Drony zwalczajˆ terrorystów

Amerykanie szkolą więcej operatorów dronów – samolotów bezzałogowych – niż pilotów myśliwców i bombowców razem wziętych

Publikacja: 25.06.2011 01:01

Afganistan. Amerykański żołnierz wysyła zwiadowczego drona na misję

Afganistan. Amerykański żołnierz wysyła zwiadowczego drona na misję

Foto: AFP

Jacek Przybylski z Waszyngtonu



Czy to ptak? Samolot? A może Superman? Nie. To superdron. Tak mogłaby się zaczynać bajka o amerykańskim superbohaterze XXI wieku. Tym razem zamiast narażać własną skórę, będzie on jednak ratował świat za pomocą dżojstika, siedząc wygodnie w fotelu przed wielkim monitorem kilka tysięcy mil od miejsc opanowanych przez „wrogów ludzkości".



W zupełnie niebajkowym świecie, za rządów administracji Baracka Obamy, takie akcje dzieją się praktycznie każdego tygodnia. I trudno dopatrywać się w nich jakiegokolwiek bohaterstwa. Dla agentów CIA oraz żołnierzy zdalnie obsługujących bezzałogowe samoloty, którzy po analizie wyświetlanych na monitorach zdjęć pociągają za spust wyzwalający serię śmiercionośnych eksplozji na innym kontynencie, to po prostu codzienna praca. Nie narażają swojego życia, a po zakończeniu zmiany mogą po prostu wyjść z wojny do domu. Po zakończonej sukcesem akcji w Pakistanie mogą też opuścić znajdującą się niedaleko Las Vegas bazę i spróbować szczęścia w kasynie lub zabrać rodzinę na wycieczkę do Wielkiego Kanionu.



Nie oznacza to jednak, że traktują oni swoje operacje jak grę komputerową. – Olbrzymi kontrast między życiem wojennym a prywatnym, a także możliwość bardzo dokładnego obejrzenia konsekwencji swoich akcji, powoduje, że wśród operatorów dronów odnotowujemy nawet wyższy wskaźnik stresu bojowego niż wśród innych pilotów – mówi „Rz"admirał Martin Cook, specjalista od wojskowej etyki, profesor w Naval War College.



Nadlecieć, obejrzeć, zlikwidować



I chociaż wśród pilotów myśliwców czy bombowców operatorzy dronów to najniższa kasta w siłach powietrznych, to właśnie dzięki dronom Barack Obama mógł w wygłoszonym kilka dni  temu orędziu do narodu chwalić się licznymi sukcesami w walce z al Kaidą.



Projektowane głównie w celach szpiegowskich, od ponad siedmiu lat są przekleństwem islamskich wrogów Ameryki. Po podpięciu pod szerokie skrzydła predatorów rakiet Hellfire Pentagon zyskał nie tylko możliwość podpatrywania na żywo, gdzie partyzanci zakładają domowej roboty ładunki wybuchowe, ale również możliwość szybkiego posłania ich do Allaha.



Dzięki predatorom i nowym typom dronów, takim jak Reaper,  który służy i do szpiegowania, i do zabijania,  w ciągu ostatnich pięciu lat Amerykanie zlikwidowali już niemal 2 tysiące islamskich bojowników, w tym kilkudziesięciu terrorystów z czołowych miejsc na liście największych wrogów USA. Większość z nich była tak kompletnie zaskoczona, że nie miała nawet czasu, aby przed śmiercią pomyśleć o hurysach.



Samoloty bezzałogowe, jeden z najnowocześniejszych elementów uzbrojenia amerykańskiej armii, pozwalają bowiem na prowadzenie operacji nawet na pograniczu afgańsko-pakistańskim, w którym wiele trudno dostępnych dla samochodów wiosek wygląda niemal tak, jakby czas w tym rejonie świata zatrzymał się gdzieś w średniowieczu. I w których nigdy swojej stopy nie postawił żołnierz pakistańskiej armii.



Według tygodnika „Time" to właśnie coraz liczniejsze ataki z użyciem dronów sprawiły, że Osama bin Laden zdecydował się wynieść z wiosek na afgańsko-pakistańskim pograniczu i przenieść do położonego blisko Islamabadu miasta Abbottabad. Nawet tam za pomocą dronów agenci CIA bacznie obserwowali jednak jego kryjówkę, a zdjęcia zrobione przez Bestię Kandaharu (nowoczesny dron RQ-710 Sentinel, który zyskał tak barwną nazwę, bo pierwszy raz zauważono go na pasie startowym w Afganistanie) pomogły potem Barackowi Obamie podjąć decyzję o wysłaniu w maju na niebezpieczną misję komandosów z Navy SEALs.



