Medialny magnat Rupert Murdoch do ostatniej chwili popierał Margaret Thatcher, ale po odebraniu jej przywództwa w Partii Konserwatywnej zaczął tracić serce do torysów. Redaktor naczelny „The Sun" Kelvin MacKenzie szybko zrozumiał, że jego pryncypał ma wreszcie ochotę dobrać się do skóry rządowi. A okazji nie brakowało. Czytelnikom serwowano pikantne szczegóły dotyczące śmierci parlamentarzysty Stephena Milligana, który podczas seksualnych zabaw podduszał się kablem elektrycznym, aż w końcu przesadził i go nie odratowano. Brytyjczycy z wypiekami na twarzy śledzili też historię ministra w rządzie torysów Stevena Morrisa, który miał jednocześnie pięć kochanek.
Awersja Ruperta Murdocha do przepełnionej marksistami Partii Pracy była jednak tak wielka, że nie mógł się zdecydować, by udzielić im wsparcia za pomocą poczytnych tabloidów „The Sun" i „News of the World". Jego odrazę wzbudzał zwłaszcza mało charyzmatyczny przywódca laburzystów Neil Kinnock. 9 kwietnia 1992 roku, dzień przed wyborami, gazeta opublikowała zdjęcie głowy Kinnocka w żarówce opatrzone apelem: „W przypadku jego zwycięstwa niech ostatnia osoba wyjeżdżająca z Wielkiej Brytanii zgasi światło". Gdy laburzyści przegrali, gazeta chełpiła się na pierwszej stronie: „To Sun wygrał te wybory".
Ale jednocześnie ataki na konserwatystów stawały się coraz śmielsze. Przełomem był 16 września 1992 r., dzień, który się stał czarną środą dla kraju i dowodem, że rząd Johna Majora nie gwarantuje stabilności gospodarczej. Miliarder George Soros przeprowadził spekulacyjny atak na funta, a brytyjski rząd i bank centralny mimo rozpaczliwej obrony musiały skapitulować. Kraj stracił kilka miliardów funtów i wiarygodność. Roztrzęsiony premier Major zatelefonował do redaktora naczelnego „The Sun" z pytaniem, jak gazeta zamierza zareagować na kryzys. „Powiem tak, panie premierze. Mam dwa wiadra gówna na biurku i zamierzam wylać je na pańską głowę jutro rano" – miał powiedzieć Kelvin MacKenzie.
Przed kolejnymi wyborami w 1997 roku „The Sun" na pierwszej stronie zamieścił zdjęcie Tony'ego Blaira, na którego jak na wybrańca wskazuje boży palec. Laburzyści wygrali z kolosalną przewagą. Po 13 latach rządów Partii Pracy rok temu medialny magnat znowu poparł konserwatystów.
Czas baronów
Rupert Murdoch sam przyznał, że po zwycięskich wyborach David Cameron zaprosił go na Downing Street, aby mu podziękować za poparcie. Politycy wiedzą, że tabloidy mogą być bardzo wpływowe w kształtowaniu opinii publicznej, i zabiegają o ich względy. A każdy właściciel gazety chce mieć dostęp do ucha najważniejszych polityków, bo dzięki temu lepiej może dbać o swoje interesy. Tym głównym interesem jest robienie biznesu – mówi „Rz" brytyjski dziennikarz Ed White, korespondent na Europę Środkową agencji dostarczającej artykuły tabloidom.
Zanim Murdoch, australijski biznesmen o prawicowych poglądach, kupił „The Sun" i jego niedzielną wersję „News of the World", sen z powiek politykom spędzał m.in. sympatyzujący z lewicą „Daily Mirror". W 1959 roku kandydat torysów Julian Ridsdale tak się bał, że nieprzychylne artykuły pogrążą jego szanse na zwycięstwo, że z pomocą znajomych w okręgu wyborczym North East Essex w dzień głosowania wykupił ze sklepów cały nakład gazety. Dziennik jako pierwszy w brytyjskiej historii miał zdecydować o wyniku brytyjskich wyborów. W czasie II wojny światowej zazwyczaj lojalnie popierał Winstona Churchilla, ale gdy już było wiadomo, że Hitler został pokonany, zmienił front. Mimo wszelkich przewidywań, że na fali zwycięskiej wojny konserwatyści po 14 latach rządów utrzymają się u władzy, ponieśli sromotną porażkę. Zdobyli zaledwie 213 miejsc w Izbie Gmin. Partia Pracy aż 393.
Prawdziwe przerażenie brytyjskich elit wywoływał widok krytycznego artykułu w „Daily Express", który u szczytu popularności sprzedawał 3,7 miliona egzemplarzy i był najpoczytniejszą anglojęzyczną gazetą świata. Złote czasy tabloidów trwały do lat 60. Aż trzy czwarte Brytyjczyków czytało brukowce do śniadania. To one narzucały ton innym mediom na resztę dnia.
– Wpływy tabloidów pochodziły przede wszystkim z ich ogromnej sprzedaży. Trudno się dziwić, że politycy zawsze chcieli dobrze żyć z brukowcami i do dziś zabiegają o ich względy – uważa Ed White.