Brytyjskie tabloidy tracą swój wpływ na politykę

Brytyjskie brukowce niszczyły kariery i kreowały bohaterów. Politycy jednak nie dostrzegli, że niegdyś najpotężniejsze media nigdy nie były tak słabe jak dziś

Publikacja: 23.07.2011 01:01

Modelki z trzeciej strony „The Sun”, które redakcja wysłała w charakterze „łapówki” dla działaczy FI

Modelki z trzeciej strony „The Sun”, które redakcja wysłała w charakterze „łapówki” dla działaczy FIFA obradujących w czerwcu b.r. w Zurychu. Dzień wcześniej przyrównała Seppa Blattera do Kadafiego (fot. Julina Finney)

Foto: Getty Images

Medialny magnat Rupert Murdoch do ostatniej chwili popierał Margaret Thatcher, ale po odebraniu jej przywództwa w Partii Konserwatywnej zaczął tracić serce do torysów. Redaktor naczelny „The Sun" Kelvin MacKenzie szybko zrozumiał, że jego pryncypał ma wreszcie ochotę dobrać się do skóry rządowi. A okazji nie brakowało. Czytelnikom serwowano pikantne szczegóły dotyczące śmierci parlamentarzysty Stephena Milligana, który podczas seksualnych zabaw podduszał się kablem elektrycznym, aż w końcu przesadził i go nie odratowano. Brytyjczycy z wypiekami na twarzy śledzili też historię ministra w rządzie torysów Stevena Morrisa, który miał jednocześnie pięć kochanek.

Awersja Ruperta Murdocha do przepełnionej marksistami Partii Pracy była jednak tak wielka, że nie mógł się zdecydować, by udzielić im wsparcia za pomocą poczytnych tabloidów „The Sun" i „News of the World". Jego odrazę wzbudzał zwłaszcza mało charyzmatyczny przywódca laburzystów Neil Kinnock. 9 kwietnia 1992 roku, dzień przed wyborami, gazeta opublikowała zdjęcie głowy Kinnocka w żarówce opatrzone apelem: „W przypadku jego zwycięstwa niech ostatnia osoba wyjeżdżająca z Wielkiej Brytanii zgasi światło". Gdy laburzyści przegrali, gazeta chełpiła się na pierwszej stronie: „To Sun wygrał te wybory".

Ale jednocześnie ataki na konserwatystów stawały się coraz śmielsze. Przełomem był 16 września 1992 r., dzień, który się stał czarną środą dla kraju i dowodem, że rząd Johna Majora nie gwarantuje stabilności gospodarczej. Miliarder George Soros przeprowadził spekulacyjny atak na funta, a brytyjski rząd i bank centralny mimo rozpaczliwej obrony musiały skapitulować. Kraj stracił kilka miliardów funtów i wiarygodność. Roztrzęsiony premier Major zatelefonował do redaktora naczelnego  „The Sun" z pytaniem, jak gazeta zamierza zareagować na kryzys. „Powiem tak, panie premierze. Mam dwa wiadra gówna na biurku i zamierzam wylać je na pańską głowę jutro rano" – miał powiedzieć Kelvin MacKenzie.

Przed kolejnymi wyborami w 1997 roku „The Sun" na pierwszej stronie zamieścił zdjęcie Tony'ego Blaira, na którego jak na wybrańca wskazuje boży palec. Laburzyści wygrali z kolosalną przewagą. Po 13 latach rządów Partii Pracy rok temu medialny magnat znowu poparł konserwatystów.

Czas baronów

Rupert Murdoch sam przyznał, że po zwycięskich wyborach David Cameron zaprosił go na Downing Street, aby mu podziękować za poparcie. Politycy wiedzą, że tabloidy mogą być bardzo wpływowe w kształtowaniu opinii publicznej, i zabiegają o ich względy. A każdy właściciel gazety chce mieć dostęp do ucha najważniejszych polityków, bo dzięki temu lepiej może dbać o swoje interesy. Tym głównym interesem jest robienie biznesu – mówi „Rz" brytyjski dziennikarz Ed White, korespondent na Europę Środkową agencji dostarczającej artykuły tabloidom.