Egzekucja szefa al Kaidy nie oznacza jednak wcale, że bezzałogowe samoloty przestały już latać nad Pakistanem. Przeciwnie. Dwa tygodnie temu dzięki dronom CIA udało się zaskoczyć 47-letniego Ilyasa Kashmiriego, niezwykle doświadczonego i zdeterminowanego terrorystę. Jeden z pięciu najgroźniejszych islamistów w Pakistanie i szef operacji wojskowych al Kaidy w tym rejonie szykował zamachy nie tylko na cele w Azji, ale również w Europie. Wymieniano go nawet jako potencjalnego kandydata na nowego przywódcę tej organizacji. Na początku czerwca noszący długą brodę,  którą systematycznie farbował na inny kolor, Kashmiri opuścił kryjówkę i naradzał się z bojownikami w jabłoniowym sadzie położonym na niekontrolowanych przez nikogo terenach południowego Waziristanu.



Nie mógł wiedzieć, że za pomocą umieszczonych na dronach kamer pilnie obserwują go już agenci CIA. Przez lata amerykański wywiad nie mógł bowiem trafić na jego ślad.

We wrześniu 2009 roku pojawiły się nawet doniesienia o śmierci Kashmiriego, którym zaprzeczył on osobiście, udzielając wywiadu, w którym stwierdził jednak, że Amerykanie wiedzą, co robią, próbując go zabić.  Oni świetnie znają swoich wrogów. – Wiedzą, do czego jestem zdolny – przekonywał wówczas.

3 czerwca tego roku, kilkadziesiąt minut przed północą w jednej z baz położonych w Stanach Zjednoczonych znów padł rozkaz do ataku. Chwilę później z cicho wiszącego na pakistańskim niebie amerykańskiego samolotu wystrzeliły rakiety. Lecąc z prędkością 1,5 tys. km na godzinę, nie dały terroryście żadnych szans. W serii eksplozji zginął zarówno Ilyas Kashmiri, jak i jego ośmiu ludzi, co tym razem potwierdziła grupa bojowników Harakat-ul-Jihad al-Islami.

Pakistańscy politycy tradycyjnie zaprotestowali przeciw używaniu dronów na ich terytorium, choć według medialnych doniesień wywiad tego kraju często po cichu dostarcza Amerykanom dokładnych informacji o tym, gdzie powinni posłać swoje śmiercionośne zabawki.

Na straży córek prezydenta

Predatory mają jednak na koncie służbę nie tylko nad Pakistanem czy Afganistanem. Od 2003 roku latały czasem z uzbrojeniem, czasem bez  niego również nad Irakiem, wykrywając na czas wiele pułapek zastawionych nie tylko na amerykańskich, ale także na polskich żołnierzy. Obecnie są zaś niezwykle ważnym orężem w wojnie przeciwko siłom libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego, który patrząc w niebo, musi mieć świadomość, że w każdej chwili w powietrzu może zawisnąć predator, a wówczas od śmierci dzielić go będzie jedynie czas, który operator maszyny będzie potrzebował na zdobycie potwierdzenia rozkazu likwidacji celu i naciśnięcie spustu. Amerykańskie drony niszczą również bazy terrorystów w Jemenie.

Bezzałogowce stały się ulubioną bronią Baracka Obamy, który korzysta z nich o wiele częściej niż prezydent George W. Bush. W ciągu dwóch kadencji republikańskiego prezydenta drony atakowały 45 razy. Po zmianie gospodarza w Białym Domu liczba ta wzrosła do 51 już w ciągu pierwszego roku urzędowania Obamy.

Demokratyczny prezydent tak bardzo polubił predatory, że wspomniał o nich, żartując podczas kolacji z korespondentami akredytowanymi przy Białym Domu. Byli na niej obecni również Jonas Brothers, ulubiony zespół córek prezydenta. – Chłopcy, tylko żadnych głupich pomysłów, bo mam dla was dwa słowa: drony Predator –   uprzedzał Obama. – Nawet nie zobaczycie, że się zbliżają. Myślicie, że żartuję... – śmiał się prezydent. Ten żart wywołał jednak kilka tygodni temu w Ameryce falę oburzenia. Przeciwnicy używania dronów podkreślali, że laureat Pokojowej Nagrody Nobla zapomniał chyba, że według raportu przygotowanego przez Petera Bergena i Katherine Tiedemann z waszyngtońskiej New America Foundation aż jedną trzecią ofiar dronów stanowią cywile. Jeszcze większą liczbę niewinnych ofiar  ponad 700 rocznie  podają źródła pakistańskie. Tym liczbom zaprzeczają jednak nie tylko amerykańscy wojskowi, ale także liczni eksperci.

Pakistańskie media powtarzają wysoką liczbę ofiar, szerzoną przez antyamerykańską propagandę, nie próbując jej nawet zweryfikować. Tymczasem w precyzyjnych atakach z użyciem dronów zginęło tak naprawdę bardzo niewielu cywilów – mówi „Rz" Brian Williams z Uniwersytetu Massachusetts  specjalizujący się w kwestiach afgańskich i stosunkach islamsko-amerykańskich. – Z moich własnych badań wynika, że dzięki dronom udało nam się zlikwidować bardzo dużo czarnych charakterów. Dalsze ich używanie w Pakistanie uważam jednak za strategiczny błąd. Pakistańczycy bardzo niechętnie patrzą bowiem na ataki dronów, co na pewno nie ułatwia nam zdobywania sojuszników w tym trudnym regionie – dodaje.

Paryż na celowniku?

Amerykańscy obrońcy praw człowieka podnoszą też kwestie legalności użycia dronów.

"Prezydent Obama powinien odpowiedzieć na fundamentalne pytania dotyczące tego, jak jego administracja określa, czy dana osoba powinna być celem" – przekonuje Kenneth Roth, dyrektor organizacji Human Rights Watch w przesłanym „Rz" oświadczeniu.

W liście, w którym jego organizacja pół roku temu wysłała do prezydenta Baracka Obamy, żądał zaś precyzyjnego określenia, kiedy atak bezzałogowcem jest dopuszczalny, a kiedy nie. – Czy śmiercionośna broń może być użyta, zgodnie z prawem wojny, przeciwko osobie podejrzanej o terroryzm przebywającej w apartamencie w Paryżu, centrum handlowym w Londynie czy na dworcu autobusowym w Iowa City?" – pytał Biały Dom Kenneth Roth.

Czy używanie bezzałogowych samolotów do zabijania wrogów łamie międzynarodowe prawo wojenne? – Nie. Drony są pełnoprawnym narzędziem walki, a zainstalowane na nich bardzo skomplikowane systemy inwigilacji oraz możliwość wielogodzinnego krążenia nad celem pozwalają na dużo bardziej precyzyjne rozróżnienie celów wojskowych od obiektów cywilnych niż w przypadku wielu starszych rodzajów uzbrojenia – mówi „Rz" prof. David Glazier z Loyola Law School w Los Angeles, specjalista od prawa międzynarodowego i były oficer amerykańskiej Marynarki Wojennej. – Ewentualne kontrowersje może wzbudzać fakt, że w samolocie tym nie ma żadnego człowieka. Ale jeśli można zgodnie z prawem zakładać pola minowe, to tym bardziej drony należy uznać za legalne  – zauważa.

Profesor Uniwersytetu Notre Dame Mary Ellen O'Connell zauważa w rozmowie z "Rz", że to, czy Stany Zjednoczone używają dronów zgodnie z prawem czy nie, zależy od miejsca ataku. - W Pakistanie w wielu przypadkach dronów używano legalnie. Na przykład w 2009 roku władze w Islamabadzie jasno poprosił Amerykanów o użycie broni przeciwko antyrządowym rebeliantom w prowincji Buner. Wówczas użycie dronów było legalne. Z kolei w Jemenie wszystkie amerykańskie ataki na członków al Kaidy z użyciem dronów są moim zdaniem niezgodne z prawem międzynarodowym - przekonuje Mary Ellen O'Connell, podkreślając, że amerykańskie władze nadużywają pojęcia ataku w samoobronie. Termin ten nie daje bowiem USA prawa do likwidowania wrogich Ameryce osób w dowolnym kraju na świecie.

Szef HRW przyznaje, że operacje z użyciem dronów w pewnych wypadkach mogą być legalne, ale ostrzega, że brak jasnych granic sprawia, iż nieuchronnie naruszane będzie prawo międzynarodowe, co stworzy niebezpieczny precedens dla opresyjnych reżimów na całym świecie.

– Amerykańscy przywódcy nie przemyśleli do końca tej kwestii. Bo jeśli Stany Zjednoczone uznają, że prawo wojenne pozwala im zabijać swoich wrogów poza granicami kraju, to muszą też przyznać, że prawo takie mają też inne kraje – tłumaczy „Rz" prof. Glazier.  Co powiedzieliby Amerykanie, gdyby władze Meksyku, kraju, który ogłosił przecież wojnę z kartelami narkotykowymi i do walki z nimi rzucił armię, przeprowadziły atak z użyciem dronów na terenie Teksasu lub Arizony? I gdyby potem tłumaczyły jeszcze, że musiały zaatakować, bo Stany Zjednoczone nie robiły wystarczająco dużo, by aresztować danego króla narkotyków? Amerykanie byliby wściekli, ale nie widzimy problemu w tym, żeby tak samo zachowywać się wobec innych państw – zauważa prof. Glazier. – Trzeba się też zastanowić, jak zareaguje prezydent Stanów Zjednoczonych, gdy swoich przeciwników zacznie za pomocą dronów likwidować Rosja, Chiny lub inny kraj, bo ta technologia nie jest w końcu aż tak droga i tak skomplikowana. Jest więc tylko kwestią czasu, gdy wiele innych państw będzie miało swoje samoloty bezzałogowe –  dodaje.

Wciąż nie rozwiązana jest też kwestia statusu agentów CIA obsługujących drony. Według profesora Glaziera, gdyby przyjąć taką interpretację prawa, jaką stosują teraz USA wobec więźniów w Guantanamo, to jako cywile operatorzy bezzałogowców nie mają statusu kombatanta, mogliby więc  czysto teoretycznie zostać postawieni przed sądem w krajach, w których przeprowadzili ataki, i odpowiedzieć karnie za zabitych i rannych oraz za zniszczenie mienia.

Mucha-szpieg i zabójczy koliber

Na razie mało kto przejmuje się jednak takimi dylematami. Jak zauważył „New York Times", Pentagon, który jeszcze dziesięć lat temu miał do dyspozycji zaledwie 50 dronów, dziś ma ich już 7 tysięcy. Na przyszły rok resort obrony poprosił już Kongres o niemal 5 miliardów dolarów na nowe drony.

Niektóre z nich, tak jak np. Global Hawk,  mogą już startować i lądować praktycznie bez pomocy człowieka, opierając się na wprowadzonych wcześniej współrzędnych i danych z satelitów. Mogą też krążyć w powietrzu przez niemal dwa dni bez konieczności lądowania. To m.in. one pozwalają Pentagonowi podglądać, co robi Kim Dzong Il ze swoimi arsenałami.

Jeden z najnowszych samolotów bezzałogowych  MQ-9 Reaper  może zaś zrzucać na obiekty wroga ukochane przez amerykańskich dowódców 500-funtówki (bomby o wadze ponad 220 kg). Dorównuje więc pod tym względem myśliwcom F-16, ale nie tylko nie naraża na śmierć pilotów, ale również pozwala na ogromne oszczędności. Akcje dronów nad Irakiem  w przeliczeniu na godzinę lotu  kosztowały bowiem zaledwie jedną dziesiątą tego, co misje F-16.

Dzięki dodatkowym pieniądzom już wkrótce amerykańskie drony mogą stać się jeszcze groźniejszą i trudniejszą do wykrycia bronią. W Wright-Patterson Air Force Base w Ohio  zaledwie kilka kilometrów od krowiego pastwiska, na którym bracia Wright szykowali światu lotniczą rewolucję,  amerykańscy inżynierowie pracują nad dronami  miniaturkami. Według nowojorskiego dziennika urządzenia o wielkości muchy lub małego ptaka mają latać podobnie jak motyle, ćmy czy jastrzębie. Niektóre będą tylko szpiegować, inne będą też mogły przenosić bomby.

Jacek Przybylski z Waszyngtonu

Czy to ptak? Samolot? A może Superman? Nie. To superdron. Tak mogłaby się zaczynać bajka o amerykańskim superbohaterze XXI wieku. Tym razem zamiast narażać własną skórę, będzie on jednak ratował świat za pomocą dżojstika, siedząc wygodnie w fotelu przed wielkim monitorem kilka tysięcy mil od miejsc opanowanych przez „wrogów ludzkości".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska