Nie milczeć o antysemityzmie

Uwaga, znów będzie o antysemityzmie. Chociaż właściwie nie. Nie będzie o „nowym" modnym antysemityzmie antyizraelskiej, propalestyńskiej lewicy, który, jak już kilka lat temu przewidywałam, istotnie pojawił się w Polsce wraz z resztą zachodnich lewicowych mód.

Publikacja: 15.10.2011 01:01

Nie milczeć o antysemityzmie

Foto: Fotorzepa

Red

Ani o niedawnej wypowiedzi Zygmunta Baumana, w której porównał on mur oddzielający Izrael od terytoriów palestyńskich do muru getta warszawskiego. Izraelska gazeta „Haarec", komentując to, napisała, że od czasu antysemickiej kampanii w PRL po wojnie sześciodniowej nie padły w Polsce publicznie tego rodzaju słowa. O obu tych sprawach trafnie pisał niedawno na tych łamach Dawid Wildstein („Plus Minus "3.09.2011).

Niewiele też będzie o tradycyjnym, „starym" antysemityzmie. Będzie raczej o groteskowym już upolitycznieniu tematu antysemityzmu w Polsce, o obłudzie, z jaką zarówno na lewicy, jak i na prawicy do tego tematu się podchodzi, o jego instrumentalizacji i manipulowaniu nim, i o opłakanych tego wszystkiego skutkach. Będzie wreszcie o równie groteskowym stopniu politycznej polaryzacji i o zjawiskach związanych z upolitycznieniem wszystkiego, co da się upolitycznić – zjawiskach, z którymi mam w Polsce kłopoty.

Otóż jakiś czas temu dowiedziałam się, że mój zbiór publicystyki pt „Wojna kultur" został nominowany do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Przez krótką chwilę była to miła wiadomość – dopóki nie odkryłam, że sekretarz kapituły nagrody pan Stanisław Michalkiewicz ma niefortunną skłonność do antysemickich wypowiedzi. Wycofałam więc swoje nazwisko z listy nominacji.

Uczyniłam to jednak nie tylko dlatego, że nie uśmiechała mi się perspektywa ewentualnego kontaktu z panem Michalkiewiczem, gdybym tę nagrodę dostała. Uczyniłam to także dlatego, że – jak napisałam w liście do kapituły – obecność pana Michalkiewicza w tym ciele nagrodę kompromituje. Nie z troski o dobre jej imię jednak o tym piszę; skłania mnie do tego głównie myśl o przygnębiających przyczynach i fatalnych skutkach tej kompromitacji. Korzystam więc z okazji, jaką daje mi ta nominacja, by kilka słów o nich powiedzieć.

Co wolno w towarzystwie

Obecność pana Michalkiewicza kompromituje nie tylko nagrodę, lecz i polską prawicę – skoro nagroda ta uchodzi za „prawicową". A także Polskę w ogóle. W żadnym zachodnim kraju w kapitule prestiżowej nagrody (ani nawet mniej prestiżowej) kogoś takiego dawno by nie było; a gdyby z jakichś powodów się w niej znalazł, natychmiast powstałby skandal, który doprowadziłby do jego usunięcia. W żadnym zachodnim kraju podobne antysemickie wypowiedzi ze strony kogoś, kto chce być postrzegany jako należący do oświeconego towarzystwa (przez co mam na myśli towarzystwo wykształcone, inteligenckie, liberalne w najszerzej rozumianym sensie, nie zaś towarzystwo „postępowe", lewicowe, uważające się za jedyne oświecone – a sądzę, że kapituła Nagrody Mackiewicza za takie towarzystwo się uważa i chce być tak postrzegana), nie byłyby przemilczane; nie przechodziłoby się nad nimi do porządku dziennego.

Tu słowo wyjaśnienia. Antysemityzm „nowy", lewicowy, ukrywający się pod maską „krytyki Izraela" czy troski o los Palestyńczyków, niestety bywa dziś w „lewicowo-postępowym" towarzystwie, uważającym się za jedynie „oświecone", nie tylko tolerowany, lecz jak najbardziej przyjęty. Należy też podkreślić, że w dzisiejszej Europie jest on o wiele bardziej widoczny i o wiele groźniejszy niż antysemityzm „stary", z którego Polska, dzięki nieustannym wysiłkom „Gazety Wyborczej",  słynie na całym świecie. W Polsce jak dotąd nikt nie dewastował żydowskich cmentarzy ani nie uprowadzał i nie zabijał Żydów (jak we Francji), nie skandował „Żydzi do gazu" (jak w Amsterdamie podczas propalestyńskiej manifestacji), nie publikował (jak m. in. w Hiszpanii i Szwecji) karykatur Żyda w czołowych gazetach.

Zjawiska te są objawami „nowego" antysemityzmu, lewicowego, propalestyńskiego – nie tradycyjnego, „prawicowego". W tej chwili jednak chodzi mi tylko o ten „stary". A ściślej o to, że antysemityzm tradycyjny, „prawicowy", otwarty, zdaje się dopuszczalny w Polsce w dużo większym stopniu niż w krajach zachodnich. Fakt, że jest on mniej widoczny i mniej groźny niż niepokojąco wzrastający antysemityzm nowy, nie czyni go bardziej akceptowalnym.

Wybuchła niedawno we francuskim radiu awantura o antysemityzm. Jeden ze słuchaczy uznał za stosowne podzielić się opinią, że Dominique Strauss-Kahn cieszy się „poparciem żydowskiego lobby", które to lobby przyczyniło się do umorzenia jego sprawy w sądzie. Wypowiedź ta została przerwana jako niedopuszczalna, po czym roztoczyła się burzliwa debata o tym, co jest, a co nie jest antysemityzmem i dlaczego mówienie o „żydowskim lobby" nim jest.

W Polsce jednak, gdy nieporównywalnie gorsze antysemickie wypowiedzi nie raz, lecz regularnie padają z ust czy pióra sekretarza kapituły ważnej nagrody, nikt na „prawicy" na to nie reaguje. (Z wyjątkiem Kazimierza Orłosia, który pięć lat temu z tego powodu wystąpił z kapituły i złożył na ten temat publiczne oświadczenie). Podobne rzeczy są przyjmowane na „prawicy" jako normalne czy niewarte odporu; patrzy się na nie przez palce lub przemilcza jako „wstydliwe".

We Francji nie trzeba też na ogół tłumaczyć, dlaczego wyrażenie „żydowskie lobby" jest (zwłaszcza w takim kontekście) antysemickie; w Polsce – owszem. Świadczy to m.in. o stopniu politycznej polaryzacji, która sprawia, że trudno już cokolwiek powiedzieć, by nie było to odebrane jako zajmowanie pewnej politycznej pozycji. Pisałam kiedyś, że jeśli ks. Rydzyk mówi, że 2 + 2 = 4, nie jest to jeszcze powód, by temu przeczyć. Powtarzam to teraz w nieco innej formie: jeśli „Gazeta Wyborcza" znajduje gdzieś antysemityzm, nie znaczy to jeszcze, że go tam nie ma. Tak samo gdyby „Gazeta Wyborcza" oświadczyła, że wyrażenie „żydowskie lobby" jest antysemickie, nie byłby to jeszcze wystarczający powód, by uznać, że wyrażenie to antysemickie nie jest.

Dlaczego nikt nie piśnie?

Powracając jednak do głównego wątku i stawiając sprawę jasno: nie obchodzi mnie specjalnie antysemityzm pana Michalkiewicza. To nie istnienie antysemitów mnie oburza; oburza mnie milcząca akceptacja kogoś takiego w szanującym się gronie. Nie chcę nikomu zabraniać antysemickich wypowiedzi; prawa zakazujące wyrazów rasizmu i negacjonizmu są na ogół przeciwskuteczne, a poza tym zawsze wolę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nie chcę też pana Michalkiewicza pouczać ani wychowywać. Nie jest to chłop ze wsi, który nigdy nie widział Żyda – taki, którego „Gazeta Wyborcza" stara się wychować w rzekomym przekonaniu, że jak mu będzie tłumaczyć, że antysemityzm niedobry, i nieustannie go strofować i potępiać, to się wreszcie nauczy.

Owszem, chciałabym sprawić, by został on z kapituły usunięty; żeby pozostali członkowie tego ciała uznali, iż najwyższa pora się go pozbyć. Ale głównym powodem mojego pisania o tym jest właśnie ten stan rzeczy – a raczej fakt, że się go przemilcza i traktuje jako normalny. Jest to sytuacja niezwykle szkodliwa dla zdrowia polskiego życia politycznego, na wiele różnych sposobów.

Wracam więc do pytania: dlaczego nikt (z wyjątkiem Orłosia) słowem o tym nie piśnie? Dlaczego wśród polskiej prawicy panuje na ten temat zmowa milczenia? Składa się na to kilka rzeczy: politycznie motywowane oskarżenia o antysemityzm kierowane przeciwko całej polskiej prawicy przez lewicę, a w szczególności przez środowisko „Gazety Wyborczej"; podgrzewana obsesja na punkcie polskiego antysemityzmu, którego środowisko to histerycznie i nieustannie wszędzie się doszukuje i którego każdy nowy przejaw z kiepsko skrywaną satysfakcją i obłudnymi wyrazami smutku ogłasza; i faktyczny monopol, jaki środowisko to posiada w orzekaniu o polskim antysemityzmie – monopol utrzymujący się dzięki brakowi jakiegokolwiek sprzeciwu wobec tego stanu rzeczy. Brak ten z kolei płynie z tego samego źródła co milczenie prawicy na temat antysemityzmu w jej szeregach.

Jeśli „Gazeta Wyborcza" znajduje gdzieś antysemityzm, nie znaczy to jeszcze, że go tam nie ma

Zacznę od kwestii pierwszej. Politycznie motywowane oskarżenia o antysemityzm, jakie lewica z przygnębiającą regularnością kieruje przeciwko całej polskiej prawicy, jakkolwiek absurdalne i bezpodstawne, są bardzo wpływowe, zwłaszcza na Zachodzie. Osiągają swój cel: ogromna większość ludzi na Zachodzie jest przekonana, że polska prawica jest skrajną prawicą, bo tak zawsze bywa przedstawiana, i że jest przeżarta antysemityzmem. Oskarżenia te osiągają swój cel także w Polsce: nieustanne powtarzanie, że polska prawica jest prawicą skrajną, oenerowską, faszystowską, antysemicką, fundamentalistycznie katolicką, ciemnogrodem itd, itp. i że trzeba ją wykluczyć z polskiej polityki, zdelegalizować PiS i temu podobne absurdy, skutecznie prawicę marginalizuje i pogłębia polityczną polaryzację społeczeństwa. W tej sytuacji prawica jest wiecznie w defensywie i już na pewno nie kwapi się publicznie prać swojej brudnej bielizny.

Ułatwianie pracy wrogom

Zbiegają się tu dwa problemy: z jednej strony cyniczna polityczna manipulacja ze strony lewicy, przejawiająca się w absurdalnych oskarżeniach o szeroko rozpowszechniony antysemityzm na prawicy, z drugiej – autentyczne (choć chyba nieliczne) przypadki antysemityzmu na prawicy. Walcząc z jednym, prawica obawia się, że pogłębi drugi, i vice versa: że walcząc z manipulacją, pogłębi prawdziwy antysemityzm, i że walcząc z prawdziwym antysemityzmem, stanie się łatwiejszym celem ataków ze strony lewicy. Więc siedzi cicho – ze wstydu, z lenistwa, z obawy o dalsze oskarżenia o antysemityzm. Żeby nie robić szumu.

I skutkiem tej sytuacji jest właśnie to, że pan Michalkiewicz nadal jest sekretarzem kapituły Nagrody im. Mackiewicza. Nie jest to skutek pożądany. Chociażby dlatego, że dość trudno wtedy odpierać oskarżenia o antysemityzm na polskiej prawicy.

Prawdą też zdaje się, że polska prawica jest katolicka. (Stwierdzenie to może się wydać mało odkrywcze, ale przyznaję, że do mnie dopiero teraz w sposób dobitny dociera). Nie wiem, czy może być inna: czy znajdzie się w niej miejsce na przykład dla niewierzących, ale uznających wagę judeochrześcijańskiej tradycji i wartości, konserwatywno-liberalnych Żydów o libertariańskich skłonnościach – to znaczy dla takich, jak ja. Wielu zdaje się sądzić, że nie, i zaczynam tę opinię podzielać. Moje słabnące – z tych i podobnych względów – poczucie przynależności do niej nie jest jednak powodem, by zgadzać się na oskarżenia o antysemityzm pod jej adresem. Ani też na przemilczanie autentycznych przypadków antysemityzmu na prawicy.

Więc polska prawica jest katolicka. A co ważniejsze w tym kontekście, jest jako taka postrzegana także – czy może zwłaszcza – na Zachodzie. Wskutek czego polski antysemityzm na prawicy bywa postrzegany jako antysemityzm specyficznie katolicki. Skoro tak, to wydawałoby się, że polska prawica tym bardziej powinna zwalczać antysemityzm w swoich szeregach. Jeśli go przemilcza, rzuca to cień także na polski katolicyzm, a przez to w końcu na Kościół. To też nie jest skutek pożądany – zwłaszcza w obecnym antychrześcijańskim klimacie. Oskarżenia o antysemityzm wymierzone przeciw Kościołowi też bywają manipulacją ze strony jego wrogów; po co ułatwiać im zadanie?

Katalog przykrych korzyści

Podsumowując ten pierwszy wątek: niemądre, przeciwskuteczne i szkodliwe, nie tylko na długą, lecz także na krótką metę, wydaje mi się tolerowanie antysemityzmu ze strony prawicy ze względów wygody czy jakichkolwiek innych. Nie mówiąc o tym, że jest niesmaczne i przykre. Nie mniej niesmaczne, szkodliwe i przeciwskuteczne niż manipulacja nim ze strony lewicy i środowiska „Gazety Wyborczej". Antysemityzmu nie zwalczy się histerycznymi, w złej wierze czynionymi oskarżeniami wszystkich, którzy są po innej stronie. Ani bezustannym narzekaniem na antysemityzm polski wyssany z mlekiem matki. Ani dołączaniem się do cyrku przeprosin w imieniu całego narodu (nie wiadomo, jakim prawem). Ale nie zwalczy się go też przez przemilczanie.

Wszystko zresztą wskazuje, że w środowisku „Wyborczej" wcale nie o zwalczanie antysemityzmu chodzi, lecz wyłącznie o manipulowanie nim we własnych politycznych celach. Brygady wiecznie lamentujących, strofujących i pouczających nie wierzą naprawdę, że w ten sposób antysemitę uda się wychować. Przeciwnie: wiedzą, że to bezustanne pouczanie może mieć skutek odwrotny, co da im pretekst do dalszych lamentów. W końcu jeśli ktoś latami prowadzi działania, o których głosi, czy daje do zrozumienia, że mają osiągnąć pewien określony cel, i latami działania te okazują się całkowicie nieskuteczne czy wręcz przeciwskuteczne, a mimo to ten ktoś dalej uparcie je prowadzi, to wolno wątpić – jeśli uznajemy, że ten ktoś jest osobą działającą racjonalnie – by głoszony cel był celem prawdziwym. A cel prawdziwy staje się z czasem coraz jaśniejszy, i nie ja pierwsza go odkrywam: tak długo zastraszać – w Polsce i za granicą – prymitywizmem, ciemnotą i antysemityzmem Polaków, by wszyscy w końcu zrozumieli, że krajem tym może rządzić tylko oświecona „elita".

Oczywiście, nie jest to wyjątkowe: w każdym europejskim kraju lewicowe elity, a także eurokraci głoszący, że tylko Unia Europejska jako ścisła polityczna federacja może nas zbawić, oddają się rozmaitym rodzajom manipulacji w podobnych celach – na przykład manipulacji historią, by wpajać poczucie winy za kolonializm. Ale nie jest to manipulacja antysemityzmem. Poza tym fakt, że gdzie indziej jest podobnie, nie uzasadnia ani nie usprawiedliwia takiej manipulacji w Polsce. Tak samo, jak istnienie „nowego" antysemityzmu nie jest powodem do tolerowania „starego". I – należy może dodać, wobec ostatniej wypowiedzi Baumana – odwrotnie: istnienie „starego" nie usprawiedliwia ani nie uzasadnia tolerowania „nowego".

Na polskiej prawicy z kolei natychmiastowe polityczne korzyści, zawieranie sojuszy i zachowanie pozorów zwartego ugrupowania często okazują się ważniejsze niż najbardziej podstawowe – wydawałoby się – zasady przyzwoitości. Tu też odbywają się próby wychowania, choć trochę inne: wychowania na przykład Radia Maryja, w złudnym (albo też pozornym jedynie) przekonaniu, że antysemitę da się ucywilizować, jeśli się go wpuści do „oświeconego" (w sensie: wykształconego, nie zaś lewicowo-postępowego) towarzystwa, i przekonywania, że Radio Maryja tak naprawdę nie jest antysemickie. W przypadku lewicowych elit celem jest przekonanie, że większość Polaków to antysemicka ciemnota, którą muszą rządzić oświecone elity, by ją powstrzymać od urządzania pogromów; w przypadku prawicy celem jest zdobycie głosów tej części wyborców. Więc w sumie na to samo wychodzi: chodzi o władzę.

Brak centrum

Przechodzę teraz do drugiej związanej z tym kwestii – polaryzacji i moich kłopotów z nią. W Polsce brak centrum. Wszelka rozbieżność z tym, co jest uważane za „prawicowe" albo „lewicowe", wszelkie „chwileczkę, ale ja niedokładnie to chciałam powiedzieć...", bywa postrzegane jako przechodzenie do „przeciwnego obozu" albo jako rodzaj zdrady. Etykietka „prawicy" zawiera masę założeń, z których bynajmniej nie wszystkie mnie zachwycają. Zakłada się często na przykład, że – skoro jestem postrzegana jako „prawica" – odrzucam wszelkiego rodzaju, nawet najbardziej elementarne, prawa kobiet; że chcę tępić homoseksualistów jako „dewiantów"; że jestem przeciwko in vitro, przeciwko aborcji, za konstytucyjnym zabezpieczeniem życia od poczęcia itp.

Zdarzali się nawet tacy, co najwyraźniej spodziewali się, że subtelne wyrazy antysemityzmu spotkają się u mnie z aprobatą. A gdy próbuję tłumaczyć, że jest trochę inaczej – że choć staram się, na przykład, zwalczać lewicową ideologię tożsamości grupowej i upolitycznioną ideologię feministek i „gejów", choć bronię judeochrześcijańskich wartości i tępię relatywizm, to jestem zarazem przeciwko absurdalnym próbom zakazania corocznej, odbywającej się w każdym europejskim mieście, parady gejów (bo jakkolwiek by była nieprzyjemna czy głupia, czy niesmaczna, prawo do manifestacji mają wszyscy), za umożliwieniem homoseksualistom zawierania prawnych związków, za elementarnymi prawami kobiet, za in vitro, za jakimś rozsądnym terminus ad quem w sprawie aborcji itp. – wtedy niektórzy zaczynają się gubić.

Prawica się zasępia i podejrzewa zdradę; lewica zaciera rączki i myśli, że oto kandydat gotowy do nawrócenia i przejścia na ich stronę. Słowem, cyrk. Ale dość żałosny i mało zabawny.

Wszystko to jest przygnębiające i zniechęcające. Ale ważniejszy (i nieco ciekawszy) od moich narzekań jest fakt, że te moje kłopoty płyną z tego samego źródła co obecność Stanisława Michalkiewicza w kapitule: ze skrajnie spolaryzowanej walki politycznej. Odejście Kazimierza Orłosia z tego grona pięć lat temu najwyraźniej nie zrobiło na nikim wrażenia i obawiam się, że moje wyrazy irytacji też niewiele zmienią. Warto jednak zaznaczyć jaskrawe sprzeczności i równie jaskrawą obłudę w kwestii polskiego antysemityzmu po każdej stronie tej walki. I raz jeszcze powtórzyć, że szkody, jakie wyrządziły i nadal wyrządzają strategie obu stron, są wielorakie, głębokie i trwałe.

Autorka jest publicystką i tłumaczką. Mieszka w Paryżu

Ani o niedawnej wypowiedzi Zygmunta Baumana, w której porównał on mur oddzielający Izrael od terytoriów palestyńskich do muru getta warszawskiego. Izraelska gazeta „Haarec", komentując to, napisała, że od czasu antysemickiej kampanii w PRL po wojnie sześciodniowej nie padły w Polsce publicznie tego rodzaju słowa. O obu tych sprawach trafnie pisał niedawno na tych łamach Dawid Wildstein („Plus Minus "3.09.2011).

Niewiele też będzie o tradycyjnym, „starym" antysemityzmie. Będzie raczej o groteskowym już upolitycznieniu tematu antysemityzmu w Polsce, o obłudzie, z jaką zarówno na lewicy, jak i na prawicy do tego tematu się podchodzi, o jego instrumentalizacji i manipulowaniu nim, i o opłakanych tego wszystkiego skutkach. Będzie wreszcie o równie groteskowym stopniu politycznej polaryzacji i o zjawiskach związanych z upolitycznieniem wszystkiego, co da się upolitycznić – zjawiskach, z którymi mam w Polsce kłopoty.

Otóż jakiś czas temu dowiedziałam się, że mój zbiór publicystyki pt „Wojna kultur" został nominowany do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Przez krótką chwilę była to miła wiadomość – dopóki nie odkryłam, że sekretarz kapituły nagrody pan Stanisław Michalkiewicz ma niefortunną skłonność do antysemickich wypowiedzi. Wycofałam więc swoje nazwisko z listy nominacji.

Uczyniłam to jednak nie tylko dlatego, że nie uśmiechała mi się perspektywa ewentualnego kontaktu z panem Michalkiewiczem, gdybym tę nagrodę dostała. Uczyniłam to także dlatego, że – jak napisałam w liście do kapituły – obecność pana Michalkiewicza w tym ciele nagrodę kompromituje. Nie z troski o dobre jej imię jednak o tym piszę; skłania mnie do tego głównie myśl o przygnębiających przyczynach i fatalnych skutkach tej kompromitacji. Korzystam więc z okazji, jaką daje mi ta nominacja, by kilka słów o nich powiedzieć.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał