„Nie można bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski".
W pana przypadku wzory poetyckie są oczywiste. Będzie tu z pewnością Jarosław Marek Rymkiewicz, ale i poeci „Sztuki i Narodu", i Wierzyński z Lechoniem. W sumie – wszystko, co najlepsze, no bo przecież jeszcze Herbert.
Ale czy ma pan swój ulubiony, ukochany wiersz? Jeden, konkretny.
Jak rozumiem, mówi pan o „De profundis", bo we wcześniejszych tomach zdecydowanie silniejszy jest patronat wczesnego Miłosza. Poezja zawsze była dla mnie obrazem, a nie wywodem czy grą paradoksów. Moim ulubionym wierszem jest „Pieśń nad pieśniami" – hymn o małżeńskiej, rodzinnej miłości. A w „De profundis" najlepsza jest „Rosa Canina".
A propos rodziny... Czy mógłby pan przedstawić się czytelnikom od strony prywatnej?
Żona, polonistka, poznana na studiach. Dwóch nastoletnich już synów. Mieszkamy w poniemieckim domu na obrzeżach Gdańska, tuż przy obwodnicy. Po przeciwnej stronie jest Park Handlowy Matarnia, po naszej – stare lipy, kościół z XIV wieku i sarny zaglądające do ogrodu.
Opowiadając o swojej pracy nad „De profundis", zwierzył się pan, że pisząc te wiersze, płakał ze szczęścia. Skąd ta emfaza?
Faktycznie, brzmi to strasznie, ale nic nie poradzę. Kiedy czuję, że wiersze mnie przekraczają, zdarzają mi się takie reakcje. Może nie jest to szloch, jednak łzy napływają do oczu. Czyli jednak jest we mnie coś ze stereotypu poety.
Nie wypominam nikomu lat, ale powoli, zbliżając się do czterdziestki, przestanie pan uchodzić za poetę młodego. Czy coś zasadniczego przez 16 lat dzielących pana od wydania debiutanckiego zbioru wierszy zmieniło się w pańskim poetyckim credo?
Oby stało się tak, jak pan mówi. Kiedyś młody poeta miał lat 20, dziś tytułuje się w ten sposób rówieśnika Stefana Karwowskiego z peerelowskiego serialu. Szczerze mówiąc, mniej więcej od wydanej w 2002 roku „Ziemi Świętej" nie liczę na młodzieńczą taryfę ulgową. A credo zmieniło się niewiele.
Znikła z niego apodyktyczność i wątek „klasycyzmu", oczyściłem je z prowokacji, jednak istota jest ta sama: pisać tak, żeby czytelnicy dostrzegli w swoim życiu więcej sensu, godności, piękna.
Jest pan laureatem kilku znaczących nagród literackich, m.in. Kościelskich i Iłłakowiczówny. Teraz otrzymał pan Nagrodę im. Józefa Mackiewicza. Jak ją pan postrzega w swoim życiorysie artystycznym i jaki jest pana stosunek do twórczości autora „Drogi donikąd"? Jak dalece był czy jest dla pana pisarzem ważnym?
To najważniejsza nagroda w moim dorobku. Cenię ją tym bardziej, że przyznano mi ją dopiero po czwartej nominacji. Otrzymuję ją w ważnym momencie – po fali kpin ze „smoleńskiej mistyki", które osobiście mnie zabolały. A Mackiewicz jest dla mnie wzorem twórczego nonkonformizmu, choć nie wszystkie jego poglądy podzielam. Po Smoleńsku stał mi się szczególnie bliski, bo w pewnym stopniu uzmysłowiłem sobie, co musiał czuć jako świadek Katynia. Poza tym to świetny pisarz, zwłaszcza pejzażysta. Zawsze miałem trudności z przebrnięciem przez fragmenty ściśle historyczne, np. w „Kontrze", ale „Droga donikąd" czy „Pod każdym niebem" to jedne z moich ulubionych lektur.
Polska po 10 kwietnia 2010 roku miała się stać zupełnie innym krajem i pańskie wiersze powstały jakby z wiary w to właśnie. Ale wygląda na to, że tak jak świat po ataku na World Trade Center się nie zmienił, tak i Polska po Smoleńsku nie jest inna. Może innej wcale nie potrzebujemy?
Polska bardzo się zmieniła, tyle że nie widać tego w mediach. Jednak w setkach tysięcy ludzi obudził się żarliwy patriotyzm, często też fascynacja kulturą, historią, polskimi Kresami. Ta lawa pulsuje głęboko pod skorupą życia publicznego, czasem prześwituje na Krakowskim Przedmieściu. Czy nie potrzebujemy innej Polski? Myśmy już dawno przysięgli sobie walczyć o nią do skutku. Nie ma dla nas powrotu do małej stabilizacji.
Niestety, to, co nowego obserwujemy ostatnio, to wzmożone ataki na Kościół katolicki, na duchowieństwo, wreszcie na pierwszy znak obecności Boga w naszym życiu – krzyż. Pan wielokrotnie deklarował się jako poeta chrześcijański. Jednocześnie jest pan poetą superpolskim, narodowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Ale czy uprawniony byłby w pańskim przypadku znak równości między polskością a chrześcijaństwem?
Zawsze podkreślam, że między polskością a chrześcijaństwem istnieje mistyczny związek. W „Dziadach" Mickiewicza mamy postać Konrada, która symbolizuje polską skłonność do buntu. Jednak mnie bliższy jest ksiądz Piotr, który też jest fanatykiem wolności, ale jednocześnie zawierza Bogu. Szanując tradycję Konrada w polskiej historii, mam nadzieję, że naszą przyszłością jest ta druga.
Jeśli dożyjemy czasów prawdziwych prześladowań chrześcijan, lekcja polskości może się nam bardzo przydać. Polak straceniec mimo wszystko ginie. Polak męczennik jest nieśmiertelny.
Wojciech Wencel
Urodził się w 1972 r., jest dziesiątym z kolei laureatem Literackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza, którą otrzymał za tom wierszy „De profundis". Debiutował „Wierszami" w 1995 r. Wydał zbiory poezji, m.in. „Oda na dzień św. Cecylii" (1997), „Ziemia Święta" (2002), „Imago mundi. Poemat" (2005), i książki eseistyczne, takie jak „Zamieszkać w katedrze" (1999) i „Przepis na arcydzieło" (2003). Laureat nagród literackich: Fundacji im. Kościelskich, imienia Kazimiery Iłłakowiczówny, imienia ks. Janusza Pasierba. Felietonista „Gościa Niedzielnego" i „Gazety Polskiej", współpracownik dwumiesięcznika „Arcana".