Zanim Murdoch, australijski biznesmen o prawicowych poglądach, kupił „The Sun" i jego niedzielną wersję „News of the World", sen z powiek politykom spędzał m.in. sympatyzujący z lewicą „Daily Mirror". W 1959 roku kandydat torysów Julian Ridsdale tak się bał, że nieprzychylne artykuły pogrążą jego szanse na zwycięstwo, że z pomocą znajomych w okręgu wyborczym North East Essex w dzień głosowania wykupił ze sklepów cały nakład gazety. Dziennik jako pierwszy w brytyjskiej historii miał zdecydować o wyniku brytyjskich wyborów. W czasie II wojny światowej zazwyczaj lojalnie popierał Winstona Churchilla, ale gdy już było wiadomo, że Hitler został pokonany, zmienił front. Mimo wszelkich przewidywań, że na fali zwycięskiej wojny konserwatyści po 14 latach rządów utrzymają się u władzy, ponieśli sromotną porażkę. Zdobyli zaledwie 213 miejsc w Izbie Gmin. Partia Pracy aż 393.

Prawdziwe przerażenie brytyjskich elit wywoływał widok krytycznego artykułu w „Daily Express", który u szczytu popularności sprzedawał 3,7 miliona egzemplarzy i był najpoczytniejszą anglojęzyczną gazetą świata. Złote czasy tabloidów trwały do lat 60. Aż trzy czwarte Brytyjczyków czytało brukowce do śniadania. To one narzucały ton innym mediom na resztę dnia.

– Wpływy tabloidów pochodziły przede wszystkim z ich ogromnej sprzedaży. Trudno się dziwić, że politycy zawsze chcieli dobrze żyć z brukowcami i do dziś zabiegają o ich względy – uważa Ed White.

Zdaniem Roya Greenslade'a, autora książki „Press Gang", właściciele tabloidów w czasach powojennych wykorzystywali gazety głównie do zdobywania politycznych wpływów, a nie dla zysku. Nieprzypadkowo nazwano ich medialnymi baronami. W czasach, kiedy nie było telewizji, a radio było dopiero w powijakach, mieli potężną władzę kształtowania opinii publicznej. O ich względy zabiegały najważniejsze osoby w państwie, nie szczędząc stanowisk i zaszczytów. Mogli nawet liczyć na tytuły szlacheckie.

Dla wielu medialnych magnatów wzorem do naśladowania był Max Aitken, który na początku XX wieku posiadał „London Evening Standard", „Daily Express" i założył „Sunday Express". Z rąk króla Jerzego V otrzymał tytuł lorda Beaverbrook. Potem, gdy następca monarchy Edward VIII postanowił się związać z rozwódką Wallice Simpson, gazety Beaverbrooka rozpoczęły nagonkę na nowego króla. Rozpisywano się niepochlebnie o wybrance monarchy, a jemu zarzucano sympatie nazistowskie. Król abdykował. „Tak, wykorzystują gazety do propagandy" – przyznawał Beaverbrook. Do historii przeszedł jako pierwszy baron Fleet Street, londyńskiej ulicy, gdzie mieściły się redakcje najważniejszych gazet, i jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Wielkiej Brytanii.

Opinia z trzeciej strony

Zjawisko prasy brukowej w Wielkiej Brytanii to fenomen na skalę światową.  W żadnym innym kraju świata tak wiele osób nie czyta tabloidów. Kiedy rozkwitały w drugiej połowie XIX wieku, powszechnie je nazywano gazetami popularnymi (populars). Wyróżniały się dużymi tytułami, znaczną liczbą zdjęć i ilustracji. Każdy szanujący się tytuł miał fachowców od wymyślania czołówek. „News of the World", „Daily Express", „Daily Mail" i nieistniejący już „Daily Sketch" przyciągały czytelników żywym, i codziennym językiem i barwnymi opisami niestroniącymi od drastycznych szczegółów. Najlepiej sprzedawały się zbrodnie. W czasach, kiedy obowiązywała kara śmierci, redaktorzy rozbudzali w czytelnikach pragnienie posłania sprawcy na szafot. Reporterzy często przebywali w półświatku, dzięki czemu mieli źródła własnych informacji. Sprzedawały się też rozwody i tragiczne wypadki. Ale nie brakowało również poważnych wiadomości. Wiele miejsca poświęcano informacjom ze świata. I co ciekawe, nie zmyślano. „Sensacyjność nie oznacza przeinaczania faktów" – mówił Silvester Bolam, w latach 1948 – 1953 redaktor naczelny gazety „Daily Mirror". To on uczynił z niej najlepiej sprzedający się brukowiec, który w 50-milionowym kraju czytało codziennie 5 milionów osób.

Prywatne życie polityków cieszyło się coraz większym zainteresowaniem tabloidów. W 1963 roku doprowadziło to do jednego z największych kryzysów politycznych w Wielkiej Brytanii w okresie zimnej wojny. Prasa ujawniła, że sekretarz stanu ds. wojny John Profumo miał romans z prostytutką Christine Keeler, która utrzymywała również relacje z radzieckim szpiegiem działającym jako attaché ambasady w Londynie. Tabloidy rzuciły się na temat, a „News of the World" przekonał Keeler – wykładając na stół 23 tys. funtów – do opublikowania wspomnień w odcinkach. Konserwatywny premier Harold Macmillan podał się do dymisji. Oficjalnie z przyczyn zdrowotnych.

