Wojna europejsko-węgierska

Stosunek do Viktora Orbana jest zawsze radykalny. Węgrzy nie znają uczuć letnich – jest albo uwielbienie, albo nienawiść

Publikacja: 21.01.2012 00:01

Wojna europejsko-węgierska

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Orban – dyktator, autokrata, twórca nowego reżimu. Na premiera Węgier można dziś rzucić każde oskarżenie. Komisja Europejska rozpoczęła formalną procedurę przeciwko Budapesztowi za łamanie prawa wspólnotowego. Media rozpisują się o rodzącym się faszyzmie, Viktora Orbana porównują do Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina, sugerując, że wolność słowa na Węgrzech niemal już nie istnieje, a premier za chwilę będzie likwidować opozycję i wsadzać ludzi do więzienia.

A dzieje się to w czasie, gdy opozycyjne gazety i magazyny dostępne w każdym kiosku Budapesztu walą w rząd Fideszu jak w bęben, gdy opozycja i przeciwnicy rządzącego Fideszu protestują, gdzie chcą i kiedy chcą.

Kto odleciał?

Bernard-Henri Lévy, francuski pisarz i filozof, pisał niedawno na portalu Huffington Post: „Dzisiaj w samym sercu Europy istnieje kraj, w którym wolność mediów jest duszona, demontuje się system opieki zdrowia i ochrony socjalnej, podważa prawa nabyte takie jak prawo do aborcji oraz kryminalizuje ubogich. Jest w Europie kraj, który ożywił najbardziej szeroko rozumiany szowinizm, najbardziej zużyty populizm i nienawiść do Cyganów i Żydów, czyniąc z nich kozła ofiarnego za wszelkie nieszczęścia. I czyni się to w sposób bardzo podobny do tego, jak działo się to w najczarniejszych godzinach w historii kontynentu (...). Kraj, o którym mówię, to Węgry. A Europa milczy".

Na Twitterze odpowiada mu Polak kryjący się za nickiem „kryztinadg": „Mimo że krytycznie oceniam Orbana, to autor (Levy – przyp. I.J.) odleciał kompletnie. Wróciłem z Węgier tydzień temu. Normalny europejski kraj".

Filozof i pisarz nie wie, że Węgry uczyniły z pomocy Romom priorytet swojej prezydencji. Że Orban wielokrotnie dystansował się wobec antysemickich i antyromskich zachowań i odcinał się od radykałów z partii Jobbik. Ale choć Levy jest w tych kwestiach ignorantem, nie przeszkadza mu to wypisywać na cieszącym się popularnością portalu opinii krzywdzących rząd węgierski. Zachodnim mediom nic nie przeszkadza bezrefleksyjnie powtarzać takich opinii.

Levy'emu ktoś musiał o Węgrzech opowiedzieć. Kto? Liberalno-lewicowi węgierscy intelektualiści i dziennikarze, którzy mają znacznie lepsze niż ich konkurenci (czy raczej wrogowie) kontakty z ośrodkami opiniotwórczymi na Zachodzie, przekazują swoje pełne szczerej niechęci opowieści o Orbanie tyranie.

Sprawa toczy się szybko, bo o małych Węgrzech nikt nie ma specjalnego pojęcia – europejskie media nie trzymają w Budapeszcie swoich korespondentów, z rzadka wysyłają tam dziennikarzy, a większość informacji zdobywana jest dzięki węgierskim pośrednikom. Tymczasem niemal od początku istnienia obecnego rządu Orbana lewicowi intelektualiści stają na głowach, by opowiedzieć światu, jak straszne rzeczy dzieją się w ich kraju. Wystarczy przejrzeć choćby polskie gazety, aby zobaczyć, jak wiele tekstów radykalnie wrogich Orbanowi opublikowali węgierscy autorzy. Podobne artykuły pojawiły się w gazetach w innych krajach. Niektórzy podpisali nawet list do amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton z donosem na premiera.

Opowieści te trafiają z łatwością do umysłów i serc niemieckich, austriackich, francuskich czy włoskich komentatorów nieprzepadających za wszystkim co konserwatywne. Europejska elita, emocjonalnie i intelektualnie zdominowana przez lewicowy sposób myślenia, trudno znosi to, że ktoś próbuje równie intensywnie co ona forsować swoją wizję państwa i świata. Konserwatywna rewolucja Orbana spotyka się więc z rykiem protestu nieproporcjonalnym do stopnia przewin.

Stan wrzenia

Sęk w tym, że niewiele osób wie, co naprawdę dzieje się na Węgrzech. Tymczasem tamtejsze społeczeństwo jest w stanie napięcia od lat. Wewnętrzny podział jest niezwykle głęboki. Przy nim polskie wojny (nawet te po 10 kwietnia) to bułka z masłem. Na dodatek podział ów nie dotyczy – jak u nas – tylko polityków, dziennikarzy i grupki intelektualistów. Zatacza o wiele szersze kręgi niż w Polsce. Pamiętam moje wizyty na Węgrzech z początków lat 90. Już wtedy nie mogłem się nadziwić, z jaką niechęcią mówią o sobie nawzajem mili i wykształceni ludzie – zarówno z jednego obozu, jak i drugiego. Latami niechęć narastała.

W Budapeszcie trudno dziś spotkać siedzących razem przy piwie ludzi, którzy – powiedzmy – głosują na Fidesz i na opozycyjne wobec nich partie. Konserwatyści nie tylko kłócą się z liberałami i obrzucają najcięższymi obelgami, ale w ogóle nie utrzymują kontaktów towarzyskich, a nawet nie zawierają małżeństw. Nad Balatonem żyją albo „porządni Węgrzy", albo „liberałobolszewicy" czy „zdrajcy"– mówią jedni, „normalni ludzie" albo „faszyści"– dodają drudzy. Nawet pamiętając nasze polskie spory, czułem się nieswojo, gdy słyszałem takie głosy.

Stosunek do Viktora Orbana też jest zawsze radykalny. Nie ma uczuć letnich – jest albo uwielbienie, albo nienawiść. Albo głęboka wdzięczność, albo przekonanie, że przywódca Fideszu zamierza zniszczyć im życie, firmę, świat. Podkreślają wręcz, że są dwoma, odrębnymi narodami żyjącymi w jednym państwie. Że łączą ich tylko język i wspólne instytucje. Że z „tamtymi" nie chcą mieć nic wspólnego.

Jeden naród to ten stary, prawdziwy węgierski niosący w sobie traumę traktatu z Trianon, gdy Węgry straciły dwie trzecie swego obszaru. Pamiętajmy, że po pierwszej wojnie światowej Węgrzy ponieśli straty większe niż Polska po drugiej. Tę traumę trudno zrozumieć nam, Polakom, a co dopiero Belgom czy Włochom? Ten nowy, drugi naród zaczął się tworzyć za komunistycznego przywódcy Janosa Kadara, który zbudował nowe społeczeństwo, oferując mu: dyskoteki, coca-colę, paszporty i ciepły gulasz. Węgrzy mieli – twierdzą konserwatyści – zapomnieć o korzeniach, a cieszyć tym, co jest tu i teraz. I to się Kadarowi w dużej mierze udało. W latach 70. i 80. Węgry były enklawą dostatku.

Po 1989 roku nastroju nie zmąciła Węgrom lustracja czy dekomunizacja, nie było nawet dyskusji o przeszłości. Najpierw do władzy doszedł obóz konserwatywny, a to dość szybko doprowadziło do zbliżenia postkomunistów z liberalnymi antykomunistycznymi dysydentami. Dwa obozy dość szybko się ujawniły i rozpoczęły otwartą wojnę. Wtedy też po raz pierwszy padło pytanie: „czyje Węgry". I słychać je do dziś.

Nowa odsłona wojny to walka Orbana, który chce odrodzenia starych, prawdziwych, historycznych Węgier. Chce odbudować albo raczej zbudować od zera niemal nieistniejącą klasę średnią. Podjął już konkretne decyzje polityczne: wzmacnia małych przedsiębiorców i rodziny, dając im ulgi podatkowe. A jeśli komuś musi zabrać, to woli wielkimi firmom, które niechętnie dzielą się zyskami z państwem, robiąc sztuczki, by unikać płacenia podatków. Jak mówił mi kiedyś jeden z ideologów Fideszu: – Fidesz wygrał, zdobył dwie trzecie miejsc w parlamencie, ale nie wygrał ostatecznie. Udało się masy przeciągnąć na naszą stronę, ale trzeba to zrobić na trwałe. Trzeba zbudować te masy, stworzyć klasę średnią. Dlatego wzmacniamy rodziny.

„Trzeba masy przeciągnąć na naszą stronę, trzeba to zrobić na trwałe" – czyż to nie znamienne słowa? To dlatego Orban, by zdobyć sympatię większości Węgrów, wyciągnąć ich z głębokiej frustracji, przywrócić im poczucie narodowej dumy oraz dać szanse na rozwój i lepsze życie, sięga po niekonwencjonalne środki. Chce udowodnić, że małe, zakompleksione państwo może być suwerenne i prowadzić własną politykę, że nie musi polegać na opiniach większych państw. Stąd początkowa niezgoda Budapesztu na warunki, które przed udzieleniem kredytu postawił Międzynarodowy Fundusz Walutowy, stąd próba podporządkowania rządowi banku centralnego, na którego czele stoi człowiek z „drugiego obozu".

Wahnięcie po socjalistach

Nim zacznie się rytualnie potępiać Orbana i jego ludzi, trzeba wspomnieć o jeszcze jednej sprawie. Zanim Fidesz zwyciężył w wyborach w 2010 roku, ludzie z nim związani byli metodycznie tępieni – wyrzucano ich z pracy, pozbawiano wpływów i pieniędzy. Niezwiązani z lewicą dziennikarze wylatywali z mediów (tak samo zresztą jak dziś programy tracą ci, którzy nie wspierają Fideszu). Poczucie krzywdy i wrogości wśród konserwatystów narastało. Na dodatek mogli się tylko biernie przyglądać szaleństwom socjalistów – na Węgrzech wybuchały dziesiątki afer korupcyjnych, zadłużano państwo ponad miarę, promowano tylko swoich ludzi i swoje firmy. Dawano ogromne ułatwienia zagranicznym firmom, a życie utrudniano węgierskim małym przedsiębiorstwom. Takie działania doprowadziły do odbicia w drugą stronę.

Dziś zachodnie media upajają się doniesieniami, że na ulice Budapesztu przeciwko Orbanowi wyszło 30 tysięcy ludzi. Zapominają przy tym, że za rządów Fideszu mogą oni spokojnie protestować. Gdy kilka lat temu znacznie większe tłumy wychodziły protestować przeciwko kłamstwom socjalisty Ferenca Gyurcsánya, demonstranci byli brutalnie pałowani przez policję. Ale zachodni dziennikarze nie wpadli wtedy w histerię. W gazetach nie pojawiały się komentarze o reżimie, autokratycznym rządzie i rodzącym się faszyzmie.

Niewątpliwie Orban – mówiąc delikatnie – konsoliduje władzę. Przedstawiciele Fideszu usuwają z publicznych instytucji ludzi związanych z socjalistami. Niewątpliwie poczucie siły i pewności siebie nie jest obce wielu działaczom Fideszu. Ale warto choć na moment wejść w ich skórę. Orban przyszedł do władzy ze szczerym zamiarem reformowania zrujnowanego państwa. Pakiet reform był imponujący. I nie były to tylko czcze zapowiedzi, szuflady Fideszu od początku były pełne.

Gdy dziś rozmawia się z ludźmi Orbana, łatwo wyczuć u nich obawę, że już za chwilę do władzy znowu dojdą socjaliści, wszystko wywrócą do góry nogami i kraj znowu będzie się staczać. Stąd pewna nerwowość, stąd pomysł, że trzeba mieć dwie trzecie głosów w parlamencie, by odwrócić pewne ustawy, zwłaszcza gospodarcze. Bo też dzisiejsze kłopoty Węgier (niewątpliwie poważne) nie są skutkiem ostatniego półtora roku rządów ekipy Orbana. Jemu po prostu na razie nie udało się naprawić bałaganu, jaki zostawili socjaliści. Węgrzy płacą dziś słoną cenę za rządy Gyurcsánya.

