Anonimowość w sieci jest wartością czy problemem?
Nawet jeśli bywa problemem – a bywa – to jest wartością na tyle cenną, że warto się na nią godzić mimo wszystkich problemów, które czasami stwarza.
Aktualizacja: 18.02.2012 00:00 Publikacja: 18.02.2012 00:01
Tysiące miejsc w sieci istnieją dzięki anonimowości ich uczestników – twierdzi rozmówczyni Igora Janke
Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik
Anonimowość w sieci jest wartością czy problemem?
Nawet jeśli bywa problemem – a bywa – to jest wartością na tyle cenną, że warto się na nią godzić mimo wszystkich problemów, które czasami stwarza.
Na czym ta wartość polega?
Dziś to Internet coraz częściej jest miejscem, gdzie młodzi ludzie zaczynają się udzielać w sprawach publicznych. Jeśli wierzymy, że jest to wartością, i jeśli wiemy, że być może to właśnie anonimowość jest jednym z czynników, które im to ułatwiają, to mamy odpowiedź. Poza tym Internet to nie tylko sprawy publiczne i polityka. Nie znam danych statystycznych, ale mam wrażenie, że w większości są to różne grupy wsparcia, fora samopomocowe, grupy dla rodziców dzieci z zespołem Downa, dla osób chorych na depresję, kobiet po mastektomii... Czy te tysiące miejsc w sieci istniałyby, gdyby nie możliwość anonimowego w nich udziału? Wątpię. A tu jest prawdziwe życie. Nie patrzmy na Internet przez pryzmat blogów o polityce czy wulgarnych komentarzy, bo to margines. Walka z anonimowością nie rozwiąże żadnego problemu społecznego, a skutecznie uniemożliwi ludziom rozwiązywanie swoich.
Czy trzeba być anonimowym, żeby patrzeć władzy na ręce?
Skoro dziennikarze też mają prawo do zachowania w tajemnicy źródeł swoich informacji, czy podpisywania się pseudonimem, to widać ustawodawca uznał, że czasami trzeba. Ktoś kiedyś uwierzył, że jako społeczeństwu nam się to opłaci.
A co społeczeństwo ma z tego?
Dodatkowe źródła informacji, i dodatkowe możliwości udzielania się w ważnych dla niego sprawach. Wiele osób nie odzywałoby się w ogóle, gdyby musieli się ujawniać. Nikt przecież nie oczekuje, że na przykład wszyscy uczestnicy Manify, Parady Równości czy jakiekolwiek innej demonstracji będą nosić plakietkę z identyfikatorem. Nikt nie oczekuje od demonstrantów nieanonimowego wykrzykiwania tego, co mają do wykrzyczenia.
Ale kiedy widzimy ludzi z zasłoniętymi twarzami, mamy wątpliwości.
Zależy, z jakiego powodu mają zasłonięte twarze. W sprawie ACTA wielu demonstrantów zasłaniało twarze maskami Guya Fawkesa, choć przecież nie dlatego, że mają coś na sumieniu lub niecne zamiary. Jeśli parlament przyjmie prezydencki projekt nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, demonstrowanie w maskach Guya Fawkesa będzie nielegalne. Absurd.
Zadymiarze zasłaniają twarze po to, by policja nie mogła ich rozpoznać, kiedy stosują przemoc.
Jeśli przyznajemy ludziom prawo do anonimowego uczestnictwa w czymkolwiek, jeśli zgadzamy się, że idąc na Paradę Równości, do kina czy baru karaoke, nie musimy się legitymować, to musimy być konsekwentni.
Żeby wejść na mecz piłki nożnej, musisz zostać zidentyfikowana...
Nie wiem, czy to jest dobre rozwiązanie, ale mecz to impreza dużego ryzyka. Kino nie. Ludzie z różnych powodów chcą pozostać anonimowi, zarówno w sieci, jak i na demonstracjach.
Do kina idziemy, żeby oglądać film, a ja pytam o ludzi, którzy publicznie chcą zabierać głos i wpływać na innych. Dlaczego mają pozostawać anonimowi?
Jeśli chcą, to komu to przeszkadza? Zresztą czy na pewno mówimy o publicznym zabieraniu głos? Ludzie piszą często dla siebie, dla swoich przyjaciół, czasami czyta ich kilka osób.
Ale ty zabierasz głos publicznie. Ciebie czyta wielu ludzi.
Ile osób i jak uważnie kogoś słucha, nie powinno decydować o tym, jakie wypowiadający się ma wobec nich obowiązki. Jeśli wdam się z kimś w rozmowę w pociągu, to choć słyszy to cały przedział, nikt nie oczekuje, że się z tego powodu przedstawię.
Piszesz analizy polityczne na portalach, czytanych przez wielu. Wiesz o tym i dlatego tam piszesz.
Ale czy władza musi wiedzieć, kto z imienia i nazwiska ją przyciska? Czy czytelnik musi to wiedzieć? Owszem, jeśli jakiś anonimowy bloger ujawni tajne informacje, jako czytelnik mogę mieć wątpliwości co do ich wiarygodności. Nie wiedząc, kim jest, nie mogę bowiem ocenić, czy jako źródło jest dla mnie wiarygodny na tyle, żeby podane informacje brać na wiarę, jeśli nie mam możliwości osobistego ich zweryfikowania. Ale takie same wątpliwości mam przy wielu tekstach dziennikarskich, gdzie przywołane jest „anonimowe źródło". Ale nie domagam się z tego powodu usunięcia anonimowości źródeł z prawa prasowego. Z jakiegoś powodu ustalono, że obywatel może robić wszystko, co nie jest zabronione, a władza tylko to, co jest dozwolone. Jeśli ktoś nie popełnia przestępstw, nie ma żadnego powodu, by wymuszać na nim ujawnianie imienia i nazwiska. To, że ja jako czytelnik jestem ciekawa, jak ktoś się nazywa, nie znaczy, że system ma mi tę wiedzę zapewniać.
Dlaczego zaczęłaś pisać anonimowo?
Nie czułam potrzeby przedstawiania się. A poza tym jestem ze „starego" Internetu, wtedy jeszcze wszyscy pisali anonimowo. Przyzwyczaiłam się, i każdą dyskusję o anonimowości postrzegam jako atak na moje niezbywalne prawo. Choć w moim przypadku i tak już, niestety, fikcyjne.
Może się bałaś publicznie prezentować poglądy? Obawiałaś się, że twoi znajomi albo współpracownicy źle zareagują na twoją niepoprawność polityczną?
Różne czynniki grają rolę. Czy to wstyd, oportunizm, strach albo jeszcze coś innego, a może wszystko po trochu? Ale przede wszystkim, dlaczego w ogóle miałabym się z tego tłumaczyć? Dlaczego nie miałabym pisać anonimowo? To mój wybór. Anonimowość ma swoje konsekwencje. To nie tylko komfort. Jest się przecież mniej wiarygodnym, łatwo też taki anonimowy blog dyskredytować. Anonimowy autor nie może wstąpić do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nie chroni go prawo prasowe, nie może zdobyć dziennikarskiej nagrody. Ponosi więc także negatywne konsekwencje swoich wyborów. Ale to ciągle powinien być jego wybór. Przy okazji ACTA wróciła dyskusja o anonimowości, zupełnie niepotrzebna. Bo dla bezpieczeństwa państwa to, czy ktoś pisze anonimowo, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. A sama ciekawość, kim jest autor mądrego lub głupiego komentarza nie powinna wystarczać do zmiany reguł. Na stronach gazeta.pl jest mnóstwo fantastycznych miejsc dla ludzi z różnymi problemami, na przykład forum dla kobiet po aborcji. Też można by zapytać dyskutantów, dlaczego się wstydzą. Maria Czubaszek przecież się nie wstydzi i nawet skutecznie się lansuje na swoich dwóch aborcjach. Ale to jest ich prawo, nikt nie oczekuje od nich, by się ujawniali. I niech tak zostanie. Polityka to naprawdę mały wycinek sieci.
Kiedy jesteśmy anonimowi, pozwalamy sobie na więcej. Ostrego języka częściej używają ci, którzy ukrywają swoje nazwisko.
To prawda. Ale czy aby wychować tę grupę agresywnych, zmuszając ich do porzucenia anonimowości, warto płacić cenę, jaką byłoby odejście wielu ludzi od pisania? Wątpię. Wielu ludzi chce pisać poważniej, chce wpływać na opinię publiczną albo tylko sobie pogadać, ale z jakiegoś powodu nie chce podawać nazwiska. Niektórzy po prostu się obawiają. Zresztą czy to takie znowu dziwne? Nie tak dawno media huczały, że „karą" za książkę Zyzaka będzie obcięcie dotacji Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Nie dziwię się, że ktoś prowadzący bufet w ratuszu i krytykujący władze miasta będzie wolał robić to anonimowo, gdy się naczyta, co w Polsce może grozić za niewygodne wypowiedzi. Z drugiej strony, od lat ani policja, ani nikt inny nie umie – a może niewystarczająco się stara mając przecież (chyba) prawne instrumenty – poradzić sobie z facetem, który zakłada kolejne strony o „pozytywnej pedofilii", choć to naprawdę jest groźne. W takiej sprawie państwo jest bezbronne.
Ale zwolennicy ostrych restrykcji w Internecie mogą mówić: jeśli sami odbieramy sobie narzędzia do ścigania prawdziwych przestępców, to nie dziwcie się, że jesteśmy bezbronni wobec pedofilów.
Te narzędzia są dostępne. Niedawno jakiś sierżant złożył 77 zawiadomień o obrażaniu żołnierzy w sieci. Część z nich została umorzona, a niektóre toczą się dalej z paragrafu za namawianie do popełniania zbrodni. Sierżant był w stanie zidentyfikować i namierzyć internautów, i nasłać na nich prokuratora za sformułowania: „jednego okupanta mniej", czy „nie współczuje im, każdy okupant powinien tak skończyć" – o żołnierzu, który zginął w Afganistanie. Oczywiście, ja bym tak nie napisała, bo to jest okropne, ale czy na pewno powinniśmy za to ścigać ludzi? Pokazuje to, że już dzisiaj można namierzyć ludzi piszących anonimowo w sieci. Pokazuje też, że to, co w „realu" uszłoby pewnie na sucho, w sieci dużo łatwiej podpada pod paragrafy. Mam nawet wrażenie, że w sieci chcemy być surowsi niż w realu. Gdy ktoś powie na ulicy: „Normalnie zabiję go, jak go spotkam" to nikt go nie będzie ścigał. A tu w podobnej sprawie prokurator całkiem poważnie wyciągnął paragraf o nawoływaniu do zbrodni. Za podobne wypowiedzi ściga komentatorów np. Radosław Sikorski. A przecież na świecie od zawsze są ludzie głupi, chamscy i podli. Tylko za to do tej pory ich nie ścigaliśmy. Myślę, że każdy z nas kiedyś powiedział coś, za co – gdyby to napisał w sieci – mógłby zostać skazany.. Przy polskim kodeksie karnym boję się wyposażania władzy w dodatkowe narzędzia umożliwiające pacyfikowanie obywateli.
Zgadzam się w sprawie pisania tekstów. Ale jeden z moich znajomych, porządny człowiek, powiedział kiedyś: „Gdybym poszedł do empiku, nigdy bym nie wyniósł żadnej książki czy płyty. Ale w sieci jestem anonimowy i czasem coś sobie ściągam".
Ja też sobie ściągam, ale wcale nie dlatego, że jestem anonimowa.
Pójdziesz siedzieć, gdy w życie wejdzie umowa ACTA.
Ale ja ścigam tylko to, czego jeszcze nie ma w Polsce.
Co z tego? Czeka cię więzienie. Będę ci przynosić paczki.
Wierzę, że to nie jest przestępstwo, że to podpada pod dozwolony użytek osobisty. Rzeczy, które są dostępne kupuję legalnie.
Tylko wiara ci zostanie..
A jeśli ktoś retwittuje mój twitt – też pewnie utwór zgodnie z ustawową definicją do swoich followersów, choć moje konto jest zamknięte, to czy ten ktoś nie łamie moich praw autorskich?
Czasem cię retwittuję..
.... widzisz, jak tak będziemy rozmawiać o prawach autorskich, możemy dojść absurdów.
Ale ja chcę rozmawiać o zachowaniach w sieci, kiedy jesteśmy anonimowi. Nie wzięłabyś płyty ze sklepu..
Nie wzięłabym.
A z serwera bierzesz.
I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Ściągam, oglądam, kasuję, nie udostępniam dalej..
W sklepie też mogłabyś wziąć i potem wyrzuć płytkę. Byłoby ok ?
To co innego. Ktoś zapłacił za produkcję tej płyty. Ja ściągam tylko to, czego nie mogę tu kupić.
Na nowo zaczyna się arcyciekawa debata o prawach autorskich. Co o tym sądzi anonimowa blogerka? Co zrobić, by nie blokować darmowego dzielenia się dobrami kultury wśród znajomych, a z drugiej strony, by twórcy mogli normalnie zarabiać i nie czuli się okradani?
Nie jestem prawnikiem, ale nawet ja wiem, że jest kilka spraw, które warto przedyskutować. W maju zeszłego roku premier publicznie obiecał internautom, że wszystko, co powstanie za pieniądze publiczne, będzie własnością publiczną. Od tamtej obietnicy za chwilę minie rok, i nic nie zrobiono, żeby ją wcielić w życie, a okazja była choćby przy nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej. Gdyby tam wpisano, że nie podlega utajnieniu to, co zostało wytworzone za pieniądze publiczne, dzisiaj obywatele nie musieliby ciągać prezydenta po sądach, żeby wydobyć opinie o OFE. A przecież właśnie prawo autorskie zostało w tej sprawie przywołane jako jeden z powodów dla których można odmówić informacji publicznej..
Napisanych za pieniądze publiczne.
To bardzo niebezpieczne. Coś zostało zapłacone za nasze pieniądze, a władza może zasłaniać się prawem autorskim, by nie ujawnić treści tego, co napisała. Co roku powstaje wiele książek, publikacji i innego rodzaju dzieł, sfinansowanych ze środków publicznych, a publiczni grantodawcy ciągle nie wymagają od swoich grantobiorców, aby to co zostało sfinansowane z dotacji było udostępniane na wolnych licencjach. Wprowadzenie takiego wymogu, wcale nie ustawą, bo wystarczyłyby odpowiedni zapisy w umowach dotacji, to mógłby być pierwszy, bardzo ważny krok, w kierunku realizacji obietnicy premiera..
Ministerstwo Kultury dotuje masę przedsięwzięć.
Jeśli ministerstwo daje jakiemuś wydawnictwu moje pieniądze, a wydawnictwo kupuje sobie prawa autorskie do książki, którą następnie sprzedaje to coś jest nie tak.. Prawo autorskie to coś, co nie bardzo ogarniam, ale jestem ciekawa skoro można było ścigać tłumaczy napisów do filmów i zamykać im stronę za nielegalne tłumaczenie, to czy minister Sikorski całkiem legalnie powiesił na swojej stronie tłumaczenie artykułu o sobie z jakiejś czeskiej gazety? Na stronie premiera też jest mnóstwo nagrań z jego wywiadami dla różnych telewizji. Czy kancelaria ma do wszystkich tych materiałów wyprodukowanych nie przez siebie przecież prawa?. Czy każdy polityk na pewno legalnie publikuje na swoich stronach przedruki z gazet, nawet jeśli artykuły są o nim?
Czy wolność, którą dał nam Internet, zmieniła coś w polityce, w życiu publicznym?
Trudno to zmierzyć. Ale skoro jest ileś tam tysięcy osób, które gdzieś piszą, udzielają się, zakładają portale, jeśli ileś osób uważa, że jest to dla nich ważne, to z punktu widzenia społeczeństwa jest to dobre – dlaczego się w to wtrącać. Zwłaszcza w kraju, który od lat nie umie sobie poradzić z niedostateczną aktywnością obywateli w życiu publicznym.
Niektórzy twierdzą, że niszczy to tradycyjne media, dziennikarstwo.
Myślę, że nie. Osoby, które korzystają z Internetu, które piszą blogi, tak samo – a pewnie nawet bardziej – korzystają z tradycyjnych mediów. Jeśli coś niszczy dziennikarstwo, to raczej nie ludzie, którzy z niego tak obficie czerpią.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Anonimowość w sieci jest wartością czy problemem?
Nawet jeśli bywa problemem – a bywa – to jest wartością na tyle cenną, że warto się na nią godzić mimo wszystkich problemów, które czasami stwarza.
Gdy wokół hulają polityczne emocje związane z pierwszą rocznicą powołania rządu, z głośników w supermarketach sączą się już bożonarodzeniowe przeboje, a my w popłochu robimy ostatnie zakupy, warto pozwolić sobie na moment adwentowego zatrzymania. A nie ma lepszej drogi, by to zrobić, niż dobra lektura.
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Na łamach Rzeczpospolitej 6 listopada nawoływałem, aby kompetencje nadzoru sztucznej inteligencji (SI) oddać Prezesowi Urzędu Ochrony Danych Osobowych (PUODO). 20 listopada ukazał się tekst polemiczny, autorstwa mecenasa Przemysława Sotowskiego, w którym Pan Mecenas powołuje kilkanaście tez na granicy dezinformacji, bez uzasadnienia, oprócz „oczywistej oczywistości”. Tak jakby autor był bardziej politykiem niż prawnikiem. Niech mottem mojej repliki będzie to, co 12 sierpnia 1986 roku powiedział Ronald Reagan “Dziewięć najbardziej przerażających słów w języku angielskim to „Jestem z rządu i jestem tu, aby pomóc”
W dniu 4 grudnia 2024 r. na łamach dziennika "Rzeczpospolita" ukazała się publikacja „Sankcja kredytu darmowego – czy narracja parakancelarii jest zasadna?” autorstwa mecenasa Wojciecha Wandzela, przedstawiająca tezy i argumenty mające przemawiać za możliwością skredytowania kosztów kredytu i pobierania od tego odsetek, które w ocenie autora publikacji są pewnym wyjściem naprzeciw konsumentom, którzy chcą pozyskać kredyt.
Rafał Trzaskowski zachwycił swoich sympatyków rozmową po francusku z Emmanuelem Macronem. Jednak w kontekście kampanii, która miała odczarować jego elitarny wizerunek, pojawia się pytanie, czy to nie oddala go od przeciętnego wyborcy.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas