Izraelczycy są często porównywani z nazistami, a Strefa Gazy czy Zachodni Brzeg Jordanu z warszawskim gettem.
Jeżeli ci ludzie wierzą w to, co mówią – bo może przecież chodzić o prowokację i próbę uderzenia w najczulszy punkt Żydów – to oznacza, że nie mają bladego pojęcia o tym, czym był Holokaust. Trzeba być naprawdę absolutnym ignorantem, trzeba być całkowicie obojętnym na ludzką krzywdę, by ośmielić się na tego rodzaju porównania. Getto warszawskie? Proszę pojechać do Ramalli, stolicy Zachodniego Brzegu Jordanu. Przecież to miasto gospodarczo rozkwita. Powstają tam nowoczesne wieżowce, sklepy, kina, restauracje. Odbywają się festiwale kultury, konferencje, przyjeżdżają tam czołowi europejscy intelektualiści. To ma być getto warszawskie?
W Strefie Gazy nie jest już jednak tak różowo.
Przecież Izraelczycy nie wprowadzili blokady tego terytorium na złość Palestyńczykom. Chodzi o to, żeby nie była tam szmuglowana broń. Rakiety, które kontrolujący to terytorium Hamas odpala cały czas w stronę izraelskich miast i kibuców. Żadne państwo na świecie nie mogłoby tolerować takiej sytuacji. Jej zmiana nie zależy więc od Izraela, tylko od Hamasu. Jeżeli ta organizacja uznałaby prawo Izraela do istnienia, gdyby zwolniła porwanego pięć lat temu młodego żołnierza Gilada Szalita, gdyby zaakceptowała proces pokojowy prowadzony przez umiarkowane władze palestyńskie – blokada zostałaby natychmiast zniesiona. Najwyraźniej jednak Hamas dobrze czuje się w roli prześladowanej ofiary i czerpie swoją siłę z frustracji mieszkańców Strefy Gazy. Wystarczyłoby, żeby poszedł na pewne ustępstwa, aby zapewnić im normalne życie. Tylko czy wtedy byłby komukolwiek potrzebny? Wracając jednak do porównań Strefy z gettem warszawskim. Czy Niemcy próbowali zawrzeć porozumienie z mieszkającymi tam Żydami? Czy ci Żydzi odpalali rakiety w stronę niemieckich cywilów? Takie porównania są wręcz nieprzyzwoite.
Tezy, jakie pan wygłasza, są chyba rzadkością na francuskich salonach intelektualnych? Jaką reakcję wywołują tam pańskie poglądy?
Oczywiście fanatyczni antyizraelscy lewicowcy uważają mnie za skrajnego syjonistę. We Francji nie jest łatwo bronić Izraela w środowiskach intelektualnych. Ale proszę pamiętać, że ja jednocześnie krytykuję demonizację Izraela i opowiadam się za koniecznością prowadzenia negocjacji pokojowych między Izraelem a Palestyńczykami. To sprawia, że mój głos jest słuchany.
Rozmawiamy w Warszawie, która nie jest chyba dla pana miastem takim jak każde inne.
To prawda. Mój ojciec pochodził z Warszawy. Pod koniec lat 20. opuścił Polskę i wyjechał do Francji. Wrócił do niej pewnie nie tak, jak to sobie wyobrażał. Podczas wojny deportowany został z Francji do Auschwitz. Mama, która pochodziła z Lwowa, w 1939 roku znalazła się pod okupacją sowiecką, a potem niemiecką. Musiała uciekać z Polski z fałszywymi papierami. Pracowała po wojnie jako pielęgniarka w Niemczech. Potem przedostała się do Belgii, a stamtąd do Francji, gdzie poznała ojca w 1948 roku.
Czy polski język, polska kultura były obecne w pańskim domu?
Rodzice rozmawiali ze sobą tylko po polsku. Nie chcieli jednak, żebym ja nauczył się tego języka. Chcieli, żebym się całkowicie zasymilował, żebym był normalnym Francuzem, a nie Polakiem. Z nami było zupełnie inaczej niż z dzisiejszymi muzułmańskimi imigrantami, którzy stosują dokładnie odwrotną taktykę. Moi rodzice byli po ciężkiej traumie wywołanej tym, co przeżyli na polskiej ziemi. Chodzi o Holokaust, ale zapamiętali także polski antysemityzm, z którym się stykali. Nie jeździli więc po wojnie do Polski i mnie tego też surowo zabraniali. Gdy więc zacząłem tu przyjeżdżać w latach 80. – wspieraliśmy wówczas „Solidarność" – w pewnym sensie stawiłem czoła, przełamałem tę rodzinną klątwę. Gdy dziś przyjeżdżam do waszego kraju, czuję się tu bardzo dobrze. Toczę często burzliwe dyskusje z polskimi intelektualistami. Poza tym mam dług wobec dwóch polskich pisarzy, którzy dla mnie naprawdę sporo znaczą, których bardzo dużo czytałem. To Kazimierz Brandys i Witold Gombrowicz.
Alain Finkielkraut
Wybitny francuski intelektualista żydowskiego pochodzenia. Filozof, socjolog i eseista.
Jego rodzice byli ocalonymi z Zagłady, którzy przybyli do Francji z Polski po II wojnie światowej. Finkielkraut urodził się w 1949 roku w Paryżu. Jako młody człowiek był związany z marksistowskim ruchem roku 1968. Z czasem jednak zdecydowanie odrzucił lewicową ideologię. Obecnie w swojej ojczyźnie nazywany jest reakcjonistą i ksenofobem, był również oskarżany o rasizm. Największe emocje wywołuje to, że w zdecydowany sposób broni Izraela, co na salonach intelektualnych tradycyjnie propalestyńskiej Francji wymaga sporej odwagi. Jednocześnie Finkielkraut broni francuskich idei republikańskich, na czele z laickością państwa. Jest znany z często bardzo ostrej krytyki muzułmańskich imigrantów. Gdy w 2005 roku wypowiedział się negatywnie o kolorowej młodzieży demolującej paryskie przedmieścia i powiedział, że kolonializm miał swoje dobre strony, posypały się na niego gromy. Podobnie było, gdy skrytykował nadreprezentację czarnoskórych zawodników w narodowej drużynie piłki nożnej Francji. Jego zdaniem źle integrujący się muzułmanie stanowią zagrożenie nie tylko dla porządku publicznego Piątej
Republiki, ale również dla mieszkającej na jej terenie społeczności żydowskiej. Finkielkraut jest autorem wielu książek, z których kilka – „Porażka myślenia" (1992), „Zagubione człowieczeństwo" (1999), „Niewdzięczność" (2005) i „W imię innego. Antysemicka twarz lewicy" (2005) – zostało wydanych w Polsce. Ze względu na swoje polskie korzenie (jego rodzina pochodzi z Warszawy i Lwowa) Finkielkraut często odwiedza nasz kraj. Jest znanym krytykiem polskiego antysemityzmu.