– Media popularne były wtedy potęgą. Biły inne na głowę. Miały wielu świetnych dziennikarzy, którzy wynajdowali informacje – zauważa prof. George Brock kierujący Wydziałem Dziennikarstwa na londyńskim City University.

Pojawienie się australijskiego magnata Ruperta Murdocha całkowicie zmieniło tabloidy. Jego „The Sun" zaczął przełamywać seksualne tabu, umieszczając m.in. na trzeciej stronie zdjęcie nagiej modelki. Niebawem stało się ono znakiem firmowym gazety. Murdoch wiedział, że seks najlepiej napędza sprzedaż. Dzięki temu „The Sun" pokonał „Daily Mirror" i już nie oddał prowadzenia. Dziś sprzedaje się w nakładzie 3 milionów egzemplarzy.

Roy Greenslade pisze, że Murdoch tym się różni od dawnych baronów medialnych, że jego głównym celem są pieniądze, a nie władza. – Nie zgadzam się. Murdoch chce władzy dla władzy. Ma już wszystko. Pieniądze i piękną, młodą żonę. Każdy inny człowiek, mając 80 lat, korzystałby więc z tego, co ma. On jednak czuje się niespełniony – przekonuje „Rz" Johnathan Foster, wieloletni dziennikarz m.in. „The Independent" i należącego do koncernu Murdocha „The Sunday Times".

Murdoch wykorzystuje każde narzędzie do kształtowania opinii. Zaufana współpracowniczka Murdocha w Wielkiej Brytanii Rebekah Brooks wymyśliła, że nagim modelkom będzie dorysowywana chmurka z komentarzem na bieżące tematy polityczne. „Zoe jest przekonana, że Tony Blair miał rację, angażując Wielką Brytanię w wojnę w Iraku. Nie trzeba być dyplomatą, aby zrozumieć, że świat bez Saddama Husajna jest lepszy. Powinniśmy być dumni z tego, co udało się osiągnąć" – głosił tekst zamieszczony obok piersiastej blondynki w 2004 roku.

Kiedy laburzystowska polityk Clare Short wróciła do swojego dawnego pomysłu ograniczenia treści erotycznych w przestrzeni publicznej i przyznała, że chętnie pozbyłaby się nagich zdjęć z trzeciej strony „The Sun", właściciele dochodowej bulwarówki uznali to za zagrożenie dla swoich interesów. Redaktor naczelna, dziś jedna z głównych podejrzanych w aferze podsłuchowej, wysłała półnagie modelki, aby demonstrowały pod domem pani minister. Gazeta alarmowała swoich czytelników: „Gruba zazdrosna Claire uznaje trzecią stronę za pornografię". A naga modelka z trzeciej strony mówiła: „Clare też ma cycki, ale nie jest z nich dumna tak jak my".

„Gonili mnie po ulicy, aby zrobić niekorzystne zdjęcia. Radzę sobie z takimi sytuacjami, nie zaglądając do gazety. Ale trudno tego nie widzieć, gdy przed domem parkuje wynajęty autobus oklejony plakatami z »The Sun« – napisała była minister w pamiętnikach. Jej zdaniem zachowanie tabloidu to przykład zastraszania polityków, by nie wprowadzali niekorzystnych dla gazet przepisów. „To bardzo smutne, że taka zdegenerowana gazeta jak »The Sun« była hołubiona przez Tony'ego Blaira i jego spin doktorów" – ubolewała Clare Short.

Podczepione pod cudzy sukces

Laburzyści po wyborczym zwycięstwie w 1997 roku do perfekcji opanowali umiejętność zdobywania przychylności mediów. Szefem biura ds. komunikacji z mediami został Alastair Campbell, wieloletni dziennikarz popierającego laburzystów „Daily Mirror". Zapewniał sobie przychylność dziennikarzy, codziennie dostarczając im newsy. Oczywiście w pozytywnym świetle prezentujące premiera i rząd. Nieposłuszne media odcinał od źródeł informacji. Redaktorów naczelnych zapraszano na obiady i przyjęcia, także w siedzibie premiera na Downing Street 10. Dzięki temu laburzyści mieli najdłuższy miesiąc miodowy z prasą w historii. Ekspertów nie dziwi więc, że przywódca konserwatystów David Cameron postanowił pójść tym samym śladem i w 2007 roku zatrudnił byłego redaktora naczelnego „News of the World" jako szefa od strategii wyborczej, a potem na stanowisku szefa ds. komunikacji i swojego rzecznika. Okazało się jednak, że Coulson mógł być zamieszany w skandal z nielegalnymi podsłuchami, i Cameron znalazł się w tarapatach.

– Nie ma dowodów na to, że tabloidy są w stanie przesądzić o wyniku wyborów. Ale politycy wydają się w to wierzyć. Dlatego Cameron wynajął Coulsona, który nawet nie był rasowym dziennikarzem. Jego atutem było to, że znał wpływowych ludzi w imperium medialnym, co miało zapewnić rządowi spokój – mówi Foster.

Eksperci są zgodni, że politycy, zabiegając o względy tabloidów, w dużym stopniu kreują je na potężniejsze, niż są w rzeczywistości. – W 1997 roku Tony Blair wygrałby z łatwością wybory również bez poparcia „The Sun". Gazeta po prostu dostrzegła, że Blair staje się fenomenem, i się pod niego podczepiła. Tabloidy wożą się na cudzym sukcesie, bo ich wpływy systematycznie spadają. Przecież jeśli mierzymy siłę liczbą odbiorców, to bulwarówki nie mają się co równać z telewizją – podkreśla profesor George Brock. Jego zdaniem Murdoch zdał sobie z tego sprawę, dlatego starał się przejąć kontrolę nad brytyjską telewizją satelitarną. A kiedy wybuchł skandal z podsłuchami i włamaniem do poczty głosowej, bez mrugnięcia okiem zamknął istniejącą od 168 lat „News of the World".

Korzystałem z książek: Andrew Marr „My Trade", Roy Greenslade „Press Gang", Clare Short „An Honourable Deception?"

Medialny magnat Rupert Murdoch do ostatniej chwili popierał Margaret Thatcher, ale po odebraniu jej przywództwa w Partii Konserwatywnej zaczął tracić serce do torysów. Redaktor naczelny „The Sun" Kelvin MacKenzie szybko zrozumiał, że jego pryncypał ma wreszcie ochotę dobrać się do skóry rządowi. A okazji nie brakowało. Czytelnikom serwowano pikantne szczegóły dotyczące śmierci parlamentarzysty Stephena Milligana, który podczas seksualnych zabaw podduszał się kablem elektrycznym, aż w końcu przesadził i go nie odratowano. Brytyjczycy z wypiekami na twarzy śledzili też historię ministra w rządzie torysów Stevena Morrisa, który miał jednocześnie pięć kochanek.

Awersja Ruperta Murdocha do przepełnionej marksistami Partii Pracy była jednak tak wielka, że nie mógł się zdecydować, by udzielić im wsparcia za pomocą poczytnych tabloidów „The Sun" i „News of the World". Jego odrazę wzbudzał zwłaszcza mało charyzmatyczny przywódca laburzystów Neil Kinnock. 9 kwietnia 1992 roku, dzień przed wyborami, gazeta opublikowała zdjęcie głowy Kinnocka w żarówce opatrzone apelem: „W przypadku jego zwycięstwa niech ostatnia osoba wyjeżdżająca z Wielkiej Brytanii zgasi światło". Gdy laburzyści przegrali, gazeta chełpiła się na pierwszej stronie: „To Sun wygrał te wybory".

Ale jednocześnie ataki na konserwatystów stawały się coraz śmielsze. Przełomem był 16 września 1992 r., dzień, który się stał czarną środą dla kraju i dowodem, że rząd Johna Majora nie gwarantuje stabilności gospodarczej. Miliarder George Soros przeprowadził spekulacyjny atak na funta, a brytyjski rząd i bank centralny mimo rozpaczliwej obrony musiały skapitulować. Kraj stracił kilka miliardów funtów i wiarygodność. Roztrzęsiony premier Major zatelefonował do redaktora naczelnego  „The Sun" z pytaniem, jak gazeta zamierza zareagować na kryzys. „Powiem tak, panie premierze. Mam dwa wiadra gówna na biurku i zamierzam wylać je na pańską głowę jutro rano" – miał powiedzieć Kelvin MacKenzie.

Przed kolejnymi wyborami w 1997 roku „The Sun" na pierwszej stronie zamieścił zdjęcie Tony'ego Blaira, na którego jak na wybrańca wskazuje boży palec. Laburzyści wygrali z kolosalną przewagą. Po 13 latach rządów Partii Pracy rok temu medialny magnat znowu poparł konserwatystów.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności