Czy obrońcy wolności milczą?

Na pierwszej linii zagrożenia znajduje się ten segment mediów antymainstreamowych, który ma opiniotwórczy i inteligencki charakter. Bo to on najbardziej kłuje w oczy liberalnych strategów

Publikacja: 04.02.2012 00:01

17 września 1999 roku, Aleksander Kwaśniewski na cmentarzu w Piatichatkach pod Charkowem. Informacje

17 września 1999 roku, Aleksander Kwaśniewski na cmentarzu w Piatichatkach pod Charkowem. Informacje o jego stanie z trudem znalazły miejsce w mediach

Foto: PAP

Czy we współczesnej Polsce istnieje wolność mediów? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się, czy – paradoksalnie – taka wolność jest obecnie w ogóle potrzebna? Wbrew pozorom – nie według wszystkich. I nie chodzi mi w tej chwili o polityków, skłonnych jak Jacek Kuroń w 1990 r. do ogłoszenia, że „na czas strajków zawiesza się wolność prasy". Idzie mi przede wszystkim o co bardziej zagorzałych zwolenników nowych mediów – internetowych i społecznych, których zdaniem media tradycyjne są już niemal bez znaczenia. A więc – sądzą  – to, czy cieszą się one jakkolwiek rozumianą wolnością, ma już niewielkie znaczenie. Moim zdaniem nie jest to pogląd słuszny.

Zwolennicy tej tezy to często osoby bardzo zainteresowane polityką, warto więc przytoczyć argumenty z dziedziny polityki. Z ostatnich czasów, dotyczące dwóch krajów – Rosji i Węgier.

W tym pierwszym kraju, w którym rządzący od kilkunastu lat reżim zdołał wziąć pod kontrolę główne tradycyjne media elektroniczne, stworzyły się silne, opozycyjnie nastrojone społeczne media internetowe. Odegrały one kluczową rolę w wydarzeniach ostatnich miesięcy – mobilizowania odbiorców do określonego zachowania w trakcie wyborów parlamentarnych, kontroli liczenia głosów, a potem organizowania antyputinowskich demonstracji.

Był to sukces wielki, ale ograniczony. Opozycja nie dotarła bowiem w ten sposób do – będących podstawą stabilności systemu – mas wyborców, zwłaszcza żyjących poza największymi miastami. Dopiero zmiana nastawienia do wydarzeń tzw. federalnych telekanałów została powszechnie przyjęta jako dowód, że w politycznym życiu Rosji następuje zmiana jakościowa.

Jakościowa zmiana nastąpiła w politycznym życiu Węgier. Ale, mimo że jest to kraj bez porównania bardziej nasycony Internetem niż Rosja, rola odegrana tu przez „nowe" media była – według dostępnych informacji – ograniczona. Wielokrotnie ważniejsza była rola tradycyjnych środków przekazu, które – wbrew wyobrażeniom, jakie o Węgrzech miewają polscy prawicowcy – już na kilka lat przed wyborami w bardzo znaczącej części przeszły na stronę Orbana.

Dla przekonanych

Już choćby te dwa przykłady pokazują, że choć nowe media mogą odegrać istotną rolę w zakresie mobilizowania osób i środowisk, i bez tego przekonanych lub choćby skłaniających się do jakiejś tezy czy światopoglądu, to nie są nieograniczenie skuteczne przy zdobywaniu dla tej tezy czy światopoglądu nowych zwolenników. Jeśli gros ludności ma jakieś przekonania, sympatie czy antypatie, to nowe media mogą na nie wpłynąć jedynie w ograniczonym zakresie.

Błędne okazało się też przekonanie, żywione jeszcze względnie niedawno przez niektórych polityków (np. przez kierownictwo PiS w okresie po zwycięskiej dla tej partii kampanii 2005 r., ale także w czasie kampanii 2011 przez niektórych sympatyzujących z Kaczyńskim publicystów) jakoby możliwe było komunikowanie się ze społeczeństwem bez pośrednictwa mediów tradycyjnych, ponad ich głowami.

Warunki współczesności (przede wszystkim istnienie sieci) istotnie umożliwiają przywódcom politycznym bezpośrednie komunikowanie się z wyborcami, ale przede wszystkim z tymi, którzy i tak znajdują się pod ich wpływami. Umożliwiają im też w pewnym zakresie działania dywersyjne w innych grupach, działania, które w wypadku powodzenia mogą nieco zmniejszyć odsetek głosów, oddanych w tych segmentach na przeciwnika.

