lawy na budowę.

– Wszyscy zarabiają na przemycie – mówi Crispin. – Od najmniejszych płotek do generałów armii kongijskiej. Połowa tutejszych posłów to właściciele firm sprzedających minerały, generałowie armii kongijskiej kierują całymi siatkami przemytników. Wymienia po kolei ich nazwiska.

Dziwię się, że mi to wszystko mówi.

– Przecież ty pracujesz dla rządu.

– Pracuję. Każdy pracuje dla każdego, jak może zarobić. I każdy chce jeść. Wszyscy dokładnie wiedzą kto, co i kiedy kradnie. Ja ci nie zdradzam żadnych sekretów.

ONZ patrzy na farsę

3 lutego na lotnisku w Gomie wylądował samolot z Nigerii. Po kołowaniu grupa uzbrojonych mężczyzn szybko wypakowała z niego z 6,5 mln dolarów w gotówce. Konwój z pieniędzmi przejechał ulicami Gomy w stronę siedziby jednego z generałów armii kongijskiej. Samolot został załadowany 400 kilogramami złota wartego według ówczesnych cen około 19 mln dolarów. Jednak władze kongijskie przejęły transport i aresztowały pasażerów – Amerykanina, Francuza i dwóch Nigeryjczyków.

Tę – wyjątkowo nieudaną, bo zwykle przerzuty odbywają się bez udziału policji – akcję przemytu zorganizował Bosco Ntaganda, pseudonim Terminator, zbrodniarz wojenny poszukiwany listem gończym Międzynarodowego Trybunały Karnego (ICC) za rekrutowanie dzieci do swojej armii.  Na mocy porozumienia pokojowego od 2006 roku oddziały jego organizacji CNDP były wcielane do armii kongijskiej,  a Bosco otrzymał w niej stopień generała. Jednocześnie ciągle kieruje ogromną siatką przemytników minerałów z Kongo, a żołnierze CNDP rządzą całymi połaciami prowincji. Opodatkowują mieszkańców, kontrolują kopalnie na swoim terenie, organizacja posiada praktycznie równoległą administrację niezależną od rządu prowincji oraz od Kinszasy.

Bosco Ntaganda mieszka w Gomie, można go spotkać w jednym z nocnych klubów albo na kortach Karibu Hotel, gdzie regularnie grywa w tenisa. Pytam rzecznika MONUSCO, dlaczego Ntaganda pozostaje bezkarny, a ONZ akceptuje farsę, jaką jest integracja CNDP w armii kongijkiej.

– Rząd Konga wielokrotnie się na ten temat wypowiadał. Władze przedkładają pokój nad sprawiedliwość. Zatrzymanie Ntagandy spowodowałoby tutaj wybuch kolejnej wojny.

– Ale ONZ współpracuje z armią kongijską, między innymi z osobami poszukiwanymi listem gończym ICC. Może  powinniście je aresztować?

– Po pierwsze ONZ nie współpracuje ze zbrodniarzami. Przed każdą wspólną operacją sprawdzamy, czy ze strony kongijskiej nie bierze w niej udziału jakaś osoba poszukiwana listem gończym ICC. A po drugie, jak pan sobie wyobraża, że wojsko ONZ aresztuje Ntagandę, zabije jego ludzi? ONZ nie została powołana do tego, żeby zabijać, a Demokratyczna Republika Konga nie jest upadłym krajem, ma własne władze, my nie jesteśmy od tego, żeby je wyręczać.

– We wsiach, które teoretycznie znajdują się pod waszym nadzorem, bandyci w mundurach okradają i zabijają ludzi. Dlaczego ONZ nie interweniuje w bardziej zdecydowany sposób?

– Owszem, dochodzi do takich wypadków. Ale 70 – 80 procent populacji Kivu żyje w spokoju i to jest nasza zasługa. Ale ONZ nie może postawić żołnierza obok każdego Kongijczyka i Kongijki. Nie po to tu jesteśmy.

– To po co tu jesteście w takim razie?

– Żeby zaprowadzać pokój w przestrzeni – mówi rzecznik.

Zapłać nam w Dubaju

Hotel des Grands Lacs pamiętał zapewne lepsze czasy, kiedy Goma była ulubionym kurortem Belgów przyjeżdżających nad jezioro Kivu na wakacje. Dziś zapyziały, pokryty pyłem, jak prawie wszystko w tym mieście.

Przy plastikowym stoliku na plastikowych krzesłach siedzi czterech facetów i kończy kurczaka. Obok stolika biega kilkuletni chłopiec, pewnie syn jednego z nich. Podają mi rękę na powitanie, ale ponieważ mają tłuste dłonie, ściskam je w przegubie i przedstawiam się.

– Dario uspokój się – mówi ojciec do dziecka.

– On jest Dario, ja też jestem Dario – mówię. – Tylko że Dariusz.

– A ja Mario – mówi ojciec.

– Ja też mam na imię Dariusz – mówi drugi. Trzeci się nie przedstawia, czwarty też nie.

Jeśli to prawda, to mój rozmówca jest chyba jedynym Dariuszem w 60-milionowej Demokratycznej Republice Konga. Co za niezwykły zbieg okoliczności!

Nikt się nie uśmiecha. Patrzą na mnie podejrzliwie, a najbardziej podejrzliwie patrzy najstarszy. Nic nie mówi, słucha tylko, i wiem, że mnie nie lubi.

– Słyszałem, że rynek minerałów w Gomie się kurczy, czy to prawda?

– To zależy. Jest niby embargo, duże firmy ograniczają wydobycie, bo się boją, że nie sprzedadzą towaru, ale my robimy swoje. Ja wczoraj wróciłem z Dubaju, gdzie sprzedałem 50 kilo. Papa właśnie przywiózł dziś rano z lasu 11 kilo złotego pudru.

– 12 – mówi Papa i to będzie cała jego kwestia podczas naszej 20-minutowej rozmowy.

– Papa jest szefem naszych kopaczy – wyjaśnia Mario. – Od niego dostajemy towar. On angażuje ludzi. Na naszej odkrywce w buszu w regionie Walikale pracuje około setki kopaczy.

Papa jest ich nadzorcą i pierwszym ogniwem w łańcuchu. Przemytnicy, z którymi rozmawiam, od niego dostają towar, oni też dogadują się z kupcem.

– Mówisz mi na przykład, że chcesz 20 kilo złota z dostawą w Kigali za tydzień. I ja ci to gwarantuję. Potem wsiadamy razem do samolotu i lecimy do Dubaju. W Dubaju wpłacasz w znanym nam banku pieniądze za złoto, a my przekazujemy kruszec do odlewni, gdzie przerabiany jest na sztabki.

Wyjmuje małą kamerę cyfrową i pokazuje mi film, który – jak twierdzi – nagrał kilka dni temu w Dubaju. Na niewyraźnych zdjęciach ludzie w ciemnym pomieszczeniu przetapiają jakąś rudę i wlewają rozpalony materiał do formy.

– Czy wszystko, co wychodzi z Gomy, przechodzi przez Kigali? – pytam.

– Prawie wszystko. Znamy każde przejście graniczne, wiemy, jak przerzucić towar, żeby uniknąć nieopłaconych celników czy policji. W Gomie jest co najmniej kilkanaście takich miejsc, z których możemy łatwo przejść do Gisenyi w Rwandzie. Mamy swoje szlaki, mamy swoich ludzi, system działa bez zarzutu. Złoto jest ciężkie, nie zabiera dużo miejsca, nie trzeba nam kontenerów. Transakcję zawieramy w Dubaju. Musisz tam ze mną polecieć. Dostaniesz towar dopiero wtedy, gdy wpłacisz pieniądze w naszym banku. Ktoś w Gomie wyciąga je po tej stronie i jesteśmy kwita. Potem Hindusi w Dubaju przerzucają towar dokąd chcesz.

– Dlaczego nie rozliczacie się tutaj, albo w Kigali?

– Bo to zbyt niebezpieczne. Sam nie wywieziesz stąd towaru, musi to zrobić ktoś za ciebie. Czyli my. W Rwandzie też nie warto się rozliczać ani przetapiać, bo tam policja wszystko kontroluje, łatwo wpaść, a jak tam wpadniesz, to idziesz siedzieć na całe życie. Tutaj też jest niebezpiecznie, bo można trafić na bandziorów. Ja trafiłem w zeszłym roku. – Pokazuje mi ramię z głęboką jeszcze świeżą szramą. – Robiłem interes z jakimiś Niemcami. Zapłacili mi gotówką za trzy kilo, a potem kazali przyjść w inne miejsce po należność za kolejne siedem. Zamiast płacić, rzucili się na mnie, ledwo z życiem uszedłem, potem operowałem to ramię w RPA.

– Nie boicie się o siebie, swoje dzieci?

– Jeśli wszyscy zachowują się przyzwoicie, to system działa niezawodnie. Na każdym etapie trzeba płacić. Najpierw kopaczom, potem ich nadzorcy, potem wojskowym, którzy kontrolują kopalnie, potem policji i agentom bezpieki z Gomy, celnikom, ludziom na granicy, odbiorcy w Dubaju. Ale to wszystko działa.

Pytam, czy w okolicach ich kopalni kręcą się rebelianci. – Ciągle ktoś się kręci – i wymienia nazwy grup działających w okolicy. – Albo FDLR, albo Mai Mai, kiedyś było CNDP, ale teraz oni są częścią armii kongijskiej. A armia nas rżnie na kasę jak wszyscy inni. Nie ma między nimi różnicy.

Legalnie też pracujemy

Kelner kręci się wokół nas, ale oni nie przejmują się jego obecnością. Papa siedzi bez słowa, trzej pozostali się rozkręcają. Opowiadają mi o mechanizmach systemu, który najwyraźniej znany jest każdemu w Gomie, włącznie z policją, armią, ekspertami i dowódcami z MONUSCO. Na spotkanie z przemytnikami przywiózł mnie człowiek pracujący dla lokalnej bezpieki, oni bez skrupułów proponują mi zakup złota. Czuję, że rozmawiają ze mną właśnie dlatego: myślą, że złapali kolejnego kupca.

Pytam, jak długo chcą tak pracować. – Tak długo, jak się da, i dopóki nie będzie innej lepszej pracy. W tym, co robimy, jesteśmy dobrzy i chcemy na tym zarabiać. Co w tym złego?

– Ale może powinniście zacząć handlować legalnie? Będzie bezpieczniej.

Mario wyciąga umowę zawartą przez niego niedawno z odbiorcą z Hongkongu na 20 kilogramów złota.

– Legalnie też pracujemy, bo musimy być kryci od każdej strony. Tylko że z każdego kilograma na tej dostawie muszę zapłacić 1150 dolarów podatku. Czyli na wysyłce tracę ponad 22 tysiące. A żołnierzy opłacić trzeba i tak. Po co mam tracić pieniądze bez sensu?

Pytam, jak oceniają zakaz importu niecertyfikowanych minerałów z Kongo wprowadzony przez USA. – A co nas to obchodzi? Jak Obama chce, to niech sobie wprowadza embargo, to jest jego problem, nie nasz. Tutaj w Gomie ludzie od kilkudziesięciu lat żyją z handlu minerałami i nikt tego nie zmieni. Nikomu nie zależy na zmianie tego, co jest teraz, i dlatego to co jest, zostanie.

Crispin zaprasza mnie do swojego domu na obiad. Poznaję jego piękną żonę Christine, jest architektem (– Teraz opracowujemy projekt wodociągów dla miasta – mówi – mnóstwo roboty mamy), jego synka Freddy'ego, jemy smaczny obiad złożony z fufu (klucha z manioku i kukurdzy) warzyw i miniaturowych rybek z Kivu w sosie pomidorowym. Na pytanie, czy chce mieć dużo dzieci, Crispin mówi, że co najwyżej piątkę. – To mało? – próbuję uściślić. – Mój wujek ma 18 z czterema kobietami. Cztery domy, cztery rodziny. Jakoś daje radę, każdej coś podsypie. Ale niektóre dzieci nawet go nie znają. Tutaj tak się żyje – mówi Crispin.

W obiedzie towarzyszy nam jego mechanik, Benedict. – Kivu to najpiękniejsze miejsce na świecie – mówi. – Tylko teraz Kongo jest jak słoń powalony na kolana. Malutka Rwanda nic nie ma, ani złota, ani diamentów, ani koltanu, ani cyny, a wygląda przy nas jak potęga. Wystarczy przejść granicę. Tutaj, w Kivu, jest mnóstwo rzeczy do robienia, a my uparliśmy się na te minerały. Chociaż mój szwagier od dawna przeczuwał, że robienie w minerałach nie ma sensu. Kupił 20 hektarów pola pod Gomą i kukurydzę sadzi. Wszyscy się z niego śmiali, a on pięknie na tym wyszedł – dostarcza towar do Ugandy, do Rwandy, nawet do Kenii. Rodzinę ma, dzieci, pieniądze. Kukurydza to jest przyszłość. Kukurydza albo krowy.

Korespondencja z Gomy

Miasto upada przez te sankcje, ludzie nie mają co robić – Benedict, mój rozmówca, jest mechanikiem samochodowym, pracuje w warsztacie, w którym reperuje pojazdy międzynarodowych organizacji pozarządowych, ministerstw i innych firm. – Tutaj ludzie żyli od lat z handlu minerałami i komu to przeszkadza? Ci, którzy wprowadzają sankcje, nie mają pojęcia, o co chodzi w Gomie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy