Czy we współczesnej Polsce istnieje wolność mediów? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się, czy – paradoksalnie – taka wolność jest obecnie w ogóle potrzebna? Wbrew pozorom – nie według wszystkich. I nie chodzi mi w tej chwili o polityków, skłonnych jak Jacek Kuroń w 1990 r. do ogłoszenia, że „na czas strajków zawiesza się wolność prasy". Idzie mi przede wszystkim o co bardziej zagorzałych zwolenników nowych mediów – internetowych i społecznych, których zdaniem media tradycyjne są już niemal bez znaczenia. A więc – sądzą – to, czy cieszą się one jakkolwiek rozumianą wolnością, ma już niewielkie znaczenie. Moim zdaniem nie jest to pogląd słuszny.
Zwolennicy tej tezy to często osoby bardzo zainteresowane polityką, warto więc przytoczyć argumenty z dziedziny polityki. Z ostatnich czasów, dotyczące dwóch krajów – Rosji i Węgier.
W tym pierwszym kraju, w którym rządzący od kilkunastu lat reżim zdołał wziąć pod kontrolę główne tradycyjne media elektroniczne, stworzyły się silne, opozycyjnie nastrojone społeczne media internetowe. Odegrały one kluczową rolę w wydarzeniach ostatnich miesięcy – mobilizowania odbiorców do określonego zachowania w trakcie wyborów parlamentarnych, kontroli liczenia głosów, a potem organizowania antyputinowskich demonstracji.
Był to sukces wielki, ale ograniczony. Opozycja nie dotarła bowiem w ten sposób do – będących podstawą stabilności systemu – mas wyborców, zwłaszcza żyjących poza największymi miastami. Dopiero zmiana nastawienia do wydarzeń tzw. federalnych telekanałów została powszechnie przyjęta jako dowód, że w politycznym życiu Rosji następuje zmiana jakościowa.
Jakościowa zmiana nastąpiła w politycznym życiu Węgier. Ale, mimo że jest to kraj bez porównania bardziej nasycony Internetem niż Rosja, rola odegrana tu przez „nowe" media była – według dostępnych informacji – ograniczona. Wielokrotnie ważniejsza była rola tradycyjnych środków przekazu, które – wbrew wyobrażeniom, jakie o Węgrzech miewają polscy prawicowcy – już na kilka lat przed wyborami w bardzo znaczącej części przeszły na stronę Orbana.
Dla przekonanych
Już choćby te dwa przykłady pokazują, że choć nowe media mogą odegrać istotną rolę w zakresie mobilizowania osób i środowisk, i bez tego przekonanych lub choćby skłaniających się do jakiejś tezy czy światopoglądu, to nie są nieograniczenie skuteczne przy zdobywaniu dla tej tezy czy światopoglądu nowych zwolenników. Jeśli gros ludności ma jakieś przekonania, sympatie czy antypatie, to nowe media mogą na nie wpłynąć jedynie w ograniczonym zakresie.
Błędne okazało się też przekonanie, żywione jeszcze względnie niedawno przez niektórych polityków (np. przez kierownictwo PiS w okresie po zwycięskiej dla tej partii kampanii 2005 r., ale także w czasie kampanii 2011 przez niektórych sympatyzujących z Kaczyńskim publicystów) jakoby możliwe było komunikowanie się ze społeczeństwem bez pośrednictwa mediów tradycyjnych, ponad ich głowami.
Warunki współczesności (przede wszystkim istnienie sieci) istotnie umożliwiają przywódcom politycznym bezpośrednie komunikowanie się z wyborcami, ale przede wszystkim z tymi, którzy i tak znajdują się pod ich wpływami. Umożliwiają im też w pewnym zakresie działania dywersyjne w innych grupach, działania, które w wypadku powodzenia mogą nieco zmniejszyć odsetek głosów, oddanych w tych segmentach na przeciwnika.
To bardzo wiele, ale to zarazem tylko tyle. Drogą komunikacji bezpośredniej nie osiągnie się przełomu, zmiany nastawienia nie głosujących na daną partię, a decydujących o zwycięstwie lub przegranej grup społecznych. Tu nadal kluczowa – choć oczywiście mniej niż kiedyś – jest pośrednicząca rola tradycyjnych mediów.