To bardzo wiele, ale to zarazem tylko tyle. Drogą komunikacji bezpośredniej nie osiągnie się przełomu, zmiany nastawienia nie głosujących na daną partię, a decydujących o zwycięstwie lub przegranej grup społecznych. Tu nadal kluczowa – choć oczywiście mniej niż kiedyś – jest pośrednicząca rola tradycyjnych mediów.

A więc ich kształt nadal jest bardzo ważny.

Wiara we własne fakty

Jest bardzo ważny z jeszcze innego powodu. Otóż we współczesnym świecie (nie tylko w Polsce) zachodzi proces radykalizacji mediów, ich uskrajniania, przekształcania w media wyznawców o wojującym charakterze. Proces ten dotyczy również tradycyjnych środków przekazu (sztandarowym przykładem może być amerykańska telewizja Fox), ale w szczególnej mierze dotyczy mediów nowych. Wynika to z szeregu przyczyn, których analizowanie zabrałoby zbyt wiele miejsca, ale jest oczywistym faktem.

Gdy Marek Migalski został politykiem, powiedział, że rolą naukowca i dziennikarza jest służenie paradygmatowi Prawdy, natomiast rolą polityka jest służba paradygmatowi Dobra. Pracownik nowych mediów (starych zresztą też, choć tu proces trwa wolniej) w coraz mniejszej mierze uważa się jednak za służącego Prawdzie. W każdym razie nie prawdzie o codziennym, prozaicznym charakterze. Służy natomiast Dobru, a służba Dobru uświęca wszelkie środki.

„Jedną z osobliwości naszych czasów jest liberał-zaprzaniec" – pisał George Orwell. – „Obok znajomego marksistowskiego frazesu głoszącego, że „wolność burżuazyjna" to mrzonka, coraz większą popularność osiąga pogląd, jakoby demokracji można było bronić, stosując wyłącznie metody totalitarne. Jeśli bowiem – utarło się sądzić – miłujesz demokrację, twoją powinnością jest miażdżenie jej przeciwników, i to bez przebierania w środkach. Lecz któż to taki, ci przeciwnicy? Ano, zawsze się okazuje, iż nie są nimi wyłącznie ci, którzy atakują demokrację jawnie i świadomie, lecz również ci, którzy „obiektywnie rzecz biorąc, szerzą fałszywe idee...".

Ten proces, sygnalizowany już przez Orwella, a osiągający swoje maksimum obecnie, uważam za zdecydowanie niekorzystny. Jest on bowiem zarazem efektem radykalizacji bardziej zaangażowanych politycznie i światopoglądowo grup społeczeństwa, jak i tej radykalizacji sprzyja. Tworzenie jednoznacznie zaangażowanych, „swoich" mediów owocuje postępującą atrofią kontaktu między zantagonizowanymi grupami, które stopniowo zaczynają żyć samodzielnym życiem intelektualnym. Przechodzą, jak to celnie określił amerykański analityk David Frum, od innego niż zwaśniona grupa interpretowania tych samych faktów, do wiary we własne fakty. Oznacza to postępujące rozbicie społeczeństw, a w konsekwencji ich osłabienie.

W tej sytuacji kondycja tradycyjnych mediów, które – niezależnie od dzielących je różnic – są zobowiązane (media publiczne) lub przynajmniej ze względu na swą formułę uznają za stosowne bodaj w jakimś stopniu starać się dostarczyć wszystkim grupom odbiorców te same fakty dla różnego ich interpretowania i tworzyć płaszczyznę do wspólnej nad nimi dyskusji, jest tym bardziej ważna.

Tym ważniejsze jest więc  pytanie, czy w Polsce istnieje wolność mediów?

Wolny, zaściankowy dziennikarz

Odpowiedź na najbardziej ogólnym poziomie jest twierdząca. Żaden organ państwa nie zabrania nikomu stworzenia telewizji, radiostacji, portalu czy czasopisma.

Żaden organ państwa nie zakazuje też mediom relacjonować jakichś wydarzeń. Wprawdzie praktyka sądów, otaczających niespotykaną w ustabilizowanych demokracjach, szczególną pieczą pewną zaangażowaną w politykę grupę postaci („święci-założyciele III RP" z Wałęsą na czele) przyjmuje momentami formy bliskie cenzurze. Ale dzieje się tak – właśnie – na szczęście tylko momentami, sądy na szczęście nie zachowują się w tych sprawach do końca konsekwentnie.

Skonstatowawszy w ten sposób istnienie wolności mediów, rozumianej jako stan braku zewnętrznej wobec nich opresji, warto przypomnieć, że już w 1943 roku Orwell pisał:

„Głównym zagrożeniem wolności myśli i słowa nie są obecnie bezpośrednie ingerencje Ministerstwa Informacji czy też innych oficjalnych instytucji. Jeżeli wydawcy i redaktorzy za wszelką cenę nie chcą dopuszczać do poruszania w druku pewnych kwestii, nie powoduje nimi bynajmniej obawa o narażenie się na odpowiedzialność karną. W Anglii najgorszym wrogiem pisarza i dziennikarza jest tchórzostwo intelektualne".

W cytowanym eseju twórca „Roku 1984" miał na myśli przede wszystkim nieformalny „zapis" na krytykę ZSRR, wylansowany w latach wojny przez lewicowe elity. W obecnej Polsce opisywany przez Orwella mechanizm konformizmu dotyczy przede wszystkim głównej linii sporu politycznego – czyli tego, czy z danego tekstu lub programu można czy nie można wysnuć wniosku, że jego autor sytuuje się bliżej obozu rządzącego, czy też „sił kaczystowskich"?

Czy media, których pracownicy (aż do poziomu dziennikarskich celebrities) czują, że zajęcie określonego stanowiska może zniwelować wszystkie ich zawodowe osiągnięcia, można określić mianem wolnych? Pracownicy ci w większości odpowiedzieliby na to pytanie: oczywiście tak. Podobnie jak w XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej przeciętny drobny czy zaściankowy szlachcic był szczerze przekonany, że naprawdę jest wolny, i że szlachecka wolność jest źrenicą istnienia Rzeczypospolitej. Uważał tak, mimo że jednocześnie zależny był od lokalnego magnata, na sejmikach i w konfederacjach wykonywał jego polityczne zamysły, i drżał przed utratą jego łaski....

Zamilczeć

Jak przekonanie pracowników mediów o swojej profesjonalnej wolności ma się do faktu, iż można wymienić cały szereg ujawnionych spraw, których wspólną cechą było to, że były niekorzystne dla Platformy Obywatelskiej, a które jakoś rozeszły się w powietrzu, potraktowane przez większość mediów w sposób podobny do świadomego zamilczenia?

Można by tu wymienić choćby ujawnioną przez „Rz" sprawę „Lex Krauze" – pisania prawa w sposób, umożliwiający ukręcenie łba sprawie karnej tego miliardera. Przemilczenie to jest pouczające choćby dlatego, że gdy kilka lat temu ujawniono, jak to ówczesny premier Leszek Miller pytał ówczesnego ministra Kaczmarka w obecności miliardera Jana Kulczyka: „Wiesiu, dlaczego nie chcesz sprzedać Jasiowi G-8?", powszechnie uznano ten dialog za sam w sobie kompromitujący szefa rządu. Gdy teraz ujawniono sytuację podobną – minister sprawiedliwości publicznie przyjmuje projekt zmian w prawie w obecności człowieka, który na tych zmianach bezpośrednio skorzysta – okazało się to nie bulwersować nikogo...

Warto też przypomnieć sprawę wiceministra finansów Parafianowicza, któremu prokuratura chciała postawić zarzuty za naciski na rzecz umorzenia zaległych podatków rafinerii Trzebinia. Warto przypomnieć sprawę zeznań świadczących co najmniej o osobistej znajomości wieloletniego skarbnika PO Mirosława Drzewieckiego i jego żony z przedstawicielami świata zorganizowanej przestępczości. Warto przypomnieć sprawę willi w Kazimierzu, zdaniem byłego kierownictwa CBA należącej do pp. Kwaśniewskich i nabytej za pieniądze nieudokumentowanego pochodzenia.

Można by przypomnieć jeszcze kilka spraw. Ich wspólną cechą było to, że ujawniały fakty bardzo niekorzystne dla rządzących lub – szerzej – elity III RP, i zostały przez zdecydowaną większość mediów albo dosłownie przemilczane, albo wspomniane tylko po to, by następnie nie kontynuować tematu i pozwolić mu umrzeć.

W sensie dosłownym takie postępowanie mediów nie musi oczywiście oznaczać, że nie są one wolne. Decyzje o zamilczaniu mogą wszak być podejmowane swobodnie, wynikać z utożsamienia się redaktorów z jedną ze stron politycznego konfliktu. Ale czy media niespełniające swojej podstawowej roli, jaką jest informowanie społeczeństwa o ważnych kwestiach, kojarzą się z pojęciem „wolne"?

Groźba domknięcia?

A czy ze stwierdzeniem o wolności mediów da się pogodzić dyskryminacyjna decyzja KRRiT – w zasadzie z jawnie politycznych przyczyn odmawiająca miejsca na multipleksie telewizji Trwam?

Da się wyłącznie wtedy, kiedy uznamy że wolność mediów może być korygowana w imię stworzenia lub utrzymania pewnego stanu ideowego, w którym określony światopogląd ma mieć zapewnioną rolę trwale dominującą. Inny ma natomiast pełnić rolę trwale mniejszościową. Przy czym społeczeństwo ma być zabezpieczone przed koniecznością dokonywania wyboru między tymi światopoglądami.

Prowadzi nas to do następnego pytania – czy w Polsce istnieje ideowy pluralizm mediów? Odpowiedź jest oczywista. Istnieje, ale w formie, którą jedni mogą uznać za zalążkową, a inni za schyłkową. Czyli zdecydowana większość środków przekazu (zwłaszcza tych opiniotwórczych) reprezentuje mniej lub bardziej radykalne wersje światopoglądu liberalnego. I przejawia agresję (według wielu – wzrastającą) wobec samego istnienia medialnych alternatyw związanych z bardziej tradycjonalną wizją społeczeństwa.

Pójdźmy dalej. Czy pluralizm mediów, nawet w dzisiejszym zakresie, jest w obecnej Polsce zjawiskiem trwałym? Wielu obawia się, że nie. Rozpowszechniony jest pogląd, że realna jest możliwość zduszenia tej części mediów, które są krytyczne wobec liberalnych projektów inżynierii społecznej, okresu rządów PiS nie uważają za czas zagrożenia wolności i – na domiar złego – nie uważają za niesłuszne wszystkich elementów wizji rzeczywistości, formułowanych przez tę partię.

I choć wyżej odwołałem się do świeżego i jaskrawego przykładu dyskryminacyjnej wobec telewizji Trwam decyzji Krajowej Rady, to trzeba stwierdzić, że nie tego rodzaju media znajdują się na pierwszej linii zagrożenia. Na linii tej znajduje się przede wszystkim ten segment mediów antymainstreamowych, który ma opiniotwórczy i inteligencki charakter. Bo to on najbardziej kłuje w oczy. Przede wszystkim dlatego, że w myśl wizji liberalnych strategów kluczowe jest utrzymanie podziału, według którego kryterium nowoczesności, wykształcenia i wielkomiejskości decyduje o przyjęciu radykalnie liberalnego światopoglądu. A więc media zakłócające ten podział są bardziej niebezpieczne od nawet znacznie potężniejszych, ale koncentrujących się na „starszych, mniej wykształconych z małych ośrodków".

Czy zagrożenie „domknięcia systemu ", czyli osiągnięcia stanu, w którym dopuszczalny w mainstreamowych mediach rozrzut opinii sytuować się będzie między umowną Dominiką Wielowieyską poprzez umowną Janinę Paradowską po umownego Jacka Żakowskiego jest realne? Doświadczenie ostatnich 20 lat skłania do umiarkowanego optymizmu. Takie strachy i takie próby były już wielokrotnie. Nigdy się nie udały, zawsze coś stawało na przeszkodzie osiągnięciu takiego, z punktu widzenia salonu, błogostanu. Ale z tego, że coś dotąd nie nastąpiło, nie wynika jeszcze, że nie nastąpi nigdy.

Istnienie nowych mediów, przy  wszystkich ich cechach, które wzbudzają moje naszkicowane powyżej wątpliwości, jest tu czynnikiem moderującym. Moderującym podwójnie.

Po pierwsze, poprzez zmianę krajobrazu medialnego. Choć bowiem, jak starałem się uzasadnić wyżej, nowe media mają wciąż ograniczone znaczenie, to przecież nie wszyscy tak to postrzegają. A w związku z tym część decydentów, którzy mogliby snuć plany domknięcia, może pomimo politycznych namiętności być dziś mniej do tego skłonna niż kilka lat temu. No bo przecież nawet jeśli utniemy tej Hydrze głowę tutaj, to zaraz na polu nowych mediów odrośnie jej kilka nowych...

A po drugie nowe media korygują samo zachowanie mediów tradycyjnych – korygują je w stronę większej wolności.

Drabina skorygowana

Przypomnijmy choćby sytuację z lat 90., kiedy to ówczesny lider SLD i wkrótce kandydat na prezydenta Aleksander Kwaśniewski, nie chcąc odpowiedzieć na pytania czyhających nań przed lokalem klubu SLD dziennikarzy, uciekł przed nimi z Sejmu po podstawionej przez straż marszałkowską drabinie. Scenę tej żenującej eskapady pokazał późnym wieczorem tylko jeden program informacyjny. Niemal cała reszta mediów zbojkotowała sprawę całkiem albo też ją zmarginalizowała, i w efekcie temat pt. „Kwaśniewski na drabinie" nie dotarł do  świadomości zdecydowanej większości Polaków.

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że coś podobnego dzieje się obecnie. Można stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa, że – gdyby analogiczny epizod przedostał się do wiadomości dziennikarzy i został przez kogokolwiek utrwalony – próba jego zamilczenia nie powiodłaby się. Bo nawet gdyby decyzję taką podjęła większość środków przekazu głównego nurtu, to po chwili zmasowana obecność kompromitującego tematu w nowych mediach wymusiłaby na tych pierwszych korektę zachowania – niezależnie od ich politycznych sympatii.

Trzymając się przykładów, związanych z byłym prezydentem – sądzić można, że tradycyjne środki przekazu nawet nie podjęłyby próby ukrycia jego „problemu z golenią" na cmentarzu w Charkowie, gdyby w czasie rzeczywistym informacja o sprawie pojawiła się w nowych mediach.

?   ?   ?

Konkludując – odpowiedź na pytanie, czy w Polsce panuje wolność mediów zależy od tego, co mamy na myśli, używając tego terminu. Oczywiście - swobodę formułowania przez media wszystkiego, co zapragną. Bardzo dobrze, ale wtedy, kiedy to pojęcie powstawało, w ówczesnych realiach nikomu nie przychodziło do głowy, że może zaistnieć sytuacja, w której środki przekazu będą wolne od zewnętrznej ingerencji, ale zarazem nie będą wyrażać wszystkich głównych, istniejących w społeczeństwie punktów widzenia. Wolność mediów od czynników wobec nich zewnętrznych była z tej perspektywy tożsama z wyrażaniem tych punktów widzenia właśnie. Była więc równoznaczna z bodaj względną światopoglądową równowagą na medialnym rynku.

Jeśli tak – to skoro obecnie w naszym kraju media nie wyrażają wszystkich głównych punktów widzenia, czy raczej równowaga pomiędzy różnymi światopoglądowo mediami jest drastycznie zakłócona, to media są wprawdzie wolne, ale pytanie, czy panuje wolność mediów, paradoksalnie pozostaje mimo to pytaniem zasadnym.

Czy we współczesnej Polsce istnieje wolność mediów? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się, czy – paradoksalnie – taka wolność jest obecnie w ogóle potrzebna? Wbrew pozorom – nie według wszystkich. I nie chodzi mi w tej chwili o polityków, skłonnych jak Jacek Kuroń w 1990 r. do ogłoszenia, że „na czas strajków zawiesza się wolność prasy". Idzie mi przede wszystkim o co bardziej zagorzałych zwolenników nowych mediów – internetowych i społecznych, których zdaniem media tradycyjne są już niemal bez znaczenia. A więc – sądzą  – to, czy cieszą się one jakkolwiek rozumianą wolnością, ma już niewielkie znaczenie. Moim zdaniem nie jest to pogląd słuszny.

Zwolennicy tej tezy to często osoby bardzo zainteresowane polityką, warto więc przytoczyć argumenty z dziedziny polityki. Z ostatnich czasów, dotyczące dwóch krajów – Rosji i Węgier.

W tym pierwszym kraju, w którym rządzący od kilkunastu lat reżim zdołał wziąć pod kontrolę główne tradycyjne media elektroniczne, stworzyły się silne, opozycyjnie nastrojone społeczne media internetowe. Odegrały one kluczową rolę w wydarzeniach ostatnich miesięcy – mobilizowania odbiorców do określonego zachowania w trakcie wyborów parlamentarnych, kontroli liczenia głosów, a potem organizowania antyputinowskich demonstracji.

Był to sukces wielki, ale ograniczony. Opozycja nie dotarła bowiem w ten sposób do – będących podstawą stabilności systemu – mas wyborców, zwłaszcza żyjących poza największymi miastami. Dopiero zmiana nastawienia do wydarzeń tzw. federalnych telekanałów została powszechnie przyjęta jako dowód, że w politycznym życiu Rosji następuje zmiana jakościowa.

Jakościowa zmiana nastąpiła w politycznym życiu Węgier. Ale, mimo że jest to kraj bez porównania bardziej nasycony Internetem niż Rosja, rola odegrana tu przez „nowe" media była – według dostępnych informacji – ograniczona. Wielokrotnie ważniejsza była rola tradycyjnych środków przekazu, które – wbrew wyobrażeniom, jakie o Węgrzech miewają polscy prawicowcy – już na kilka lat przed wyborami w bardzo znaczącej części przeszły na stronę Orbana.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy