Łamiemy rozumem wciąż nowe zapory Więc naprzód i naprzód, bo znak nasz Batory!".
Te słowa hymnu szkolnego śpiewaliśmy co dzień rano na apelu. Napisał je polonista, a zarazem znany poeta Stanisław Młodożeniec. Futurysta i oryginał. Muzykę skomponował Witold Lutosławski. Nic dziwnego, Batory to była marka. Szkolny dzień zaczynał się hejnałem odgrywanym na trąbce z wieży.
?
Młodożeniec mnie lubił, z drugim polonistą miałem już trudniej. Nie chciało mi się uczyć jakiegoś Żeromskiego na pamięć, więc powiedział: „Z ciebie to, Łapicki, aktora nie będzie". Prorocze. Łaciny uczył bardzo wymagający profesor – niewielkiego wzrostu, ale za to z wielkim autorytetem. Nauczył. Bon moty polityków potrafię rozszyfrować po dziś dzień. Szkoła bez łaciny nie ma sensu. Łacina jest podstawą wszelkich języków. Francuskiego uczył profesor Semil, ojciec ładnej córeczki – znanej tłumaczki i kierowniczki literackiej teatrów. Tylko nas dwoje zawędrowało do teatru. Francuskiego uczyła również młodziutka „Janeczka" (na imię miała inaczej, ale tak ją z kolegami nazywaliśmy), śliczna blondynka, w której wszyscy się kochali. Od gimnastyki, czyli od wszystkich sportów, był profesor Lechowski. Wywindował Batorego na pierwsze miejsce w pływaniu, a i w piłkę byliśmy nieźli. Geografii uczył młody entuzjasta – harcmistrz. Wpadł do klasy w marcu 1939 r. i ogłosił: „Hitler zajął Pragę. Będzie wojna". Spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem. Komu była wtedy w głowie wojna? Klasówka z chemii – to owszem. Jego okrzyk zapamiętałem jako proroczy i pierwszy sygnał niebezpieczeństwa. Trzeba trafu, że potem była rzeczywiście klasówka z chemii. Uczył jej „potwór", profesor Lewicki. Potwór, bo stawiał niemal wyłącznie niedostateczne. Pod koniec roku łagodniał i wyciągał na tróje. Lwowianin, w sumie fajny gość. Zmuszał nas do nauki nie najciekawszego przedmiotu. Biologia to domena pani Zosi, osoby o mocno lewicowych przekonaniach. Pamiętam moje zdumienie, kiedy wśród manifestantów przeciwko konfiskacie „Płomyka", pisma dla młodzieży redagowanego przez Wandę Wasilewską (tak, tak), zauważyłem panią Zosię. A następnego dnia dalej uczyła synów Kasprzyckiego i Becka. Nikomu to nie przeszkadzało.
?
Gdy weszli Niemcy, przez miesiąc usiłowano prowadzić szkołę. Potem ją zamknięto. Przeszliśmy na tajne komplety w prywatnych mieszkaniach. I tak dojechaliśmy do matury. Z polskiego pisałem o sentymentalizmie w polskiej literaturze. Matematyka poszła mi dobrze, fizyka gorzej, ale zdałem. Cały egzamin odbył się którejś niedzieli 1942 r. w mieszkaniu dyrektora Radwańskiego przy ulicy Chmielnej. Mimo zdenerwowania było dość wzruszająco.
Pięćdziesiąt lat później, w 1992 r., nastąpiło odnowienie matury. Z radością spotkałem matematyka profesora Czyżykowskiego, który nie mógł odżałować, że zamiast pójść w jego ślady, zostałem aktorem. Była również blondyneczka od francuskiego. W przemówieniu pozdrowiłem swoich profesorów i powiedziałem do niej: – A w pani to kochała się cała szkoła. Była owacja. Ona zaczęła się dopytywać, co powiedziałem. Profesor Czyżykowski wyjaśnił, że się w niej kochałem. Machnęła ręką.