Ani o niedawnej wypowiedzi Zygmunta Baumana, w której porównał on mur oddzielający Izrael od terytoriów palestyńskich do muru getta warszawskiego. Izraelska gazeta „Haarec", komentując to, napisała, że od czasu antysemickiej kampanii w PRL po wojnie sześciodniowej nie padły w Polsce publicznie tego rodzaju słowa. O obu tych sprawach trafnie pisał niedawno na tych łamach Dawid Wildstein („Plus Minus "3.09.2011).
Niewiele też będzie o tradycyjnym, „starym" antysemityzmie. Będzie raczej o groteskowym już upolitycznieniu tematu antysemityzmu w Polsce, o obłudzie, z jaką zarówno na lewicy, jak i na prawicy do tego tematu się podchodzi, o jego instrumentalizacji i manipulowaniu nim, i o opłakanych tego wszystkiego skutkach. Będzie wreszcie o równie groteskowym stopniu politycznej polaryzacji i o zjawiskach związanych z upolitycznieniem wszystkiego, co da się upolitycznić – zjawiskach, z którymi mam w Polsce kłopoty.
Otóż jakiś czas temu dowiedziałam się, że mój zbiór publicystyki pt „Wojna kultur" został nominowany do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Przez krótką chwilę była to miła wiadomość – dopóki nie odkryłam, że sekretarz kapituły nagrody pan Stanisław Michalkiewicz ma niefortunną skłonność do antysemickich wypowiedzi. Wycofałam więc swoje nazwisko z listy nominacji.
Uczyniłam to jednak nie tylko dlatego, że nie uśmiechała mi się perspektywa ewentualnego kontaktu z panem Michalkiewiczem, gdybym tę nagrodę dostała. Uczyniłam to także dlatego, że – jak napisałam w liście do kapituły – obecność pana Michalkiewicza w tym ciele nagrodę kompromituje. Nie z troski o dobre jej imię jednak o tym piszę; skłania mnie do tego głównie myśl o przygnębiających przyczynach i fatalnych skutkach tej kompromitacji. Korzystam więc z okazji, jaką daje mi ta nominacja, by kilka słów o nich powiedzieć.
Co wolno w towarzystwie
Obecność pana Michalkiewicza kompromituje nie tylko nagrodę, lecz i polską prawicę – skoro nagroda ta uchodzi za „prawicową". A także Polskę w ogóle. W żadnym zachodnim kraju w kapitule prestiżowej nagrody (ani nawet mniej prestiżowej) kogoś takiego dawno by nie było; a gdyby z jakichś powodów się w niej znalazł, natychmiast powstałby skandal, który doprowadziłby do jego usunięcia. W żadnym zachodnim kraju podobne antysemickie wypowiedzi ze strony kogoś, kto chce być postrzegany jako należący do oświeconego towarzystwa (przez co mam na myśli towarzystwo wykształcone, inteligenckie, liberalne w najszerzej rozumianym sensie, nie zaś towarzystwo „postępowe", lewicowe, uważające się za jedyne oświecone – a sądzę, że kapituła Nagrody Mackiewicza za takie towarzystwo się uważa i chce być tak postrzegana), nie byłyby przemilczane; nie przechodziłoby się nad nimi do porządku dziennego.
Tu słowo wyjaśnienia. Antysemityzm „nowy", lewicowy, ukrywający się pod maską „krytyki Izraela" czy troski o los Palestyńczyków, niestety bywa dziś w „lewicowo-postępowym" towarzystwie, uważającym się za jedynie „oświecone", nie tylko tolerowany, lecz jak najbardziej przyjęty. Należy też podkreślić, że w dzisiejszej Europie jest on o wiele bardziej widoczny i o wiele groźniejszy niż antysemityzm „stary", z którego Polska, dzięki nieustannym wysiłkom „Gazety Wyborczej", słynie na całym świecie. W Polsce jak dotąd nikt nie dewastował żydowskich cmentarzy ani nie uprowadzał i nie zabijał Żydów (jak we Francji), nie skandował „Żydzi do gazu" (jak w Amsterdamie podczas propalestyńskiej manifestacji), nie publikował (jak m. in. w Hiszpanii i Szwecji) karykatur Żyda w czołowych gazetach.
Zjawiska te są objawami „nowego" antysemityzmu, lewicowego, propalestyńskiego – nie tradycyjnego, „prawicowego". W tej chwili jednak chodzi mi tylko o ten „stary". A ściślej o to, że antysemityzm tradycyjny, „prawicowy", otwarty, zdaje się dopuszczalny w Polsce w dużo większym stopniu niż w krajach zachodnich. Fakt, że jest on mniej widoczny i mniej groźny niż niepokojąco wzrastający antysemityzm nowy, nie czyni go bardziej akceptowalnym.
Wybuchła niedawno we francuskim radiu awantura o antysemityzm. Jeden ze słuchaczy uznał za stosowne podzielić się opinią, że Dominique Strauss-Kahn cieszy się „poparciem żydowskiego lobby", które to lobby przyczyniło się do umorzenia jego sprawy w sądzie. Wypowiedź ta została przerwana jako niedopuszczalna, po czym roztoczyła się burzliwa debata o tym, co jest, a co nie jest antysemityzmem i dlaczego mówienie o „żydowskim lobby" nim jest.