Podwójne standardy

Skąd bierze się tak gwałtowna reakcja Zachodu? Pomijając już ideologiczną bliskość lewicy węgierskiej i zachodniej, jest w tym też pewien wymiar praktyczny. Otóż za rządów socjalistów inwestorzy spoza Węgier mieli rewelacyjne wprost warunki działania, jak nigdzie indziej w Europie. A teraz? Teraz wszyscy są oburzeni na podatek kryzysowy, który dotknął wielkich firm z branży telekomunikacyjnej, energetycznej i sieci handlowych. Faktyczna likwidacja OFE uderzyła w wielkie spółki ubezpieczeniowe bardziej niż w Polsce. Nie jest – rzecz jasna – dobrze, gdy rząd narusza niezależność banku. Pamiętajmy jednak, że to samo dzieje się w wielu krajach poza Węgrami, włącznie z Polską. Kilka lat temu to Donald Tusk blokował nominację na wiceprezesa banku centralnego Witolda Kozińskiego. To polski rząd podejmuje dziś decyzje dotyczące rezerw NBP. To minister finansów Jacek Rostowski mówił dziennikarzom tygodnika „Newsweek": – Pierwsze banki centralne były pomyślane jako banki dla państw i rządów, a pewien dogmat, który powstał szczególnie w Niemczech, wypaczył pierwotną myśl. Niezależność banków centralnych nie jest ich immanentną cechą i jest wiele krajów, które pokonały inflację bez niezależnego banku centralnego, chociażby Wielka Brytania za czasów Margaret Thatcher.

Czy po tej wypowiedzi José Manuel Barroso napisał list do Donalda Tuska? Czy Hillary Clinton się przeraziła, że podstawowe zasady demokracji i wolnego rynku są w Polsce naruszane? Nie, ale na Węgrzech idące tylko pół kroku dalej działania nazywane są początkami faszyzmu.

Tam nie przedłużono koncesji stacji radiowej Klubradio, a u nas koncesji na nadawanie cyfrowe nie dostała telewizja Trwam. Czy Komisja Europejska zawyła, że w Polsce rodzi się dyktatura? Viktor Orban zabrał pieniądze z OFE do państwowego zakładu ubezpieczeń. To samo – w mniejszej skali – zrobił polski rząd. Czy na Tuska spadły gromy z całego świata?

Na Węgrzech nie powstaje żaden brunatny reżim. To zwyczajny element wewnętrznej wojny, która nad Balatonem trwa od dawna. Zimnej wojny domowej, która weszła w nową fazę. Wojny, którą dotąd Zachód w ogóle się nie interesował. Gdy rządzili socjaliści, dyplomatycznie milczał. Dopiero gdy zwycięstwo odnieśli konserwatyści, liberalny Zachód wpadł w popłoch i zaczął bić na alarm.

Orban – dyktator, autokrata, twórca nowego reżimu. Na premiera Węgier można dziś rzucić każde oskarżenie. Komisja Europejska rozpoczęła formalną procedurę przeciwko Budapesztowi za łamanie prawa wspólnotowego. Media rozpisują się o rodzącym się faszyzmie, Viktora Orbana porównują do Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina, sugerując, że wolność słowa na Węgrzech niemal już nie istnieje, a premier za chwilę będzie likwidować opozycję i wsadzać ludzi do więzienia.

A dzieje się to w czasie, gdy opozycyjne gazety i magazyny dostępne w każdym kiosku Budapesztu walą w rząd Fideszu jak w bęben, gdy opozycja i przeciwnicy rządzącego Fideszu protestują, gdzie chcą i kiedy chcą.

Kto odleciał?

Bernard-Henri Lévy, francuski pisarz i filozof, pisał niedawno na portalu Huffington Post: „Dzisiaj w samym sercu Europy istnieje kraj, w którym wolność mediów jest duszona, demontuje się system opieki zdrowia i ochrony socjalnej, podważa prawa nabyte takie jak prawo do aborcji oraz kryminalizuje ubogich. Jest w Europie kraj, który ożywił najbardziej szeroko rozumiany szowinizm, najbardziej zużyty populizm i nienawiść do Cyganów i Żydów, czyniąc z nich kozła ofiarnego za wszelkie nieszczęścia. I czyni się to w sposób bardzo podobny do tego, jak działo się to w najczarniejszych godzinach w historii kontynentu (...). Kraj, o którym mówię, to Węgry. A Europa milczy".

Na Twitterze odpowiada mu Polak kryjący się za nickiem „kryztinadg": „Mimo że krytycznie oceniam Orbana, to autor (Levy – przyp. I.J.) odleciał kompletnie. Wróciłem z Węgier tydzień temu. Normalny europejski kraj".

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy